ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

felietony

04.01.2015

Nostalgia Anioła

Nostalgia Anioła

Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte ubiegłego wieku to złoty okres dla muzyki. Nie do przecenienia są wykonawcy różnych gatunków, którzy odnosili największe sukcesy w tychże dekadach. Jak powszechnie wiadomo, wówczas pojawiły się kamienie milowe dla muzyki rockowej, ale nie tylko. Nowe trendy wyznaczali pionierzy muzyki elektronicznej, jazzowi geniusze, eksperymentatorzy i gwiazdy popu. Współczesne zespoły w pierwszej kolejności właśnie inspirują się muzyką tamtych lat, sięgając do korzeni. Młodzi muzycy, podając swoje inspiracje, często w pierwszej kolejności wskazują na wykonawców zasłużonych i cenionych. Zwykle jest to pewien rodzaj poszanowania tradycji i tęsknota za czymś, co już nigdy nie wróci. Jednak nie do końca...

Moda na muzykę, która nawiązuje do kilku dziesięcioleci wstecz rozkręciła się na dobre. Rozbrzmiewające tęsknotą brzmienia są często nazywane „retro”, „vintage” i „old-school”. Zresztą te określenia już zagościły w słownikach języka potocznego. Odnoszenie się do przeszłości w muzyce było obecne od zawsze, ale w muzyce rockowej chyba nigdy dotąd nie pojawiało się tyle stylistycznych reprodukcji, co przez ostatnie dziesięciolecie. Odpowiedź na pytanie, skąd się wzięła moda na granie retro nie jest trudna. Młode pokolenia fizycznie nie mogły żyć i poczuć smaku lat sześćdziesiątych oraz siedemdziesiątych, tak więc chociaż samym duchem w jakiś sposób starają się to odtwarzać. Nie bez znaczenia jest rozwój technologiczny, przez który w muzyce zatracił się pewien pierwiastek romantyzmu. Cyfrowa jakość stała się normą, a jej analogiczny odpowiednik odszedł do lamusa. Studia nagraniowe zamieniły się w domowe komputery, gitary już nie trzeba podpinać do wzmacniacza, wystarczy laptop. Z kolei kupowanie płyt przekształciło się w ściąganie plików z internetu. Do pewnego momentu było podobnie z płytami winylowymi, będącymi znakiem czasu minionych lat. Na szczęście winyle powróciły, aktualnie przeżywają swój mały renesans. Coraz częstsze obawy przed zanikiem „czegoś głębszego” w muzyce były niesłuszne. Jak się okazało, sposobem na to było odkurzenie i renowacja starych brzmień.

Jonathan Wilson, muzyczne objawienie ostatnich lat, podczas swoich koncertów wziął na warsztat kompozycję Fleetwood Mac, Angel, nostalgicznie odnosząc się do przeszłości brytyjskiej legendy. Mimo że Kalifornijczyk przyszedł na świat w połowie lat siedemdziesiątych, to patrząc na jego gust muzyczny można stwierdzić, iż urodził się po prostu za późno. Można powiedzieć, że nie trafił w swój czas. Jednak nie szkodzi, w fantastyczny sposób wykorzystał odpowiedni moment, kiedy old-schoolowe brzmienia powróciły. Jego tęsknota za chwilami, w których nie uczestniczył, przyciągnęła gości udzielających się na jego dwóch albumach. Były to zacne osobistości, hipisowscy rebelianci i muzycy, którzy wywarli ogromny wpływ na Jonathana Wilsona – David Crosby i Graham Nash. Młodość połączyła się z doświadczeniem, historia zatoczyła swego rodzaju koło. Jonathan swoim nostalgicznym śpiewem anioła pokazał, że moda na granie muzyki opartej na starych brzmieniach nie jest wymysłem recenzentów i dziennikarzy. Przeciwnie, stała się faktem.

Jednakże odświeżanie starych patentów nie jest łatwe, ponieważ powtarzalność jest w tym główną przeszkodą. Bezpomysłowe powielanie starych patentów praktycznie nuta w nutę jest bliskie plagiatowi. Idealnym rozwiązaniem jest tutaj dokładanie kolejnych nowych elementów do dawnej i sprawdzonej formuły. Mistrzami w tym aspekcie okazali się The White Stripes. Duo z charakterystycznym wizerunkiem odświeżyło blues rocka, wplatając do niego punkową energię i garażowy brud. Efekt okazał się świetny. Niekoniecznie w The White Stripes trzeba doszukiwać się zbawicieli rocka, ale rola Jacka White’a w odświeżeniu dawnej formuły jest znacząca. Za sukcesem zespołu z Detroit poszła inna grupa złożona z dwóch członków, The Black Keys.

Kluczem do sukcesu obu grup były trafione pomysły, młodzieńcza werwa, świetne brzmienie instrumentów i znakomita produkcja. Są to elementy składowe obecne w zasadzie u każdego wykonawcy proponującego muzykę retro. Z pisaniem kompozycji zawsze jest najtrudniej, ale już inaczej to wygląda odnośnie pozostałych elementów. O ile młodzieńcza energia może zostać zastąpiona doświadczeniem, co pokazał Neil Young z Crazy Horse, to brzmienie i produkcja jest fundamentem dobrej płyty vintage. Muzycy, by zbliżyć się do dźwięków dawnych lat, często sięgają po wysłużone instrumenty, zapewniające tamto oryginalne brzmienie. Są to stare gitary, lub nowe, których dźwięk jest zbliżony do starych. Gitary wsparte przeróżnymi efektami i wzmacniaczami lampowymi tworzą estetykę, którą zdefiniował rzecz jasna Jimi Hendrix. Do tego dochodzi oczywiście perkusja będąca podwalinami całości. Perkusja brzmiąca w dawnym stylu jest specyficznie strojona, mniej sterylna, a bardziej żywa i jazzująca. Do gitary elektrycznej, akustycznej, basowej i perkusji dodatkowo dochodzą jeszcze inne instrumenty zapewniające specyficzny nastrój muzyce i koloryt. Są to klawisze, takie jak organy Hammonda czy melotron, ale również flet czy nawet sitar. Uzupełnieniem tego zestawu bywa orkiestra symfoniczna, bądź podejście do kompozycji w sposób orkiestralny.  Natomiast sam proces nagrywania i produkcji jest równie ważny. By uzyskać świeże brzmienie, muzycy zwykle nagrywają swoje partie na żywo w studiu, z jak najmniejszą ilością nakładek.

Pasjonaci klimatu minionych epok odrzucają nowe technologie nagrywania oparte na bezdusznych komputerach i sięgają po stary analogowy sprzęt. Dzięki niemu osiągają wysoką jakość, pełną głębi i ciepła, jaką trudno usłyszeć w innych produkcjach czasów obecnych. Z tego przepisu korzysta wielu artystów, z przeróżnych gatunków i podgatunków, szczególnie w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, skąd pochodziła dawna inwazja rocka. Zazwyczaj są to młode zespoły, mające krótki staż, ale dobrze definiujące to, czym jest pojęcie rockowej nostalgii. Dobrym przykładem jest tu Wolf People. To grupa serwująca nam swoistą kalkę dawnego brzmienia, opartego na psychodelii i elementach rockowego folku. Moda na old-schoolowe granie jednak nie dopadła tylko młodych. Od zawsze odnosiła się do niej wybitna postać rocka progresywnego, Steven Wilson. Ostatnio pod dwoma aspektami, nagrywania ambitnych albumów prog-rockowych, jak i pod względem produkcji, biorąc na tapetę remixingu klasyczne albumy lat siedemdziesiątych.

Granie w tzw. „starym stylu” dosięgło także inne rejony Europy. Prawdziwy wysyp zespołów tego typu nastąpił w Skandynawii. W Szwecji do korzeni hard-rockowych sięga Siena Root, wzbogacając podstawowe  instrumentarium o sitar, szalony zespół Goat garściami czerpie z psychodelii i afrobeatu, a Opeth zaczął flirt z rockiem progresywnym. W innych krajach skandynawskich sytuacja też wygląda nieźle. Duńskie Causa Sui przypomina, czym jest solidny stoner rock, a norweski Airbag łagodzi tęsknotę za Pink Floyd.

Z kolei na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych kariera wspomnianego Jonathana Wilsona rozwija się w niezłym tempie, a hipnotyczny Wooden Shjips z San Francisco objeżdża wszerz i wzdłuż USA. Z kolei w Seattle, mekce grunge’u, powstaje Rose Windows, kontynuatorzy estetyki Jefferson Airplane. Styl vintage dosięgnął też Australii. Tam grupa Tame Impala, inspirowana późnym okresem The Beatles, tworzy zgrabne melodyjne piosenki, zdobywając jednocześnie całkiem konkretną sławę na Starym Kontynencie.

Nie należy zapominać o naszych rodzimych wykonawcach. Fala dotarła również do nas i wśród nich można zauważyć modę na wycieczki do przeszłości. Nie jest to tak obecne, jak w przypadku Wielkiej Brytanii, Skandynawii i USA, ale tendencja wzrostowa pod tym kątem jest jak najbardziej odczuwalna. Muzyka jest swoistym spadkiem, tak właśnie jest w rodzinie Waglewskich, gdzie ojciec i dwaj synowie od lat są zaangażowani w muzyczny świat. Wojciech Waglewski przekazał Fiszowi i Emade dobre wzorce, co poniekąd musiało się przełożyć na stworzenie przez nich zespołu Kim Nowak, gdzie znajdziemy wpływy zarówno The White Stripes, jak i Breakoutu. Za big beat i wspomnienia hipisowskich lat wzięła się także Ania Rusowicz, wspomagana właśnie przez członka Kim Nowak, Emade. Na uwagę zasługują też debiutanci z Krakowa, Xposure, nad którymi czuwa duch Led Zeppelin.

Duch nostalgii nie tyczy się tylko i wyłącznie rocka. Nawiązania retro są obecne w innych gatunkach. W ostatnich latach doskonale to pokazują wokalistki z kręgu pop – Duffy, Adele i Lana Del Rey. Odkurzoną dźwiękową kliszę sprzed lat zaprezentował również szkocki duet Boards of Canada, grający muzykę elektroniczną i ambient. Nasz kraj może pochwalić się duetem nie gorszym, formacją Skalpel, odświeżającą polski jazz. Marcin Cichy i Igor Pudło dobitnie uświadamiają wszystkim, że kontrakt z prestiżową wytwórnią Ninja Tune to nie pomyłka.

Wiadomym jest, że oczywiste nawiązania do dawnej generacji dźwięku będą problemem dla muzyków, którzy powielają sprawdzone patenty. Często jest to głównym zarzutem wobec wielu zespołów. Black Country Communion nie będzie nowym Deep Purple, a Michael Buble nie będzie nowym Frankiem Sinatrą. Porównania w tego typu przypadkach będą pojawiać się zawsze. Znakomity warsztat muzyczny, talent i ciężka praca jeszcze nie gwarantują pomysłu na innowację w danym gatunku. A przecież przede wszystkim to muzyczni innowatorzy oraz wizjonerzy będą pamiętani po latach. Właśnie oni sprawiają, że muzyka się rozwija i przyciąga ogromne rzesze słuchaczy. Moda na muzyczną nostalgię generalnie jest trafioną ideą, gdyż stwarza możliwości do rozwoju i wplatania nowych elementów opartych na starej formule. Rzecz jasna, nie dzieje się tak zawsze, często mamy do czynienia z karykaturalną podróbką dawnych brzmień. Jednak nie zapominajmy, że muzyka to nie żaden wyścig zbrojeń i konkurs w wymyślaniu nowego gatunku. Muzyka ma sprawiać przyjemność.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.