Tym razem nie gościli jednak w Teatrze Śląskim, a w bardzo zbliżonym klimatem i po części wyglądem (charakterystyczny okalający salę balkon) kinoteatrze Rialto. Publiczność dopisała - bilety zostały wyprzedane jeszcze przed koncertem – i tym samym atmosfera była bardzo gorąca. Nie mogło być inaczej. Pendragon ma w Polsce sporą rzeszę wiernych i oddanych fanów a muzycy kapeli to profesjonaliści pełną gębą stający zawsze na wysokości koncertowego zadania. Warto przy tej okazji zauważyć, że Brytyjczycy dotarli do nas w lekko zmodyfikowanym składzie, z nowym perkusistą Craigiem Blundellem, który zagrał na promowanym podczas tej trasy krążku Men Who Climb Mountains.
No właśnie, płyta do oficjalnej sprzedaży trafi dopiero na początku listopada, mimo tego zagrane przez zespół trzy kompozycje z albumu (Beautiful Soul, Faces of Light, Explorers of the Infnite – faktycznie jedne z najmocniejszych punktów tego krążka), sądząc po reakcjach zebranych, były już im całkiem dobrze znane. Cóż, takie czasy… Gwoli kronikarskiego obowiązku odnotujmy, że płyta dostępna była w koncertowym sklepiku i cieszyła się sporym zainteresowaniem. Jednak nie nowy materiał wzbudzał najwięcej wypieków na twarzach zebranych. Te dominowały podczas prezentacji takich klasyków, jak If I Were The Wind, Paintbox, Nostradamus, Breaking The Spell i w zagranym na drugi bis, absolutnie magicznym, Master Of Illusion. W nim rozbudowane, patetyczne zakończenie podnosiło ciśnienie występu o kilka pięter. Były też oczywiście rzeczy mniej odległe w czasie. Sporej reprezentacji doczekał się Pure, z którego wybrzmiały Eraserhead, The Freak Show, It's Only Me i zagrane na pierwszy bis Indigo. Z poprzedniego Passion pojawił się tylko This Green And Pleasant Land.
Nick Barrett, choć już nie z tym głosem co kiedyś i z intrygującą, zaplecioną brodą porażał swoim nieodłącznym uśmiechem i lawiną sympatycznych słów skierowanych do polskich fanów (artysta wyjątkowo ciepło wspominał zabrzański Dom Muzyki i Tańca). Fajnie zaprezentował się też nowy nabytek Pendragonu, przesympatyczny Craig Blundell, którego może nie rozsadzała energia, jaką generował poprzedni pałker zespołu Scott Higham, jednak grał ze sporym feelingiem właściwym dla takiej muzy. Jakby nieco przygaszony Clive Nolan na początku i na końcu koncertu prezentował się w stylowym… cylindrze.
Cóż, to kolejny udany i do tego dobrze brzmiący koncert Brytyjczyków na polskiej ziemi. Nie będę pisał, że najlepszy, bo tych zagrali tu już przynajmniej kilka:) Nie da się jednak ukryć naprawdę ekstatycznych reakcji publiczności (te najlepiej oddają chyba ostatnie zdjęcia dołączone do tej relacji) i niech one będą najlepszym komentarzem do całości.
Trwający ponad dwie godziny występ Pendragonu poprzedził półgodzinny koncert lidera Jadis, Gary’ego Chandlera. Ten początkowo towarzyszył sobie li tylko na akustycznej gitarze (w tej konwencji wykonał Genesisowy Your Own Special Way mocno modyfikując melodię i tym samym czyniąc go mniej strawnym), potem przygrywał na gitarze elektrycznej do przygotowanych podkładów. Ot, skromna przystawka przed głównym daniem wieczoru.
Setlista: If I Were the Wind (and You Were the Rain), Eraserhead, Paintbox, This Green and Pleasant Land, The Freak Show, Beautiful Soul, Faces of Light, Breaking the Spell, Explorer of The Infinite, Nostradamus (Stargazing), It's Only Me, bisy: Indigo, Master of Illusion