Trasa okraszona była równie górnolotnym sloganem „Captain Lockheed’s Mountain Grill Tour 2014”. Każdy hawkowy kadet nie miał najmniejszych problemów z rozszyfrowaniem kodu za rzeczonym tytułem. Otóż w tym roku przypada 40-lecie wydania dwóch ważnych dla fanów Hawkwind wydawnictw: „Captain Lockheed and the Starfighters” Roberta Calverta oraz „Hall Of The Mountain Grill” właśnie Hawkwind. Wszystko fajnie, ale w skład Psychedelic Warlords (notabene nazwa zaczerpnięta z otwierającego numeru drugiego z rzeczonych wydawnictw) wchodzi zaledwie jeden muzyk macierzystej formacji (basista Alan Davey), który co więcej nie brał udziału w nagrywaniu wspomnianych krążków, dołączając do ekipy dowodzonej przez Dave’a Brocka dekadę później. Davey wprawdzie miał udział w nagraniu tak znaczących dzieł Hawkwind jak chociażby „Chronicle Of The Black Sword” (1984), czy „Space Bandits”(1990), ale czy takie swoiste podpisywanie się pod dzieła ze złotych lat 70-tych nie zakrwawa za przynajmniej drobne oszustwo? Na to pytanie niech każdy hawk-fan sam sobie odpowie.
Fakt pozostaje faktem, iż Davey z towarzyszeniem saksofonisty i wokalisty Craig’a High’a, gitarzysty Simona Wilkinsa, pałkera Billy’ego Fleminga oraz obsługującej syntezatory, wychudzonej z pokaźnymi dredami Zoie stworzyli spektakl mogący zaspokoić głód hawkwindowej klasyki niejednego entuzjasty space-rockowych odjazdów.
Zwłaszcza wyróżniał się High, paradujący w mundurze przywdziewający najróżniejsze maski podczas kolejnych utworów, próbujący nadać poszczególnym utworom (zwłaszcza tym z Kapitana Lockheeda) autorskiego, niezwykle teatralnego i na swój sposób demonicznego charakteru zapewne równie oryginalnie jak Robert Calvert przed laty.
Niemniej kolejne utwory - nawet pomimo swojej nieco zbyt garażowej formy - wypadały całkiem ciekawie. Surowość wykonania nie rzucała się tak w oczy w przypadku odegrania „Captain Lockheed and the Starfighters” (plus za fajne animacje między utworami i odegranie z taśmy oryginalnych monolgów z płyty), ale w „Hall Of The Mountain Grill” mogła odrobinę drażnić. Riff z „Psychedelic Warlords (Dissapear In Smoke)” został na przykład odegrany zbyt toprornie. To samo może się tyczyć takich „Web Weaver”, czy „D-Driver” gdzie troszkę przecholowano decybelowo nad zachowaniem odpowiedniego klimatu.
Fakt pozostaje faktem, że mimo swoich braków koncert był doprawdy znakomity. Charakter poszczególnych kompozycji starano się zachować jak najbardziej zbieżnie z brzmieniem oryginałów, nie próbując na siłę upiększać tego co jest perfekcyjnie zagrane dekady temu. Tak więc odegranie poszczególnych kompozycji się w miarę broniło. Nawet brak partii skrzypiec w kilku kompyzycjach z „Hall Of The Mountain Grill” jakoś specjalnie nie drażnił, a wolną przestrzeń starał się wypełnić gitarzysta Simon Wilkins.
Muzyka obroniła się sama. Nawet odegrana przez mogący budzić wiarygodność zespół. Co by nie mówić muzycy na scenie postarali się o szczerość, autentyczność i spontaniczność wykonania. A to jest ważniejsze niż pajacowanie i statyczność tworów pokroju Australian Pink Floyd Show...
Setlista: Aerospaceage Inferno; The Widowmaker; The Right Stuff; Song Of The Gremlin I; Hero With A Wing; Ejection; I Resign; Song Of The Gremlin II; To Catch a Falling Starfighter; The Psychedelic Warlords (Dissapear In Smoke); Wind Of Change; D-Driver; Web Weaver; You’d Better Believe It; Hall Of The Mountain Grill; Lost Johnny; Goat Willow; Paradox; It’s So Easy
Bisy: Silver Machine; Motorhead