Niezwykle okazale wypadło halloweenowe świętowanie we wrocławskim Centrum Koncertowym A2.
Bo do stolicy Dolnego Śląska zajechał mocny, amerykańsko – włoski tandem, który tego wieczoru nie brał jeńców w dość szczelnie wypełnionej, przestronnej sali A2.
Zgodnie z planem, punktualnie o 19:30, jako pierwsi na sceniczne deski wskoczyli panowie z Nonpoint i już od samego początku widać było, że ogromna rzesza zebranych nie przyszła tylko po to, żeby rozgrzać się przy ich muzie przed gwiazdą wieczoru. Wielu doskonale znało ich numery regularnie wspierając szalejącego na scenie wokalistę i założyciela grupy, Eliasa Soriano. No ale nie powinno to dziwić. Panowie grali w pierwszej lidze groove nu-metalu w czasach jego największej świetności i choć są mniej sławni od kilka lat starszego kalifornijskiego Korna, to i tak energetyczny zamęt i armagedon siali przeokrutnie. Co ciekawe, w pewnym momencie koncertu, mający doskonały kontakt z publiką i naprawdę zachwycony jej reakcjami, wspomniany Soriano, wskazał na swoją koszulkę z napisem Nonpoint na piersi i powiedział żartobliwie… We Are Korn!!!
Cóż, faktem jest, że fani nu- groove-, rap- i alternative metalu oraz dodatkowo takich składów, jak P.O.D., Ill Niño, Drowning Pool, Papa Roach, Linkin Park, czy Deftones mogli się dobrze bawić. A ze sceny poleciał 50-minutowy, przekrojowy set z kawałkami z siedmiu albumów, w tym z takimi wykrzyczanymi i wyskakanymi killerami jak Breaking Skin, Chaos and Earthquakes, A Million Watts, Ruthless, czy Rabia. Troszkę szkoda, że ich brzmienie było nieco na pół gwizdka i brakowało mu stosownej mięsistości, ale i tak dawno nie byłem na tak dobrze wypasionym koncercie „gościa specjalnego”. Do tego, niejako w bonusie, spotkałem na sali, już podczas koncertu Lacuny Coil, przesympatycznego gitarzystę Rasheeda Thomasa (wcześniej szalejącego na scenie w czerwonym dresie i z długimi dredami), uwieczniając ten moment na fotce.
Włoska Lacuna Coil też pojawiła się na scenie zgodnie z harmonogramem wieczoru a ich występ poprzedziła piosenka This Is Halloween z Miasteczka Halloween Tima Burtona. Zresztą, charakterystyczny makijaż muzyków formacji wraz ze złowieszczą grafiką z ostatniego albumu na ich strojach, idealnie pasowały do tego dnia. A sama Cristina Scabbia, z ostrą czerwoną pomadką na ustach i z takową, pełną falbanek, tiulową sukienką, życzyła ze sceny miłego świętowania.
Grupa powróciła do nas na klubowy koncert po sześciu latach. Wówczas widziałem ją w warszawskiej Progresji. Tym razem muzycy promowali swój tegoroczny album, Sleepless Empire. Zwykle zespoły grywają od 4 do 5 numerów z nowej płyty. Lacuna odpaliła ich aż osiem i kompletnie się temu nie dziwiłem. Muzycy mają świadomość siły tego materiału a i moim zdaniem to kapitalny album, na którym grupie udało się idealnie zbalansować ciężar z melodyjną atrakcyjnością. Ze sceny poleciały zatem takie przebojowe petardy jak Hosting The Shadow, I Wish You Were Dead, The Siege, Oxygen, Gravity, czy Never Dawn. Co ciekawe, aż trzy z nich znalazły się w 4-utworowej „sekcji bisów”. To rzadko się zdarza, wszak grupy zwykle odpalają wówczas najbardziej sprawdzone od lat działa. Poza tym Włosi wrócili do sześciu innych krążków a zebrani usłyszeli choćby uwielbiane Heaven's a Lie, czy Swamped.
Południowcy byli w dobrej formie, fajnie też wyglądały sceniczne światła i scenografia. Artyści wykorzystali ogromny telebim z tyłu sceny (na którym Nonpoint wyświetlił tylko swoje logo) prezentując na nim odpowiednie animacje i klipy. Piękny wieczór.