BLS to zespół Zykka Wylde'a, byłego gitarzysty m.in. Ozzy'ego Osbourna. Wielki jak tur, długowłosy blondyn to prawdziwy lider i ikona stylu, który przez lata wypracowywał z kolejnymi muzykami pod szyldem BLS. Wydali niedawno swoją dziesiątą płytę - "Catacombs of the Black Vatican". To właśnie z niej pochodziło najwięcej utworów na czwartkowym występie. Trzeba przyznać, że do Black Label pasuje idealnie powiedzenie "każdy album nieco inny, ale poniżej dobrego poziomu nie schodzą". W ich muzyce spotkać można zawsze świetne riffy, głęboki i emocjonalny wokal Zakka, kalifornijski klimat southern rocka i groove metalu. Taka jest najnowsza płyta, taki był też koncert.
Sala wypełniona była niemal w całości, przekrój wiekowy - od gimbazy po 40-50latków, ze średnią wieku ok. 30 lat. Pod barierkami tradycyjnie utrasi w koszulkach i z flagami, z tyłu kiwający głowami koneserzy. Przed BLS wystąpił support w postaci zespołu ONE, niestety w tym czasie miałem spotkanie z organizatorami koncertu, więc nie dane było mi ich zobaczyć.
BLS zagrali dosyć przekrojowo - utwory z 6 płyt plus prawie 10-minutowe improwizowane solo gitarowe Zakka (szczerze mówiąc nic specjalnego, onanistyczne znęcanie się nad gitarą w stylu Malmsteena, tylko bez jego technicznych umiejętności - zamiast tego chętnie usłyszałbym kolejne 2 utwory). Początek był mocny - usłyszeliśmy szybkie hity z najlepszych płyt: najnowszej "Watykańskiej", Order of the Black, "The Blessed Hellride" i debiutu. W połowie koncertu zrobiło się nastrojowo. Les Paula zastąpiło pianino/klawisze, a soczyste riffy przeszły w akustyczne akordy. Ściankę stworzoną ze wzmacniaczy Marshalla przykryto flagami ze zdjęciami zmarłego tragicznie 10 lat temu Dimebaga Darrella (Pantera). Końcówka znów była mocna - poleciały największe klasyki BLS, czyli "The Blessed Hellride", "Stillborn" czy "Suicide Messiah". I tyle.
Minusem koncertu była przede wszystkim jego długość - półtorej godzinki bez bisów i z kilkoma przerwami (m.in. wspomniane solo czy gadki z publicznością). Spodziewałem się trochę więcej. Drugim przykrym aspektem, już nieco bardziej subiektywnym, to brak moim ulubionych utworów - choćby "Fields of Unforgiveness", "Scars" z najnowszej płyty, "Crazy Horse", "Darkest Days", "Time Waits For No One" z "Order Of the Black" czy większego szaleństwa z debiutu. No ale nie można mieć wszystkiego.
Wszystko inne zagrało wyśmienicie. Brzmienie, klimat, kontakt z publicznością, energia ze sceny (zwłaszcza Zakka!) - czysty rock'n'roll wzmocniony "brudem z południa".
Setlista:
My Dying Time
Godspeed Hell Bound
Destruction Overdrive
The Rose Petalled Garden
Heart of Darkness
Overlord
Damn the Flood
Guitar Solo
Parade of the Dead
Angel of Mercy
In This River
The Blessed Hellride
Suicide Messiah
Concrete Jungle
Stillborn