ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

12.03.2014

TRANSATLANTIC, Berlin, Astra, 08.03.2014

TRANSATLANTIC, Berlin, Astra, 08.03.2014

Piękny koncert w prezencie na… Dzień Kobiet dał - nie tylko kobietom – Transatlantic. I tylko żałować należy, że muzycy formacji w ramach promocji swojego nowego materiału nie dotarli, tak jak cztery lata temu, do Polski.

Ich jedyna jak do tej pory wizyta w naszym kraju pod względem muzycznym wypadła nader okazale, raziły jednak spore pustki w ogromnej poznańskiej Arenie. Tu Niemcy zaprosili supergrupę do niezbyt wydatnych rozmiarów Astry, klubu, któremu gabarytowo blisko do stołecznej Stodoły (tak przy okazji – patrząc na nasze rodzime kluby i na wspomniany – o zgrozo – „Kulturhaus”, nie mamy się absolutnie czego wstydzić – wnętrze pamiętające wczesnego Honeckera a okolice wyglądające tak, jakby Zakład Oczyszczania Miasta dawno o nich zapomniał. Brrr…).

Cóż, w efekcie tegoż sala zapełniła się niemalże w komplecie a zebrani przyjęli kapelę bardzo gorąco. Dodajmy od razu, że owo przyjęcie to nie tylko zasługa samych Niemców. To tu, to tam słychać było polski język, a pod samą sceną powiewała nasza flaga. Widzący ją zresztą Mike Portnoy, zaraz po pierwszym numerze, witając Berlin pozdrowił natychmiast Polskę. Doprawdy miłe.

Wszystko zaczęło się dosłownie kilka minut przed planowaną dwudziestą, kiedy to wybrzmiały pierwsze dźwięki Intro - Symphonic Tribute To Transatlantic. Niezorientowanym przypomnę, że to kolejny polski wątek podczas tego koncertu, bowiem rzecz tę skomponował Michał Mierzejewski, twórca projektu Symphonic Theater Of Dreams, artysta, który w ubiegłym roku wydał album z orkiestrowymi wersjami utworów Dream Theater (kończąc ostatecznie kwestię „Transatlantic a sprawa polska” dodam, że całkiem wypasiony koncertowy sklepik obsługiwał… nasz rodak). Punktualnie o 20, z niemiecką precyzją, muzycy pojawili się na scenie. W konfiguracji doskonale znanej z ich koncertów – wszyscy z przodu, w jednej linii. Jedynie ich gość – znany choćby z Enchant i Spock's Beard - Ted Leonard, który zastąpił Daniela Gildenlöw’a – schowany nieco z tyłu (przy tej okazji ostatni smaczek -  o ile podczas trasy muzyków udało się podmienić, tak na okolicznościowych koszulkach już nie i figuruje na nich nazwisko Szweda – ot, ciekawostka). Neal Morse z lewej, w środku Roine Stolt i Pete Trewavas, zaś po prawej Mike Portnoy. Wizualnie – każdy z nich jakby z innej bajki, a jednak fantastycznie zjednoczony z pozostałymi muzykami.

Zaczęli od długasa rozpoczynającego ich ostatni album – Into The Blue. Mocno i z werwą sugerującą, że to będzie naprawdę świetny set. Z Kaleidoscope zagrali absolutnie wszystko: balladkę Shine, rozkrzyczany Black As The Sky, zaśpiewany na środku sceny przez Morse’a nastrojowy Beyond The Sun oraz oczywiście tytułowy Kaleidoscope. Wykonanie tegoż ostatniego pokazało prawdziwą siłę drzemiącą w tej ponad półgodzinnej kompozycji, którą już w tej chwili panowie mogą sobie wpisać jako obowiązkowy koncertowy klasyk. Smaczkiem tego wykonania było wciśnięcie w numer, a konkretniej w jego część Ride The Lightning, kilku sekund… Metallicowego Ride The Lightning! Wielbiciele poprzedniego albumu grupy otrzymali spory medley z tego krążka (Rose Colored Glasses, Evermore, Is It Really Happening?, Dancing With Eternal Glory) a z jeszcze starszych rzeczy obowiązkową balladę We All Need Some Light zaśpiewaną na środku sceny przez grającego także na akustyku Teda Leonarda. Na bis odpalili spore wyjątki z dwóch swoich suit -  All Of The Above i Stranger In Your Soul (tu połączonych ze sobą) i dopiero po trzech godzinach, bez dziesięciu minut, zeszli ze sceny żegnani po królewsku.

Zasłużenie. Wydarzenia sceniczne napędzał naturalnie Portnoy. W tak znakomitej formie fizycznej, pełnego wigoru i entuzjazmu, nie widziałem go dawno. Trudno mu było usiedzieć na perkusyjnym stołku. Jego techniczny co rusz nie tylko podsuwał mu mikrofon, ale i regularnie podnosił odrzucane przez Portnoya siedzisko. Ten, ogromną część kompozycji odgrywał na stojąco (zdarzało mu się nawet stopą uderzać w talerze) chwilami niemalże demolując zestaw. Spokojniej prezentowali się Stolt i Trewavas, jednak już Morse nieźle momentami hulał za swoimi parapetami. Nie zawsze wyrabiał wokalnie, jednak dyskretnie podcierany nos chusteczką podaną przez technicznego i tym samym najpewniej lekkie przeziębienie absolutnie go usprawiedliwiają. Uzupełnieniem naprawdę świetnego koncertu były dobre światła i bardzo solidne nagłośnienie. Eech… szkoda, że nie zagrali tym razem u nas. Ci co ich nie widzieli w tej konfiguracji i z tym materiałem mogą tylko żałować.

 

Zdjęcia:

Transatlantic, Berlin, Astra, 08.03.2014 Transatlantic, Berlin, Astra, 08.03.2014 Transatlantic, Berlin, Astra, 08.03.2014 Transatlantic, Berlin, Astra, 08.03.2014 Transatlantic, Berlin, Astra, 08.03.2014 Transatlantic, Berlin, Astra, 08.03.2014
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.