Choć muzycy Dream Theater nagrywają coraz bardziej przewidywalne i mało odkrywcze płyty zainteresowanie ich koncertami zupełnie nie słabnie. Potwierdził to ich - jedyny w Polsce – katowicki koncert.
Bo Spodek, goszczący nowojorczyków już chyba po raz trzeci, pod względem frekwencyjnym wyglądał tego wieczoru naprawdę dobrze. Dobrze też było słychać i do tego całkiem ładnie widać. Cóż, koncerty Amerykanów to naprawdę wysoka półka. Mega produkcja zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach. Tym razem artyści nie bawili się w wymyślne ekrany w formie sześcianów (jak to było podczas poprzedniej trasy) i postawili na prostotę – ogromy ekran, na którym publiczność mogła śledzić sceniczne poczynania poszczególnych muzyków oraz przygotowane filmy i animacje. Całości dopełniały imponujące światła i wspomniany masywny dźwięk.
Swój prawie trzygodzinny występ rozpoczęli naturalnie od najnowszego krążka i przygotowanej specjalnie na koncertowe otwarcie False Awakening Suite, po której poleciał promujący wspomniany krążek przebojowy The Enemy Inside. W pierwszej, trwającej godzinę z kwadransem, części muzycy jeszcze trzykrotnie odwiedzili album Dream Theater serwując The Looking Glass, instrumentalny Enigma Maschine - okraszony animowanym filmikiem DT vs DT i poszerzony o solo perkusyjne Mike’a Manginiego - oraz Along For The Ride. Zajrzeli także na swoje dwa wcześniejsze krążki: Black Clouds & Silver Linings (The Shattered Fortress) i A Dramatic Turn Of Events, z którego wybrzmiały On The Backs Of Angels i kończące pierwszą część Breaking All Illusions. Najsympatyczniej było jednak posłuchać dawno niegranego i mającego już siedemnaście lat Trial of Tears.
Po piętnastominutowej przerwie muzycy wyszli na drugi akt spektaklu. Po inaugurującym go The Mirror LaBrie, który nie był tego wieczoru jakoś wyjątkowo wylewny w słowach, zapowiedział, że w tej części grupa zagra przede wszystkim numery z mającego 20 lat albumu Awake i obchodzącego 15 – lecie Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory. Publiczność, dostała zatem zaraz Lie, Lifting Shadows off a Dream, Scarred i koncertowo rzadki Space-Dye Vest, zaś na bis cztery fragmenty z Metropolis Pt. 2 z kończącym całość wzniosłym Finally Free. Albumowych jubilatów przedzieliło opus magnum ostatniego dzieła studyjnego grupy – wykonane z pietyzmem Illumination Theory.
Jak to wszystko wypadło? Od strony wykonawczej bez jakiegokolwiek zarzutu. Z drugiej strony, obserwując uważnie muzyków, chwilami odnosiło się wrażenie, że jest to jednak dla nich po prostu kolejny, a nie ten, „jeden, jedyny” koncert. Więcej spontaniczności okazali wreszcie kończąc występ, dłużej dziękując zebranym. Okej, LaBrie był doprawdy w wybornej formie (trzeba przyznać, że ostatnio jest na fali wznoszącej – patrz: bardzo udane albumy solowe), jednak Mangini już nie promieniał grą tak, jak to miało miejsce podczas iście królewskiego przyjęcia w tymże Spodku w 2011 roku a jego solo raczej nie wgniotło w spodkowe siedziska. Publiczność też chwilami wydawała się jakby zastygła, bo o ile początek występu, czy wyjątki z Metropolis Pt. 2 kończące go pokazały spory entuzjazm (świetny wokalny dialog LaBrie z publicznością w Finally Free, podczas którego cała sala dośpiewywała One last time), to już np. między kompozycjami z Awake brawa cichły przed odpaleniem kolejnego numeru. Ale to w sumie drobiazgi, bo tak naprawdę trzygodzinny występ minął jak z bicza strzelił. Znaczy się… po raz kolejny dali radę.