Mariusz Danielak
Wyświechtane już stwierdzenie, że muzyka to nie rankingi i wyścigi także i u mnie się sprawdza. Poniżej zatem nie tyle najlepsze, ile najczęściej i najchętniej wkładane przez mnie do odtwarzacza krążki ubiegłego roku.
Orphaned Land – All Is One – parę miesięcy temu pisząc recenzję tego albumu czułem lekki niedosyt. Że niby bardziej słodko, przystępnie i lżej, niż na The Never Ending Way Of ORwarriOR. Potem jednak przyszedł ich warszawski koncert. Mocno kameralny i może niezbyt genialny, jednak pozwalający na odkrycie tych dźwięków na nowo. Izraelczycy na All Is One w znacznym stopniu rezygnują z agresji, na rzecz bardziej symfonicznej formy. Nie przeszkadza im to jednak w dalszym ciągu być absolutnymi mistrzami orientalnego metalu.
James LaBrie – Impermanent Resonance – w czasach, gdy koledzy LaBrie z Dream Theater drepczą w miejscu zjadając własny ogon, ten proponuje kolejną, po Static Impulse, petardę z przebojowym i melodyjnym metalem. Na Impermanent Resonance nawet bonusy w postaci Unraveling i Why nie odstają od znakomitej całości.
Anathema – Universal – najlepsze DVD ubiegłego roku. Doskonałe kompozycje z symfonicznymi aranżacjami i przepiękna sceneria starożytnego amfiteatru w bułgarskim Płowdiw artystycznie połączone przez Lasse Hoile. Majstersztyk.
Wojciech Kapała
Niespecjalny rocznik. Poprzedni był dużo fajniejszy. W tym roku nie było chyba ani jednaj płyty, która tak naprawdę wyrwała by mnie z obuwia i postawiła obok. Chociaż – patrz dalej.
Płyta roku – „The Next Day” Davida Bowie – z różnych powodów, nie tylko muzycznych.
Potem cały peleton płyt bardzo dobrych:
Rykarda Parasol – „Against the Sun” - wyjątkowo ciekawa wokalistka zaliczana do tzw. folk-noir, ale dość blisko jej do Cave’a, PJ Harvey. Krokus – „Dirty Dynamite” – bardzo dobra płyta szwajcarskich metalowych weteranów – dają czadu aż miło – w kategorii klasyczny metal wielkiej konkurencji w tej kategorii nie mieli. Chociaż nowe Deep Purple – „Now What!?” też przezacne. Visage – „Hearts & Knives” – powrót weterana new romantic w dużym stylu – kilkadziesiąt minut świetnego popu. Szkoda, że nie zostało to odpowiednio docenione. Karl Bartos – „Off The Record” – ten krążek razem z „Hearts & Knives” to moim zdaniem popowe płyty roku. Która lepsza? Nie wiem. Obie bardzo dobre. A może jednak Daft Punk – „Random Acces Memories”? Hurts – “Exiles” również bardzo dobre. Z nieco poważniejszej, a nieco alternatywnej muzy – The National – „Trouble Will Find Me” i The Editors – „The Weight of Love”, Johnny Marr – “The Messenger” . Jeszcze mogę tu umieścić Klausa Schulze “Shadowlands”. Nick Cave & The Bad Seeds – „Push The Sky Away” – najlepsza jego płyta od dobrych piętnastu lat – tak na granicy bardzo dobry/fajny.
Z oczko niższej półki – takie fajne płyty, lepiej niż dobre:
Placebo – „Loud Like Love” – pogodne (jak na Placebo), melodyjne, nieco staroświeckie – no po prostu fajne. Po sześciu lata przerwy dali znać o sobie spóźnieni hippisi z The Polyphonic Spree – „It’s True” jest dobre, ale niewiele lepiej. The Chvches – „The Bones of What You Believe” – mówi się o tym, że to klimaty a’la eighties. E tam, Ala to ma kota, a to całkiem przyjemne współczesne electro. Zaz – „Recto Verso” – młoda siła piosenki francuskiej – bez specjalnego głosu, ale z nieprzeciętną siłą przebicia – do tego pisze naprawdę bardzo dobre piosenki. Sigur Rós – „Kveikur” – lekki zjazd w dół w porównaniu do poprzedniego krążka – wywalili klawiszowca i to niestety słychać – chropawo, nieco brudno, dosyć głośno – nie do końca tego od nich oczekuję. Iggy & The Stooges – „Ready to Die” – Iggy daje radę – bardzo porządna rzecz.
Teraz coś z branży:
Bezapelacyjnie: Lizard – „Master & M”.
Nieco niżej trójka: Renaissance – „Grandine Il Vento”, Museo Rosenbach – „Barbarica”, Traumhaus – “Das Geheimnis”. Potem Tumbletown – “Done with Coldness”, Il Cerchio Dd’Oro – “Dedalo E Icaro”, PBII – “1000 Wishes” i Anima Mundi – „The Lamplighter”.
Teraz coś głośniejszego:
Oprócz wspomnianych Deep Purple i Krokusa całkiem sympatycznie moje bębenki uszne nadwyrężali: Dougie White & La Paz – „The Dark And The Light”, Giuntini Project – IV, Snakecharmer – „Snakecharmer”, Diamond Dawn – „Overdrive”, Airbourne – „Black Dog Barking” i Zodiac – „A Hiding Place”.
Na koniec żywce:
…And the Winner Is: Saga – „Spin It Again”
Nieco niżej, ale też na spokojne osiem-dziewięć artrockowych gwiazdek: The Rolling Stones – „Sweet Summer Sun” i „Def Leppard – „Viva Hysteria”, Rush – „Clockwork Angels Tour” i Metallica – “Through The Never”.
Wydarzenie roku:
“Sonda – Muzyka do programu telewizyjnego” – każdy kto ma więcej niż 35 lat wie dlaczego ta płyta a nie inna. Ci młodsi – nie wiedzą, co stracili…
Rozczarowanie roku:
Ayreon – „The Theory of Everything” – Lucassen próbował zrobić prog-rockowy musical i mu po prostu nie wyszło. Szkoda.
To jest stan mojej wiedzy w temacie na początek stycznia. Znając życie, kilka niezłych płyt jeszcze do mnie dotrze. Więcej grzechów nie pamiętam. Ale za nic nie żałuję.
Łukasz Modrzejewski
Krzysztof Niweliński
Ulubione płyty wydane w 2013 roku
Nie będę na tyle bezczelny, by w pojedynkę wybrać oraz wszem i wobec ogłosić rzekomo najlepsze płyty 2013 roku, więc w kolejności alfabetycznej podam tylko kilka, powiedzmy, że 11, więc 11 tych, które spośród wydanych w 2013 roku mnie do gustu przypadły najbardziej, w ten lub inny sposób silniej poruszyły i swoją zawartością ujęły, wywarły głębsze wrażenie, mocniej zapadły w pamięć etc., innymi słowy te, do których i w przyszłości pewnie z chęcią będę niekiedy powracać:
Ampacity Encounter One
Trójmiejską kapelę Ampacity poznałem dzięki Łukaszowi Modrzejewskiemu, który we wrześniu 2013 roku podarował mi był płytę Encounter One. Trzy długie, przestrzenne, utrzymane w brudnym, „oldschoolowym”, sięgającym lat 70. brzmieniu kawałki, a to przywodzące skojarzenia z Hawkwind, a to z Kyussem, a to jeszcze z kim innym, natychmiast wpadły mi w ucho. Muzycy potrafią sprawnie i z werwą grać, wiedzą, co i jak chcą grać. Grupa ma duży potencjał, dlatego z zaciekawieniem czekam na jej kolejne nagrania. No i wykonana przez Kubę Sokólskiego okładka Encounter One zdecydowanie przypadła mi do gustu.
David Bowie The Next Day
Stary mistrz nie zawodzi. Bo wie Bowie, nie gwiazda jednego lub kilku sezonów, lecz muzyk doświadczony i artysta z prawdziwego zdarzenia, jak pisać, nagrywać i wykonywać przeboje.
Carcass Surgical Steel
W zwieńczeniu recenzji, jaka za kilka miesięcy pojawi się na stronie ArtRocka, zainteresowany Czytelnik będzie mógł wyczytać, co następuje:
„Surgical Steel jest albumem bardzo dobrym, prezentującym krwisty, rasowy death metal w unikalnym, Carcassowym wydaniu. To płyta będąca wypadkową dotychczasowych dokonań zespołu, w szczególności Necroticism – Descanting the Insalubrious i Heartwork, którym jednak nie dorównuje, oraz Swansong, które z całą pewnością przebija. O ile jednak dotąd grupa każdorazowo zmieniała swoje oblicze, o tyle tym razem pozostała zanurzona w swej przeszłości. Twórczo ją jednak wyzyskując, nagrała wysokooktanowy, wartościowy materiał, pobudzający do wytężonej pracy krwiobieg ukontentowanego słuchacza. Ten jednak może mieć obawy, czy następnym razem, oczywiście przy założeniu, że taki będzie, Carcass da radę, jak przed laty, znowu zmienić własne oblicze, pójść na przód i nagrać coś świeżego, odmiennego od tego, co przedstawił wcześniej. Gdyż jeśli nie, to szkoda, by jak tyle szacownych zespołów przed nim, czepiał się zębami własnego ogona i w połykaniu go przeżerał i roztrwaniał swoje dobre imię. Tego zaś ani zespołowi, ani sobie, ani też innym wieloletnim wielbicielom Ścierwa nie życzę”.
Nick Cave & The Bad Seeds Push the Sky Away
Płyta mimo że oszczędna, to mocna i wyrazista, choć nie pozbawiona kilku słabszych, wręcz nudnawych momentów. Okładka, ozdobiona piękną fotografią przedstawiającą Cave’a i jego małżonkę, nasuwać może wielorakie skojarzenia. Czyżby to była zrozpaczona, stąpająca na palcach z powodu odczuwanego przez siebie, spowodowanego grzechem pierworodnym, palącego wstydu Ewa, gnana przez Boga precz z raju na wieki wieków amen?
Miles Davis Live in Europe 1969: The Bootleg Series, Vol. 2
Nie będę się rozpisywać. Wszakże dzieło Boga samo się obroni.
Roy Harper Man & Myth
Nie po raz pierwszy można zakrzyknąć w ślad za Led Zeppelin Hats Off to Roy Harper!!!
Light Coorporation about
Jak zapisałem w poświęconym trzeciemu albumowi Light Coorporation tekście, „about gwarantuje skłonnemu do podejmowania muzycznych wyzwań słuchaczowi istną ucztę i przygodę muzyczną, mniej stonowaną i zachowawczą, a bardziej nieprzewidywalną, śmiałą i oryginalną aniżeli udane Rare DIALECT, mniej introwertyczną i nieprzeniknioną, bardziej zaś konkretną i zwartą niźli wspaniałe przecież Aliens from Planet Earth”. To płyta, która pośród tylu wydanych w ostatnim roku tytułów wyróżnia się „artyzmem i oryginalnością, jak również cechującą szanujących się artystów swobodą twórczą i bezkompromisowością”. Z tych i innych względów pozostaje about, wraz z Monkey Minds in the Devil’s Time Steve’a Masona, moją ulubioną płytą 2013 roku.
Steve Mason Monkey Minds in the Devil’s Time
Na niejedno zagraniczne i krajowe zestawienie czy podsumowanie muzyczne 2013 roku rzuciłem okiem w poszukiwaniu Monkey Minds in the Devil’s Time Steve’a Masona, szkockiego muzyka, może najlepiej znanego ze współpracy z inspirującym The Beta Band, który w 1996 roku zresztą współzakładał. O dziwo jednak, odnalezienie Monkey Minds in the Devil’s Time na którejkolwiek z pieczołowicie ułożonych list okazało się niemożliwością. Mimo to pewien jestem, że przyszłość należeć będzie właśnie do tej płyty Masona, który zresztą nie po raz pierwszy ogłosił pod swoim nazwiskiem fantastyczny materiał. Talent, wena, pomysłowość i erudycja muzyczna to niektóre z wielu przyczyn, które czynią Monkey Minds in the Devil’s Time dziełem skończonym i fenomenalnym, albumem złożonym z 20 frapujących elementów, które pomimo cechującej je różnorodności współtworzą przemyślaną i zwartą opowieść. Niesamowita jest okładka tej płyty, wspaniała jest wypełniająca ją muzyka, swoim rozmachem dorównująca Play Moby’ego, świetne są okraszające ją teksty. Płyta wielka, piękna i ważna, o czym jeszcze mało kto wie, lecz w przyszłości się dowie. Także za sprawą ArtRocka, na którym za kilka miesięcy ukaże się kilka tekstów poświęconych dotychczasowemu dorobkowi muzyka, w tym recenzja niniejszym zachwalanego albumu. Jedna taka płyta, jak Monkey Minds in the Devil’s Time wystarczy, by dany rok pod względem muzycznym uznać za naprawdę udany. Gdybym miał wybrać tylko jedną jedyną, najulubieńszą i najbardziej cenioną przez siebie płytę 2013 roku, tą byłoby właśnie MMitDT Steve’a Masona.
Primal Scream More Light
Primal Scream ogłosiło w roku 2013 kolejną udaną płytę, która szczególnie wciąga zwłaszcza w swojej mocniejszej, „pierwszej połowie”. Aczkolwiek i następujące dalej utwory wstydu grupie w żadnym razie nie przynoszą.
Soft Machine Legacy Burden of Proof
Kawał bardzo dobrej, mistrzowsko wykonanej muzyki. Jak Imć Tomasz Ostafiński, gorąco polecam!
The White Kites Missing
Interesujący i wcale udany, pobudzający wyobraźnię debiut kolejnej nadziei polskiego rocka. Płytę nader pozytywnie ocenił i gorąco zarekomendował w swoim tekście Konrad, więc zainteresowanych odsyłam właśnie do recenzji Kolegi WspółRedaktora. Płyty tak wysoko jak Konrad co prawda bym nie ocenił, lecz jak Szanownego Kolegi, tak i moja ocena jest jedynie w pełni subiektywna. Pewne jest, że grupa The White Kites ma niemały potencjał, więc życzyć jej można, by w pełni rozpostarła w jak najbliższej przyszłości skrzydła.
Krytyczne uwagi poświęcę Dream Theater Dream Theater, Shrine of New Generation Slaves Riverside oraz The Raven That Refused to Sing (and Other Stories) Stevena Wilsona. W moim przekonaniu nie są to albumy szczególnie udane, w rzeczy samej - każdy zdaje się być jednym ze słabszych, o ile nie najsłabszym w dorobku każdego z pomienionych zespołów/artystów. Być może najlepszą z trzech wymienionych pozycji jest płyta Riverside, chociaż nie potrafi poruszyć jak Second Life Syndrome, nie ma też takiej mocy, jak ADHD. Oczywiście, co mnie wcale nie podoba się, innych może w pełni zadowalać. Natomiast nowa płyta Dream Theater jest tak słaba, jak do tej pory były w dorobku grupy chyba tylko Systematic Chaos (tu jednak było świetne In the Presence of Enemies) i Black Clouds & Silver Linings, a nie wiem, czy nie jest jeszcze słabsza od nich, stąd w pełni zasłużenie została srodze skrytykowana w opublikowanych na łamach ArtRocka tekstach Piotra „Strzyża” Strzyżowskiego i Michała „Telperiona” Nowaka. Przy odsłuchu tej płyty aż zapiera dech w piersiach, jednak nie z powodu wielu pozytywnych, lecz nawału negatywnych wrażeń. Natomiast Wilson nagrał, jak uważam, najmniej interesującą z sygnowanych dotąd jego nazwiskiem płyt. Co gorsza – zaczął tracić dobre pomysły i zjadać własny ogon, narażając ceniącego go słuchacza między innymi na obcowanie z - tak chwalonym przez wielu – tytułowym utworem, nieznośnie tragizującym i przesadnie słodkim, żmudnym, rozwlekłym i nijakim, pozbawionym smaku i utrzymanym w złym guście The Raven That Refused to Sing. Złośliwie można dopisać, że źle się stało, iż Wilson nie wziął przykładu z kruka. Zamiast więc słuchać tego przeciętnego albumu, mającego jednak – podobnie jak Shrine of New Generation Slaves Riverside – niezłe momenty, lepiej jest moim zdaniem powrócić do wcześniejszych, świeższych i ciekawszych, bez porównania lepszych, jakże licznych i udanych dokonań Wilsona, głównie zarejestrowanych przezeń wspólnie z Porcupine Tree (chociażby Radioactive Toy z On the Sunday of Life, Always Never z Up the Downstair, The Moon Touches Your Shoulder z The Sky Moves Sideways, Dark Matter z Signify, Don’t Hate Me z Stupid Dream, Shesmovedon i Hatesong z Lightbulb Sun, Trains z In Absentia, z Deadwing nic, Anesthetize z Fear of a Blank Planet, Time Flies z The Incident), ale też zamieszczonych na poprzednich płytach solowych muzyka, Insurgentes (np. No Twilight Within the Courts of the Sun) czy Grace for Drowning sprzed dwóch lat (Remainder the Black Dog). Lecz jeśli komuś podobają się najnowsze albumy studyjne trojga wspomnianych na początku niniejszego akapitu wykonawców, niechaj je słucha z euforią w duchu, radością w sercu i uśmiechem na ustach. Ja nie jestem w stanie i szkoda mi na nie czasu, kiedy dookoła tyle jest innej, wspanialszej i rzeczywiście wspaniałej, a częstokroć wciąż nieprzesłuchanej muzyki.
Aha, dosyć ciekawą i całkiem udaną płytę nagrał Haken, a tą jest The Mountain. Wbrew temu, co wielu twierdzi, nie jest to jakaś znakomitość, lecz bez wątpienia jest to dobra płyta, której chwilę (acz nieprzesadnie długą!) warto poświęcić. Ot, taka fuzja nudnej Anathemy z Pain of Salvation lub raczej Dream Theater, to pojawi się monotonny a podniosły wstęp, w niewybredny sposób powielający twórczość braci Cavanagh, to fajna solówka à la John Petrucci, kiedy indziej usłyszy się jakieś nawiązanie do King Crimson lub granie nieco podobne do Anekdoten czy Änglagård itd. Muzycy mieszają i grają dobrze, choć do biegłości Dream Theater wiele im brakuje. Mimo licznych zastrzeżeń płytę oceniam pozytywnie, tak na 7 lub - po pewnym naciągnięciu - 8 gwiazdek w skali ArtRocka, sądzę więc, że warto polecić ją miłośnikom progresywnego metalu i rocka.
Co spodobało mi się, to trzecia płyta norweskiej grupy Airbag, szumnie zamianowana jako The Greatest Show on Earth. Aż tak dobrze w żadnym razie nie jest – płyta jest odtwórcza i nieoryginalna, lecz pomimo cechującej twórczość grupy rozwlekłości dobrze zagrana, przyjemnie nawiązująca do dokonań m.in. Porcupine Tree połowy lat 90., wypełniona udatnymi, „Gilmourowskimi” solówkami itd. Pozostając przez kilka dni pod pewnym wrażeniem tej płyty, sięgnąłem naiwnie po wcześniejsze dwa albumy Airbag. Przy odsłuchu pierwszego nieomal oszalałem z nudów, przy drugim, przejściowym pomiędzy debiutem a trzecią płytą, uznałem, że dobrze nie jest, ale jest lepiej niż na wcześniejszym krążku, przeto stwierdziłem, że grupa rozwija się i idzie we właściwym kierunku. Chociaż kiedy siedzący ze mną na dyżurze w redakcyjnej kanciapie WOJTEKK usłyszał, że Greatest Show on Earth podoba mi się, huknął, urokliwie cedząc słowa, Wot-da-fak? i zapytał, podejrzliwie przewiercając moją skromną postać wzrokiem, ile procentów wychyliłem przed odsłuchaniem tej płyty. Kiedy odparłem, że tym razem jestem trzeźwy, podbiegł do mnie ze stetoskopem, wsadził do ust termometr, uprzednio poprosiwszy o dmuchnięcie w alkomat, i zaczął świecić po oczach żarówą. Opukał, obadał i gdy po kilku minutach stwierdził, że rzeczywiście nic nie piłem i że ogólnie jestem zdrowy jak ryba, skwitował, że srogo się na mnie zawiódł. Powiedziałem, że nie powinien się dziwić – skoro takie tuzy, jak DT, Wilson czy Riverside nagrywają słabe albo, w najlepszym razie, przeciętne i mało interesujące płyty, to jestem jak tonący, który czepia się brzytwy. Wówczas wypisał mi receptę, na której widniało kilka nowych płyt z poletka włoskiego progrocka, tak lubianego przez redakcyjnego Doktora, i zalecił mi ich natychmiastowe odsłuchanie. Cóż, nie były to rzeczy wybitne, ale rzeczywiście każda była niczego sobie, przeto zachęcam Szanowne Czytelniczki i Szanownych Czytelników do zapoznania się z kilkoma albumami, jakie w ramach odtrutki na Airbag zalecił mi odsłuchać Wojtek. Jacy to wykonawcy, jakie to płyty? Wystarczy poszperać w grudniowych recenzjach Doktóra z Bieszczad. Dziwne i przydługie nazwy z miejsca rzucą się każdemu w oczy.
Wyznać muszę, że podobne pytanie, więc Ileś wypił, człowieku, przed odsłuchaniem nowego Deep Purple?, mógłbym Wojtkowi postawić i ja. Bardzo spodobała mu się bowiem ostatnia płyta Deep Purple, Now What?!, zbierająca zresztą na ogół szalenie pozytywne recenzje. Przykładem niechaj będzie nader entuzjastyczny tekst autorstwa mojego redakcyjnego Kolegi, wspomnianego już Konrada Siwińskiego. Jak dla mnie, produkt to przeciętny lub nieco ponadprzeciętny, na więcej niż 6 gwiazdek raczej nie zasługujący.
Ha, w sumie nie dziwię się, Wojtku, żeś w tym roku nabawił się zapalenia ucha. Po takich cudach, jak Now What?!, nie ma się co dziwić, że i doświadczonego rockera, takiego starego wyjadacza, jak Ty, dopadła jakaś infekcja.
Tak tak, rzuciło się biedaczkowi na uszy i przez kilka tygodni chodził z trąbką przy uchu, by dokładniej słyszeć polecenia Naczelnego, w ramach zaganiania do roboty swoim zwyczajem co rusz rozstawiającego wszystkich pracowników po kątach. Kiedy jednak Wojtek wreszcie wydobrzał, obaj zgodziliśmy się, że nowa płyta Black Sabbath, czyli 13, to powrót udany, lecz w żadnym razie nie powalający. Ot, solidne 6 gwiazdek, a przez wzgląd na długoletnią znajomość i dzięki wypożyczeniu pracującego nieopodal nad nowym odcinkiem drogi walca – nawet 7. Nie więcej. Chociaż Paweł Horyszny powiedział, że nawet 6 to jest za dużo.
Ogólnie rok był udany, a kto uważa inaczej, ma do tego prawo.
Michał "Telperion" Nowak
Bez zbędnych słów. Rok 2013:
Tomasz Ostafiński
Podsumowań muzycznych nadszedł czas. Wniebowzięty opisanym w ubiegłym tygodniu na łamach zinu jasnogórskim wieczorem organowym i Akatystem zaśpiewanym tak, jakby oczekiwano cudownego objawienia się Tej, do której go wznoszono, zacząłem niezależnie od świąt trwający kilka dni rachunek sumienia – oczywiście, ten muzyczny. Raz jeszcze wysłuchałem kilkudziesięciu płyt, jakie ukazały się w roku 2013, oraz, porachowawszy pieczołowicie wszystkie nuty, z naprawdę ciężkim sercem dokonałem ostatecznego wyboru dziesięciu najlepszych, moim zdaniem, płyt krajowych i zagranicznych minionego roku. Najlepiej będzie teraz po prostu wypisać nowości muzyczne, jakimi emocjonowałem się najgoręcej w ostatnim czasie.
Polska:
1. Marek Jackowski – Marek Jackowski
2. Piotr Wojtasik – Old Land
3. Light Corporation – About
4. Kult – Prosto
5. Anita Lipnicka – Vena Amoris
6. Marek Napiórkowski – Up
7. Waglewski, Fisz, Emade – Matka, Syn, Bóg
8. Ampacity – Encounter One
9. Tomasz Stańko – Wisława
10. Możdżer, Danielsson, Fresco – Polska
Świat:
1. Sons of Kemet – Burn
2. The Wrong Object – After The Exhibition
3. Roy Harper – Man & Myth
4. David Bowie – The Next Day
5. Yoko Ono – Take Me to the Land of Hell
6. Soft Machine Legacy – Burden of Proof
7. David Lynch – The Big Dream
8. Nick Cave and the Bad Seeds – Push The Sky Away
9. Legendary Pink Dots – The Gethsemane Option
10. Steven Wilson – The Raven That Refused to Sing (and other stories)
Konrad Siwiński
Rok 2013 może nie był muzycznie wybitny, ale na pewno działo się bardzo dużo:
Powroty - Black Sabbath, David Bowie, Deep Purple, Daft Punk - gwiazdy nawet poprzednich epok powróciły z mniej (Sabbath) lub bardziej (Purple) udanym skutkiem.
Słaby jazz - wyjątkowo słaby rok dla jazzu, nie zauważyłem albumu, który by mnie wyjątkowo poruszył, szczególnie zabrakło takich wydawnictw w okresie jesienno-zimowym, gdy spokojniejsze i trudniejsze albumy mają więcej odbiorców.
Koncerty - dla mnie był to rok pełen występów na żywo - widziałem ich ponad 70. Przejechałem Polskę wzdłuż i wszerz, byłem na Rock For People i Colours Of Ostrava u naszych południowych sąsiadów. Większość koncertów stała na poziomie naprawdę wysokim. Warto też podkreślić, że Polska staje się ważnym przystankiem dla artystów z najwyższej półki co pokazują już koncertowe plany na 2014.
Streaming - wkroczenie na polski rynek muzyczny serwisów streamingowych (Spotify, Deezer, Wimp) znacznie zmienia strukturę konsumpcji muzyki. Z jednej strony ogranicza piractwo (chyba każdego stać na wydanie 10zł miesięcznie za dostęp do olbrzymiego katalogu), a z drugiej kanibalizuje rynek płyt, które czeka zapewne dość szybka śmierć (o szczegółach już niedługo w oddzielnym felietonie).
Wracając do tematu - poniżej prezentuję 15 płyt, które w mojej ocenie okazały się najlepszymi w 2013. Jak zauważycie rozrzut gatunkowy jest ogromny, ale rock to tylko część moich muzycznych zainteresowań.
1. Daft Punk - Random Access Memories
Szczególnie pierwsza połowa roku zdecydowanie należała do francuzów. Intrygująca kampania marketingowa, świetny singiel "Get Lucky", a następnie płyta z muzyką, która łączyła pokolenia. Wspaniała rzecz, obowiązkowa, tegoroczna pozycja.
2. Kanye West - Yeezus
Do fanów rapu nie należę, ale Kanye West znacznie wykroczył poza ramy tego dość konserwatywnego gatunku. Wybrał to co najlepsze, dodał liczne sample i wymieszał to z mroczną i ciężka elektroniką. Powstał album trudny w odbiorze, ale muzycznie wybitny.
3. Alter Bridge - Fortress
Coraz rzadziej powstają klasyczne, hardrockowe albumy. Rok temu muzyką taką uraczył na Slash i Myles Kennedy, a w tym sam Myles z zespołem Alter Bridge powrócił z krążkiem numer 4 wypełnionym świetną muzyką, potężnym brzmienie, rasowymi solówkami i świetnymi melodiami. Czego chcieć więcej?
4. Justin Timberlake - The 20/20 Experience
Dwuczęściowy album pokazał, że Justin nie jest już artystą dla "piszczących nastolatek", ale rasowym soulowym muzykiem. Nie wszystkie single są dobre, ale gdy sięgniemy po całość to odkryjemy genialne połączenie dawnych brzmień zahaczających o Motown z soulem z poprzedniego dziesięciolecia i z domieszką brzmień bardziej nowoczesnych.
5. Deep Purple - Now What?!
Panowie mimo wewnętrznych kłótni stworzyli doskonały album pełen zróżnicowanych kompozycji. Miałem przyjemność recenzować ten album i w ogólnej skali otrzymał ode mnie ocenę maksymalną. Na koniec roku muszę przyznać, że nie oceniłbym go już tak wysoko, ale zapewne wynika to z niesmaku po fatalnym występie we Wrocławiu.
6. Various Artists - Wielki Gatsby OST
Film mnie nie porwał, ale wydana nawet wcześniej ścieżka dźwiękowa jak najbardziej. Nie jest to może w całości dzieło wybitne, ale znajdziemy perełki, które sprawiają, że oceniam tą płytę tak wysoko.
7. The White Kites - Missing
Jedyna polska płyta w zestawieniu, ale z w pełni zagranicznym brzmieniem. Warszawska grupa nawiązała do brytyjskich klasyków z lat 60. i 70. i stworzyła artrockowy album wypełniony doskonałym kompozycjami. Szkoda, że nie zrobiło się o nich głośniej, bo są jedną z najjaśniejszych gwiazd na polskim kalejdoskopie. Trzymam kciuki i czekam na więcej.
8. Arcade Fire - Reflektor
Nieco przydługi, ale równy i pełen dobrej muzyki indie-folkowy album. Zdecydowanie na plus wyróżnia się spośród wtórnych i nudnych albumów muzyki alternatywnej i chociażby dlatego warto o nim wspomnieć w rocznym podsumowaniu.
9. Capital Cities - In a Tidal Wave of Mystery
Podbili świat hitem "Safe And Sound", ale cały album pozostał niezauważony. A szkoda, bo całościowo jest bardzo dobry, pełen utworów z pogranicza jazzu, elektroniki i popu, dobrze zagrany i przebojowy. Dla mnie imprezowa płyta rocku.
10. Woodkid - The Golden Age
Artysta tajemniczy, który wcześniej zyskał popularność jako producent i twórca teledysków wydał swój solowy album, który przede wszystkim pokazał światu niezwykły wokal muzyka. Mieszanka klasycznych brzmień z lekką elektroniką nie pozwala pozostać obojętnym. Poza tym muzyk zagrał genialną trasę koncertową, gdzie w pełni pokazał emocjonalne podejście do sztuki wszelakiej.
11. Robbie Williams - Swing Both Ways
Po słabym Take A Crown dałem Robbiemu łatkę produktu marketingowego. Jakże więc wielkie było moje zaskoczenie, gdy pojawiła się informacja, że wydaje kolejny album, tym razem z muzyką swingującą (drugi w karierze). Otrzymaliśmy przemyślane kompozycje, dobrze dobranych gości, a przede wszystkim muzyczną radość, która sprawia, że całości słucha się z wielką przyjemnością.
12. Jamie Cullum - Momentum
Mocna, ale nie wybitna pozycja, która pokazuje rozwój Jamiego jako artysty. Już dawno przestał być dzieciakiem z pianinem. Tym razem oprócz prostych kompozycji dostaliśmy także utwory trip-hopowe, elektroniczne, czy nujazzowe. A dodatkowo koncert roku podczas Colours Of Ostrava. Kto nie był niech żałuje.
13. Sigur Ros - Kveikur
Sigur Ros wciąż na wysokim poziomie. Na szczęście Kveikur okazał się dużo ciekawszy niż Valtari, a momentami ociera się o wybitne albumu, jakimi były Agaetis Byrjun, czy Með suð í eyrum við spilum endalaust.
14. John Fogerty - Wrote a Song for Everyone
Klasyk powrócił z albumem wypełnionym kompozycjami nowymi i dobrze znanymi nagranymi w duetach. Nic wyjątkowego, ale słucha się tego z przyjemnością i warto czasami po płytę sięgnąć.
15. The Bloody Beetroots - Hide
W roku 2012 w mocnej, klubowej elektronice rządził dubstep. W 2013 zabrakło gatunku dominującego, nie było zbyt wielu przebojowych płyt (niezły Avicii), ale włosi z formacji The Bloody Beetroots nagrali naprawdę niezły album z niezbyt wyrafinowaną, ale mocną, wyrazistą muzyką. Warto o nich wspomnieć.
Klapy 2013:
Trzeba też wspomnieć o tych, którzy w 2013 zaskoczyli na minus. A było ich zdecydowanie zbyt dużo.
1. Depeche Mode
Wszystkie powyższe płyty były nudne do bólu, zdecydowanie dla fanów gatunku, a muzycy z Bon Jovi nagrali album wręcz fatalny, przez który trudno było przebrnąć.
6. Pearl Jam
To dla mnie największe rozczarowania zeszłego roku. Nie były to płyty słabe, ale darzę tych artystów dużym zaufaniem i są mi szczególnie bliscy, dlatego średnie "Lightning Bolt" i nieciekawe "Innocents" sprawiły mi naprawdę duży smutek.
Niby ten rok był jakiś taki niemrawy, a jednak sporo dobrych płyt dało się znaleźć…
Subiektywne podsumowanie 2013. Trudno było mi wybrać 20 płyt, o 10 nie wspomnę. w 25 jakoś udało mi się zmieścić. Do numerków specjalnej wagi bym nie przykładał, może poza miejscem pierwszym. Oto moja dwudziestka piątka bez podziału na Polskę i zagranicę, wsie i miasta, gminy i powiaty, bez podziału na gatunki.
1. David Bowie - The Next Day
2. Primal Scream - More Light
3. Nick Cave & The Bad Seeds - Push the Sky Away
4. Trixie Whitley - Fourth Corner
5. Sigur Rós - Kveikur
6. Anita Lipnicka - Vena Amoris
7. Boards of Canada - Tomorrow's Harvest
8. Steven Wilson - The Raven That Refused To Sing (and other stories)
9. Misia Ff - Epka
10. Henry Fool - Men Singing
11. Light Coorporation - about
12. Autechre - Exai
13. Moby - Innocents
14. Heart and Soul - Heart & Soul Presents Songs of Joy Division
15. Paul McCartney - New
16. MIA - Matangi
17. Öszibarack - 12
18. Fish - A Feast of Consequences
19. My Bloody Valentine - m b v
20. Wieże Fabryk - Cel i światło
21. The Flaming Lips - The Terror
22. Nine Inch Nails - Hesitation Marks
23. Rykarda Parasol - Against The Sun
24. Ania Rusowicz - Genesis
25. Bokka - Bokka
Wygooglować koniecznie:
Anathema - Universal
Avicii - True
Daft Punk - Random Access Memories
Wygooglować warto (nawet jak nazwy nic nie mówią):
Alice In Chains - The Devil Put Dinosaurs Here
Aloe Blacc - Lift Your Spirit
Amorphis - Circle
Boards of Canada - Tomorrow's Harvest
Capital Cities - In a Tidal Wave of Mystery
Chelsea Wolfe - Pain is Beauty
CHVRCHES - The Bones Of What You Believe
Darkthrone - The Underground Resistance
David Bowie - The Next Day
Deep Purple - Now What
Devin Townsend - The Retinal Circus DVD
Eluvium - Nightmare Ending
Jaga Jazzist - Live With Britten Sinfonia
John Hopkins - Immunity
Korn - The Paradigm Shift
Lorde - Pure Heroine
Moby - Innocents
Nick Cave and The Bad Seeds - Push the Sky Away
Nils Frahm - Spaces
Pet Shop Boys - Electric
Reckless Love - Spirit
Stratovarius - Nemesis
Saxon - Sacrifice
Soulfly - Savages
Shpongle - Museum Of Consciousness
Tim Hecker - Virgins
2. Black Sabbath
3. Dream Theater
4. Bon Jovi
7. Moby
Najlepsze albumy roku 2013 według redaktorów Artrock.pl

Na artrock.pl nie znajdziecie jednego podsumowania. Ten rok dla każdego z nas był zupełnie inny, na inne płyty zwracaliśmy Waszą uwagę. Zachęcamy więc do zapoznania się z subiektywnymi opiniami poszczególnych redaktorów. Kolejność alfabetyczna, a teksty zostały podzielone na podstrony. Przyjemnej lektury!