ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

29.10.2013

SOUNDEDIT vol. 5, Łódź, Wytwórnia, 25-26.10.2013

SOUNDEDIT vol. 5, Łódź, Wytwórnia, 25-26.10.2013
Miniony weekend upłynął w Łodzi pod znakiem jubileuszowego, bo już piątego Międzynarodowego Festiwalu Producentów Muzycznych Soundedit. Jak co roku do Łodzi organizatorzy zaprosili czołówkę światowych producentów.

Hasłem tegorocznej edycji było jak co roku - „I am the sound”. Taka jest również główna idea tego unikatowego w skali światowej festiwalu, który do tej pory odwiedzili m.in. tacy producenci jak Daniel Lanois, Tim Simeon, Andrzej Smolik, a także obecny w ten weekend w Łodzi Steve Osborne.

Soundedit to festiwal szczególny także, a może przede wszystkim ze względu na jego muzyczny charakter i przebieg. Poza fantastycznymi koncertami, przez cały dzień trwają najróżniejsze prelekcje oraz warsztaty o tematyce muzycznej i okołomuzycznej. W piątek pierwszy panel dyskusyjny poświęcony był portalowi MegaTotal i finansowaniu artystów na zasadzie coraz popularniejszego crowd-fundingu. Kolejną prelekcję przeprowadzili przedstawiciele firmy MBS i dotyczyła ona produktów znakomitej firmy Apogee, dedykowanych dla iUrządzeń. „Gwiazdą” wykładu był nowoczesny mikrofon Apogee Mic oraz pokaz tego, jak można wykorzystać tablet przy rejestracji i wstępnej obróbce nagrań. Trzecie tego dnia warsztaty poprowadzili panowie z XAOC Devices, a ich przedmiotem była prezentacja produktów w kontekście systemu eurorack i współczesnych syntezatorów modularnych. Moim zdaniem był to jeden z najciekawszych warsztatów tegorocznego Sounedit. Po krótkiej przerwie Piotr Dygasiewicz z Audiostacji na przykładzie wybranego przez siebie utworu elektronicznego prezentował, na czym powinna wyglądać i jak przebiegać produkcja muzyczna. Ostatni tego dnia warsztat przeprowadził Dawid Samló z Polsound. Wystąpienie dotyczyło nowoczesnych interfejsów audio firmy DiGiGrid. To byłoby tyle w dużym skrócie, jeśli chodzi o piątkowe warsztaty. Ale na tym nie skończył się dzień w łódzkiej Wytwórni. Zgodnie z zapowiedzią, tuż przed koncertem Six by Seven na scenie pojawił się (niestety przez mgłę i lądowanie w Gdańsku nieco spóźniony) Dan Austin. Słynny producent przez ponad godzinę snuł bardzo interesujące opowieści o swoich producenckich początkach, studiu, a przede wszystkim o pracy nad ostatnim albumem Six by Seven.

 

Po krótkiej przerwie publiczność przeniosła się do drugiej, koncertowej sali Wytwórni, gdzie tuż po godzinie 19. na scenie pojawił się Chris Olley i Brytyjczycy ze wspomnianego Six by Seven. Panowie zagrali utwory ze swojego ostatniego wydawnictwa zatytułowanego „Love And Peace And Sympathy”. Nieobecnego z powodu złamanej ręki Stevena Hewitta zastąpił łódzki perkusista Łukasz Klaus (Hedone, Cool Kids of Death, NOT i 19 Wiosen). Drugą gwiazdą pierwszego dnia trwania festiwalu był legendarny Johnny Lydon i jego zespół Public Image Limited. Wokalista w biało-czerwonym stroju wkroczył na scenę, rzucił krótkie You're very quiet! i rozpoczęło się szaleństwo. Albumy PiL znam dość dobrze, jednak to, co miałem przyjemność zobaczyć i usłyszeć w piątek przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zaprezentowany przez zespół materiał był przekrojowy. Pojawiły się utwory z pierwszych płyt, czyli First Issue”, Public Image, czy kultowego Metal Box - nie zabrakło utworów „(This is Not a) Love Song” z Albumu czy „Death Disco”. Jak łatwo było przypuszczać, publiczność nie tak łatwo chciała rozstać się z bandą Lydona-Rottena, czyli Lu Edmondsem, Scottem Firthem i Brucem Smithem. Panowie szybko powrócili na scenę i zagrali bodajże cztery utwory na bis, w tym m.in. „Rise” z mojego ukochanego Albumu. Mimo tak obfitego bisu, publiczność - trudno się dziwić - i tak miała niedosyt. Kolokwialnie można by rzec, że panowie zmiażdżyli publiczność, a ich występ był więcej niż doskonały. Ze świetnych piosenek uczynili piękny spektakl, a wszystkie utwory zabrzmiały dynamicznie i mięsiście.

Drugi dzień festiwalu rozpoczął się od opowieści Haydna Bendalla. Ten wieloletni pracownik studia Abbey Road opowiadał o nagrywaniu, miksowaniu i pracy z najsłynniejszymi artystami. Można się było także dowiedzieć jaka jest jego ulubiona wokalistka oraz dlaczego nie lubi chodzić na koncerty. Zaraz po prelekcji Mr Bendall z rąk Macieja Werka, dyrektora festiwalu, odebrał statuetkę Człowieka ze Złotym Uchem. Niestety nie mógł pozostać na wieczornej gali, o czym napiszę w dalszej części relacji. Na sobotnich prelekcjach pojawili się m.in. panowie z firmy MBS i opowiadali o konwerterach Apogee oraz XAOC Devices w połączeniu z Analogią.pl przeprowadziło prelekcję-warsztat poświęcony syntezie modularnej w praktyce. Jak przed rokiem, miał także miejsce panel ZAiKS oraz ZPAV. Panel „Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy - co gwarantują prawa autorskie i pokrewne” poprowadzili Marek Hojda, Marek Kościkiewicz i Bogusław Pluta. Popołudniem Polsound prezentował mikrofony firmy Shure i jak wykorzystywane są w studiach. Tuż przed koncertową częścią wieczoru i, nomen omen, przed swoim występem na krótko pojawił się Bill Laswell i odpowiadał na zadawane mu przez publiczność pytania.

 

Równo o 19.00 na scenie pojawił się wymieniony wyżej z imienia i nazwiska mistrz produkcji, by przedstawić własną interpretację muzyczną do kultowego filmu Koyaanisqatsi, nakręconego przez Godfreya Reggio przeszło 30 lat temu. Kto do dnia koncertu Billa Laswella odsądzał od czci i wiary twórców muzyki otoczenia i wychodzące spod ich palców ambient soundscapes, musiał koniec końców przyznać, że producentowi płyt Marca Almonda, Laurie Anderson i Kate Bush znakomicie udało się połączyć dźwięk i obraz, nadając tym samym wyłącznie pozytywnych cech temu jakże mało atrakcyjnemu pod względem dochodowym gatunkowi muzycznemu. Z mroku kulisów wyłonił się i w mroku utonął na dobre sześćdziesiąt minut, co utrudniło zapewne pracę fotoreporterów, a miłośnikom ambientu dało wyjątkową okazję do kontemplacji Laswellowskiej wizji filmu Koyaanisqatsi. Autor wiedział, kiedy wzmocnić przekaz (start rakiety), a kiedy postawić na tradycyjne tło. Ostatecznie wyszedł z tego niezwykle wciągający, żywy zapis ścieżki dźwiękowej, powstałej na gorąco, na oczach widza. Pełny profesjonalizm i sztuka. Jednak to nie Laswell był gwiazdą wieczoru, lecz legendarny brytyjski piosenkarz, znany ze świetnej dykcji Marc Almond. Wystąpił w akustycznym składzie, co wydawałoby się, że wyklucza zagranie najpopularniejszych synth-popowych przebojów z pierwszej połowy lat 80. Nic bardziej mylnego. Na koniec podstawowej, trwającej niespełna półtorej godziny części koncertu autor „Porzuconej kochanki” rozkręcił audytorium dwoma porywającymi numerami, „Bedsitter” oraz „Tainted Love” z repertuaru Soft Cell. „A Lover's Spurned”, podobnie zresztą jak „Waifs and Strays” (oba pochodzące z albumu Enchanted) znalazły się na liście utworów sobotniego wieczoru, lecz tak naprawdę nie zostały zaśpiewane przez Almonda. Pięćdziesięciosześcioletni piosenkarz nie chciał prawdopodobnie „zerwać” strun głosowych, które i tak musiały zostać poważnie nadwerężone, chociażby w trakcie wykonywania dwóch klasycznych kompozycji – legendarnej „Something's Gotten Hold of My Heart” oraz granej na bis „Say Hello Wave Goodbye”.  W niezwykle nastrojowej balladzie Jacquesa Brella „If You Go Away” Almond pokazał to, czego zapewne nauczył się za młodu w Southport College, czyli sztuki performance'u. Z podobnym teatralnym zacięciem o(d)tworzył przed publicznością Wytwórni „Nijinsky Heart” z albumu Varieté, utwór o wybitnym rosyjskim tancerzu baletowym, Wacławie Niżyńskim. Koncert dopełniły premierowe nagrania „The Dancing Marquis” i „Burn Bright”, które mają się dopiero ukazać na singlu 4 listopada. Fani Marca Almonda w dowód miłości niejednokrotnie rzucali w jego stronę czerwonymi różami. Oh Melancholy Rose chciałoby się zaśpiewać.

W programie finałowej gali Soundedit 2013 znalazła się również premiera filmu dokumentalnego poświęcona legendzie polskiej muzyki elektronicznej, Władysławowi Komendarkowi. Obraz W Kosmosie zawsze jest dobrze w reżyserii Dawida Brykalskiego i Marcina Nowaka poprzedził wręczenie statuetki Człowieka ze Złotym Uchem właśnie temu wybitnemu twórcy. Poza Komendarkiem tegorocznymi laureatami zostali: Bill Laswell, awangardowy amerykański basista i kompozytor, którego chyba specjalnie nie trzeba przedstawiać, Dan Austin - producent, któremu uznanie przyniosły albumy zespołu Doves czy ostatni, znakomity krążek Six by Seven „Love And Peace And Sympathy”. Ostatnim laureatem był Haydn Bendall, niegdyś szef słynnego brytyjskiego studia Abbey Road, dziś niezależny producent. Bendall wyprodukował niezliczoną ilość albumów, w jego portfolio znajduje się m.in. „Hounds of Love” Kate Bush, „Mother Fist and Her Five Daughters” Marca Almonda, „Press to Play” Paula McCartneya czy album „Nude” Camel. Niestety ten mistrz konsolety z racji obowiązków nie mógł zostać na wieczornej gali i statuetka została mu wręczona rano zaraz po jego niezwykle interesującej prelekcji. Niech usprawiedliwieniem będzie to, iż Haydn Bendall aktualnie pracuje nad produkcją nowego albumu Vana Morrisona. Tegoroczną galę tradycyjnie już poprowadził dziennikarz Programu 3 PR, Piotr Metz.

Przez te pięć lat organizatorom festiwalu udało się zaprosić do Łodzi absolutną śmietankę najwybitniejszych producentów muzycznych oraz artystów. Łódź powinna być dumna z takiej imprezy, a władze miasta wspierać ją pod każdym względem. Dyrektorowi festiwalu, Maciejowi Werkowi, należą się ogromne brawa, ukłony i podziękowania za cały trud, jaki od przeszło pięciu lat podejmuje tworząc Soundedit. Festiwal skończył się dwa dni temu, a ja już nie mogę się doczekać kolejnej edycji.

 

Relacja: Łukasz Modrzejewski. Partie dotyczące Billa Laswella i Marca Almonda - Tomasz Ostafiński.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.