ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
- 28.07 - Ostrów Wielkopolski
- 27.07 - Łódź
- 28.07 - Łódź
- 30.07 - Warszawa
- 05.08 - Wrocław
- 06.08 - Katowice
- 06.08 - Lublin
- 07.08 - Wrocław
- 09.08 - Kraków
- 06.08 - Wrocław
- 07.08 - Kraków
- 10.08 - Warszawa
- 11.08 - Poznań
- 10.08 - Warszawa
- 11.08 - Kraków
- 16.08 - Warszawa
- 23.08 - Inowrocław
- 24.08 - Inowrocław
- 26.08 - Warszawa
- 01.09 - Warszawa
- 09.09 - Poznań
- 10.09 - Gdynia
- 12.09 - Gliwice
- 12.09 - Zabrze
- 13.09 - Poznań
- 14.09 - Warszawa
- 15.09 - Lublin
- 14.09 - Kraków
- 15.09 - Warszawa
- 15.09 - Kraków
- 19.09 - Toledo
- 20.09 - Toledo
- 21.09 - Toledo
- 22.09 - Toledo
- 20.09 - Warszawa
- 24.09 - Warszawa
- 10.10 - Łódź
- 11.10 - Kraków
- 11.10 - Warszawa
 

koncerty

02.10.2013

NEAL MORSE BAND, Kraków, Studio, 28.09.2013

NEAL MORSE BAND, Kraków, Studio, 28.09.2013

Targają mną dosyć ambiwalentne odczucia po pierwszym w naszym kraju koncercie zespołu Neala Morse’a. Bo nie wszystko było takie, jak pewnie sobie fani tej kapeli - a i ona sama – wymarzyli.

Zacznijmy od frekwencji i powiedzmy otwarcie – szału w krakowskim klubie Studio z nią nie było. Sprawę ratowały oczywiście postawione w rzędach krzesła - w większości zapełnione - w bocznych sektorach jednak pustawe, tak jak charakterystyczne „studyjne” trybunki, tego wieczoru zamknięte dla zebranych. Morse z Portnoyem przyzwyczajeni są zazwyczaj do nieco większych audytoriów i myślę, że to co mieli przed sobą, będąc na scenie, lekko ich rozczarowywało.
A czy właśnie z tego powodu zagrali tylko dwie godziny? Nie wiem. Jedno jest pewne. Każdy od lat śledzący poczynania tego bandu wie - choćby po wypasionych, licznych koncertowych płytach DVD – że artyści lubią sobie pograć przez trzy godzinki. Odpowie ktoś – to tylko kolosalne sztuki grywane na potrzeby zapisu. W porządku, faktem jest jednak to, że trzy dni wcześniej w Izraelu i dwa dni wcześniej w Grecji zostali na scenie nieco dłużej i bisowali więcej razy.

Dobra, koniec narzekań, bo tak naprawdę krakowski koncert był arcyprofesjonalny. Przyzwoite światła i takowe nagłośnienie oraz - przede wszystkim - pięciu doskonałych instrumentalistów, którzy mają swój fach w jednym palcu. I nie mam tu wyłącznie na myśli najważniejszych w kapeli Neala Morse’a i Mike’a Portnoya, ale i dwóch panów w założonych do tyłu czapeczkach: potężnego basistę Randy’ego George’a, znanego z grupy Ajalon, i klawiszowca Billa Hubauera. Nie ustępował im, wyglądający przy nich niemalże jak młokos, sprawnie prezentujący się na gitarze, Eric Gillette. Prym wiedli oczywiście ci pierwsi. Portnoy swoim rozbudowanym zestawem perkusyjnym, wszędobylstwem i charakterystyczną swobodą w grze przypominał, że jesteśmy na perkusyjnym festiwalu. To zresztą tuż nad nim wisiał ogromny baner Drum Festu, główny element scenografii. W dobrej formie był też sam mistrz ceremonii. W paru momentach faktycznie zachwiał się wokalnie (jak np. w kanonie zaśpiewanym w Author Of Confusion, który zresztą wszystkim wokalistom nieco się „rozlazł”), niemniej na scenie prezentował wigor, energię oraz patos, kilka razy klękając przy swoich klawiszach i w takiej właśnie pozycji odgrywając finałowe dźwięki kompozycji. Tradycyjnie już Morse z Portnoyem nieco się poprzekomarzali (najzabawniej było tuż przed rozpoczęciem The Temple Of The Living God, kiedy to Morse’owi nawalił laptop a w sukurs przyszedł mu Bill Hubauer).

Setlista wielkim zaskoczeniem nie była. Artyści promowali tym występem ostatnie koncertowe wydawnictwo Neala More’a, Live Momentum i w dużej mierze odegrali tam znajdujące się kawałki. Był zatem otwierający całość, energetyczny opener Momentum (oprócz nagrania tytułowego album ten reprezentowały Thoughts Part 5 i potężny, ponad półgodzinny kolos World Without End), były spore wyjątki w formie suit z Testimony i ?. Pojawił się wreszcie piękny cover Transatlantic,  We All Need Some Light. Zabrakło niestety grywanych kilka dni wcześniej na wspomnianych koncertach  Wind At My Back z repertuaru Spock’s Beard i szalonego Crazy Horses z dorobku The Osmonds, z Morsem na perkusji. Cóż, dwie godziny minęły szybko… Publiczność była zachwycona. Najwierniejsi z wiernych zgotowali muzykom naprawdę gorącą owację. Szkoda jednak, że tym się już nie chciało wyjść na drugi bis.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.