Powstała w Düsseldorfie grupa muzyczna, była gwoździem programu artystycznego Malty – festiwalu odbywającego się rokrocznie w stolicy Wielkopolski. Grająca przed Kraftwerkiem Niwea, rozbawiła składającą się z Polaków i Niemców publiczność, rażąc ją ciekawą elektroniką oraz konfundując równie intrygującymi słowami jej lidera.
Punktualnie o 22.00, poprzedzeni zapętlonym intro, na otwartej scenie starej poznańskiej gazowni pojawili się czterej panowie z najlepiej znanej mi elektrowni: Ralf Hütter, Henning Schmitz, Fritz Hilpert i Stefan Pfaffe. Ralf Hütter będący założycielem zespołu z Düsseldorfu, od którego zdążyli już odejść trzej dawni członkowie – Florian Schneider-Esleben, Wolfgang Flür i Karl Bartos – przedstawił siebie i kolegów najlepiej jak mógł, śpiewając w kompozycji otwierającej koncert „We are the robots”. Nie na darmo w jednym z wywiadów nazwali się Musikarbeiterami skupionymi wyłącznie na pracy. Nigdy zresztą nie słyszałem o żadnych skandalach czy aferach, w które mieliby być uwikłani ci niemieccy men at work. Po przebojowym wstępie „The Robots” mieliśmy wiązankę przebojów z płyty Computer World, z której zabrzmiały kolejno „Numbers”, „Computer World”, „Pocket Calculator”, „Home Computer” oraz „Computer Love”. W trakcie każdego z ww. utworów wyświetlane były odpowiednio zsynchronizowane z muzyką obrazy, które nieraz osadzały się na czubku nosa widza. W końcu mieliśmy do czynienia z 3D. W „Numbers” tytułowe liczby wyświetlały się w rytm wyliczanki Ralfa w różnych językach świata, od niemieckiego po japoński. W „Computer World” majaczył nad sceną pokaźnych rozmiarów komputer.
Jednak z największą radością ze strony miłośników muzycznych cyberprzestrzeni spotkał się „Kieszonkowy kalkulator”, odśpiewany po polsku przez „rachmistrza” Ralfa, za co otrzymał gromkie brawa. Najmocniejszym punktem występu okazały się trzy kompozycje Kraftwerk z lat 70.: „Spacelab”, „Trans Europe Express” oraz „Autobahn”. Szczególnie ostatnia z nich rozogniła wyobraźnię widzów z obowiązkowymi tekturowymi okularami na ich nosach, gdy przed nimi pokazywały się bryły volkswagena i mercedesa, pędzących po niemieckiej autostradzie aż do ostatniej, ósmej minuty suity dla zmotoryzowanych, zakończonej, zgodnie ze znakiem drogowym ausfahrt, zjazdem garbusa z drogi ekspresowej. „Spacelab” intrygował latającymi satelitami, natomiast „TEE” ilustrował ekscytującą nocną podróż ekspresem wraz z wyróżnieniem całej skomplikowanej infrastruktury kolejowej, złożonej z grubych „neonowych” kresek w iście futurystycznym stylu.
W drugiej części tego wyjątkowego, trójwymiarowego spektaklu mogliśmy – słuchając „Tour de France” – wspiąć się wraz z pędzącymi kolarzami na szczyt Col du Galibier czy też nasiąknąć zawczasu radioaktywną atmosferą rozpoczynającej się od trzasków licznika Geigera kompozycji „Radioactivity”. Oczywiście nie mogło zabraknąć na trójwymiarowym wybiegu supermodelki z „The Model” – utworu o przedmiotowym traktowaniu ludzi show biznesu. Wśród bisów oko me ucieszyły najbardziej dwie z czterech zagranych kompozycji: „Vitamin” i „Metropolis”. Pierwsza, będąca swoistym instruktażem dla sportowców zażywających różnego rodzaju suplementy diety, druga, zdradzająca fascynację zespołu filmem Fritza Langa pod tym samym tytułem, dopełniły absolutu muzyki kwartetu z Düsseldorfu w miniony piątek.
Nie wiem czy widziałem coś lepiej zorganizowanego i poukładanego kiedykolwiek wcześniej na scenie niż Kraftwerk grający przez dwie godziny dźwięki tak idealne, że trudno o jakąkolwiek krytykę, nie mówiąc o radości i zachwycie wysypanych na policzkach wielbicieli muzycznych robotników zza miedzy. I choć artystycznie utknęli w martwym punkcie (dokładnie 10 lat temu ukazała się ich jak na razie ostatnia studyjna płyta Tour de France Soundtracks), to na żywo nadal bałamucą poczciwe serca fanów podpiętych pod 240 V bez najmniejszej potrzeby hospitalizacji.
PS
Słowa podziękowania dla Łukasza Modrzejewskiego za doborowe towarzystwo w trakcie koncertu, oraz głęboki ukłon w stronę Adama Kaufmanna za wieczorny spacer po poznańskim rynku i „przechowanie” obu naświetlonych przez Ralfa redaktorów muzycznych do wczesnych godzin porannych w jego prywatnej hacjendzie.