Grodzisk Mazowiecki to miasto leżące w niewielkiej odległości od Warszawy, ale fakt, że wystąpi tam tak wielka gwiazda jak Wishbone Ash, musiał zaskakiwać. Koncert odbył sie w sali widowiskowej nowopowstałego budynku w centrum miasta. Na co dzień jest to sala kinowa, więc koncert miał charakter raczej kameralny, a wszystkie miejsca były siedzące. Słusznie można też było mieć obawy co do doświadczenia organizatorów w przygotowywaniu tak dużych wydarzeń, ponieważ do tej pory odbył się tam tylko jeden poważny koncert. W październiku 2012 w Centrum Kultury zagrał Billy Cobham - wybitny perkusista jazzowy.
Wszelkie obawy co do "jakości" koncertowej sali zniknęły jednak w chwili, gdy udało mi się wejść do środka - profesjonalna scena, porządne oświetlenie i nowoczesne głośniki zapowiadały dobrą oprawę widowiska. I tak właśnie było.
Około godziny 20:00, po krótkiej i niezbyt porywającej encyklopedycznej zapowiedzi, na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru - zespół Wishbone Ash w składzie Andy Powell (gitara, śpiew), Muddy Manninen (gitara), Bob Skeat (gitara basowa), Joe Crabtree (perkusja). Rozpoczęli od "The King Will Come" i "Throw Down The Sword" z Argusa i już wiadomo było, że będzie to porządne granie w starym stylu. Utwory starsze mieszały się z nowszymi, a dynamiczna sekcja rytmiczna w połączeniu z szalonymi solówkami Andy'ego i Muddy'ego coraz bardziej rozgrzewały publiczność. Wishbone Ash od zawsze był zespołem, który trudno sklasyfikować muzycznie. Wieczór w Grodzisku tylko to potwierdził. Melodyjne progresywne momenty okraszone wielogłosem łączyły się z dynamicznym hard rockiem i rozbudowanymi kilkuminutowymi solówkami na dwie gitary. Kwintesencją całości było fenomenalne wykonanie utworu "Phoenix", który trwał dobre kilkanaście minut i było w nim dosłownie wszystko to co w rocku najlepsze.
Należy też wspomnieć o tym, że określanie zespołu jako "Andy Powell i reszta" to nieporozumienie. Tajemniczy Muddy Manninen, który wyglądał jak prawdziwy rock'n'rollowiec "doświadczony życiem", co chwilę prezentował swoje ponadprzeciętne umiejętności gitarowe. Sekcja rytmiczna nie miała może tak dużo możliwości na pokazanie całości swojego warsztatu, ale zarówno jedyny młodzieniec w składzie Joe Crabtree (znany chociażby z Pendragona), jak i Bob Skeat udowodnili, że mają dobry muzyczny feeling, a ich wsparcie dla gitar prowadzących było nieocenione.
Duże brawa należą się też osobom odpowiedzialnym za nagłośnienie - fantastycznie rozprowadzenie gitar na dwa głośniki oraz umiejętne wzmocnienie basu i perkusji nie powodujące efektu dudnienia i hałasu spowodowało, że koncert był świetny w odbiorze.
Wishbone Ash jest zespołem wciąż aktywnym muzycznie. Ostatnia ich płyta "Elegant Stealth" ukazała się w 2011 roku, a pochodzące z niej utwory "Man With No Name" oraz "Heavy Weather" prawie niczym nie odbiegały od klasycznych dokonań kapeli. Tylko moda już inna. Wishbone Ash nie jest zespołem, który "szaleje" na scenie. I słusznie, bo nie tego powinno się oczekiwać od zespołu z takim stażem na scenie. Zespół wie, że gra dobrą muzykę, a widzowie wiedzą co otrzymają. A że w Grodzisku Mazowieckim? Tym lepiej. Nie dość, że Wishbone Ash mogą docenić też w innych miastach niż w największych ośrodkach kultury w Polsce to jeszcze technicznie sala spełnia wszystkie wymogi do tego typu koncertów. Mam nadzieję, że organizatorzy na tym nie poprzestaną i już niedługo na grodziskiej scenie będziemy mogli podziwiać kolejnych wielkich artystów.