Niemalże rok od premiery swojego drugiego solowego albumu Piotr Rogucki wyruszył w trasę koncertową promującą "95 – 2003". Obowiązkowym na niej przystankiem musiała być Łódź. Obowiązkowym i, jak zwykle, szczególnym…
Dlaczego? Bo artysta uczynił z koncertu w łódzkiej Wytwórni prawdziwą, słowno - muzyczną opowieść o swoim rodzinnym mieście. Praktycznie każda piosenka poprzedzona była anegdotą odnoszącą się do związków muzyka z miastem, wspomnień z lat minionych i do bardziej współczesnych obserwacji. Przed Legendą o próżności było o Żwirowni i „typowym akcencie łódzkim” w postaci zdjęcia nagiej kobiety na ostatniej stronie Ekspresu Ilustrowanego. Przed Piosenką pisaną nocą postanowił rozwiać wszelkie – jak to powiedział – „głębokie myśli fanów” na temat tego czy… piosenka faktycznie była pisana nocą (informacja, że była pisana po 20 spotkała się oczywiście z wybuchem śmiechu na sali). Małą zadedykował swojej córce. Tuż przed kompozycją zdradził, że dwa miesiące wcześniej został tatą. A zapowiadając Szatany wspomniał o fontannie na Placu Dąbrowskiego i porównał siebie do Łodzi stwierdzając, że tak jak on miasto to ma potencjał, tylko nie wie jak wypłynąć. Podczas tej anegdoty zastanawiał się również nad poprawnością odmiany wyrazu „chęci” w narzędniku. Wrony poprzedziła zapowiedź o zaproszeniu artysty na spotkanie w łódzkim urzędzie miasta, na którym muzyk miał przekonywać młodzież do pozostania w tym miejscu. I mimo licznych żartów oraz złośliwostek tuż przed Piegami w locie, ostatnim utworem zasadniczej części koncertu, Rogucki spuentował opowiadane tego dnia historie krótko: "nie oddałbym życia w Łodzi za żadne inne życie".
Pod względem muzycznym było zupełnie inaczej, niż podczas trasy promującej album Loki – wizja dźwięku. Roguckiemu, który w marynarce, szalu, bez skarpet i w… trampkach, siedział podczas całego koncertu grając na gitarze akustycznej (jak przyznał po raz pierwszy od 10 lat) towarzyszyło tylko dwóch muzyków: Andrzej Szczypiorski na marimbie, instrumentach perkusyjnych i wokalu oraz Marcin Szczypiorski na wiolonczeli, gitarze basowej i wokalu. Choć instrumentów na scenie wcale nie było mało, muzyka wybrzmiewająca z niej miała charakter bardzo akustyczny i tym samym ascetyczny. W przypadku utworów z 95 – 2003 to nie zaskakiwało, jednak nowe aranżacje kompozycji z Lokiego (Nie Bielsko, Argonauci, Wielkie K, Ruda wstążka, czy ostatnia tego wieczoru Wizja dźwięku) intrygowały.
Fajnego klimatu dopełniała scenografia. Przygaszone światła, lekko zadymiona scena, wiszące nad nią, podświetlane co jakiś czas, abażury oraz, zaskakujące niekiedy, projekcje filmowe na dwóch małych ekranach. Rogucki tym występem po raz kolejny zaczarował łódzką publiczność, która dwukrotnie wywoływała artystę na bis i zgotowała mu owacje na stojąco.