Na kilka dni przed wydarzeniem organizator poinformował, że koncert zostaje przeniesiony z Proximy do Hydrozagadki. Osobom, które nie bywają w obydwu klubach pewnie to nic nie mówi, ale Proxima może pomieścić około 5 razy więcej osób. Dlaczego podjęto taką decyzję? To już dość oczywiste. Po prostu na koncercie pojawiło się może 50 osób. Liczba ta w Proximie wyglądałaby po prostu śmiesznie…
Niestety Hydrozagadka znajduje się w miejscu bardzo modnym, ale dość odległym od centrum. Spowodowało to, że nie udało mi się dotrzeć „na czas”. Na szczęście nie musiałem długo szukać klubu, ponieważ już na ulicy słychać było potężne dźwięki wydobywające się zza ścian budynku przy ul. 11 listopada. Wszystkich wchodzących około 20:00 witał wrzaskliwy punk rock w wykonaniu pochodzących z Atlanty dziewczyn (!!!) z The Coathangers. W pełni kobiecy zespół zaserwował kilkunastu osobom pod sceną taką dawkę punk rocka, że wszystkich wręcz wbijało w ziemię. Niestety z racji spóźnienia miałem okazję obejrzeć tylko dwa utwory tego zespoły, ale szczerze żałuję, że nie udało mi się na miejsce dotrzeć wcześniej. Poniżej klip ukazujący możliwości dziewczyn. Na żywo mają jeszcze więcej energii.
Po krótkiej przerwie technicznej na scenie pojawił się norweski zespół Ribozyme. Trio w składzie bas, perkusja i śpiewający gitarzysta zaprezentowało mieszankę stylistyczną mocnej, dynamicznej rockowej muzyki od punka do rocka progresywnego. Potężne riffy wymieszane z dudniącą perkusją po raz kolejny zatrzęsły okolicznymi budynkami. Największą zaletą zespołu był fenomenalny perkusista, który grał właściwie wszystko – od spokojnego, balladowego podgrywania po potężne, metalowe blasty. Mankamentem był dość słaby wokal (lepszy w utworach mocniejszych) i wyraźny brak słyszalności gitary prowadzącej, ale w małym klubie nie można mieć wszystkiego. Nagłośnienie, jak na warunki i tak stało na bardzo wysokim poziomie.
Po niezbyt długim występie (ok. 30-40 minut) pod „sceną” (bardziej podwyższeniem) zrobiło się gęściej. Wszyscy rozpoczęli oczekiwanie na gwiazdę wieczoru, czyli zespół … And You Will Know Us by the Trail Of Dead. Na początku spory minus. Zespół pojawił się na scenie z ponad godzinnym opóźnieniem, czyli już po godzinie 22:00. Ze względu na lokalizację klubu na pewno było to spore utrudnienie, ponieważ większość fanów wracająca komunikacją miejską na drugi brzeg Wisły musiała później korzystać z taksówek.
Muzycznie Trail of Dead wypadł nieźle, ale mnie w pełni nie przekonał. Muzyka, którą można próbować opisać jako alternatywny punk dobrze wpisała się w ten wieczór, ale szczególnie wokalista Keely był chyba w nienajlepszej formie. Na początku zespół nie do końca odnajdywał się chyba w małym klubie z nielicznymi fanami, ale z czasem atmosfera się poprawiała, a zespół dodając sobie kurażu polskim piwem bawił się coraz lepiej. Co chwilę perkusista z gitarzystą zamieniali się rolami i każdy z nich prezentował swoje ogromne umiejętności. Do pieca dodawał też basista, Autry Fulbright, który w pewnym momencie zszedł nawet do fanów i zachęcał ich do wspólnej zabawy.
Wieczór ten był na pewno bardzo ciekawym doświadczeniem. Trzy zespoły, które poruszały się wokół punk rocka, ale znające go z zupełnie różnych stron zaprezentowały się bardzo dobrze. Szkoda jedynie, że nie każdy z nich dostał możliwość zagrania pełnego seta. A drugi mankament jest dość oczywisty – frekwencja na koncercie była lekko mówiąc żenująca. Bilety tanie nie były, ale do Hydrozagadki warto było tego dnia się wybrać, a Ci którym się to nie udało powinni zajrzeć kiedyś na koncert którejkolwiek z występujących tego dnia kapel. Nie zawiedziecie się.