Podczas trwania całej trasy dwa główne zespoły grają w odwrotnej kolejności, jednakże podczas łódzkiego koncertu stało się inaczej. Niestety córka „Krzyżyka” trafiła do szpitala, więc, co zrozumiałe, panowie chcieli szybko wrócić do domu. Niemniej, mimo problemów, panowie nie żałowali energii i zagrali fantastyczny, siedemdziesięciominutowy koncert, ale o tym za chwilę, bo nim wybiła godzina 20 i na scenie pojawiła się Luxtopreda, na którą, nie ma co ukrywać, publiczność czekała najbardziej, od godziny 18 trwał konkurs młodych zespołów. Pierwsi na scenie pojawili się muzycy DrGree z wokalistą w stroju Elvisa Presleya. Zagrali dwie piosenki „Ona chciała być modelką” oraz „Do woja”. DrGree to połączenie rocka z odrobiną folku, głównie za sprawą flecisty. Rzecz może niespecjalnie oryginalna, ale publiczności się spodobała, gdyż zespół otrzymał „dziką kartę” i ma jeszcze szansę wystąpić pod koniec maja przed gwiazdami Ursynaliów. Jako drudzy na scenie pojawili się muzycy lubelskiej Phedory. Młodzi ludzie zagrali, jak pozostałe grupy, dwa utwory ze swojego repertuaru i był to moim zdaniem jeden z lepszych występów wśród zespołów konkursowych. Mocne brzmienie, ciężkie riffy, ale wszystko dość przemyślanie i bezbłędnie zagrane. Niestety z niezrozumiałych dla mnie przyczyn zespół ten został odrzucony w głosowaniu publiczności, no ale jak mawiają – Vox populi, vox Dei.
Trzecia w kolejności była pochodząca z Radomska grupa Quqa. Stylistycznie dość podobni byli do swoich poprzedników z Lublina. I na tym podobieństwa się kończą. Po wysłuchaniu dwóch utworów (wiem, że to bardzo mało) już wiedziałem, że to najmniej udany występ tego wieczoru. O ile jeszcze muzycznie panowie dawali radę, to maniera wokalna wokalisty pozostawiała wiele do życzenia. Ale wystarczy, bo nie chcę być niemiły, a wiem też, że trema robi swoje. Przedostatnia na scenie pojawiła się łódzka „Żaba i Pies” (Frog ‘n’ Dog), która wśród publiczności zdobyła najwięcej głosów i tym samym bezproblemowo zaklasyfikowała się do dalszych eliminacji. No, ale jak już wcześniej napisałem – głos ludu jest głosem Boga i nie wszystko muszę rozumieć. Może nie był to zły występ, ale czegoś mi w ich muzyce brakuje. Może nie serca, bo panowie grają naprawdę nieźle, ale jakiegoś pomysłu na swoje brzmienie. Szkoda też, że przez problemy techniczne Frog ‘n’ Dog zagrali tylko jeden utwór. Niestety przez większość czasu spędzonego na scenie gitarzysta z pomocą kolegów próbował rozwiązać problem ze swoim piecem. Ale jak już napisałem, publiczność ich doceniła i być może będą mieli swoją szansę na pojawienie się na głównej scenie Festiwalu.
Ostatnim zespołem konkursowym był Stargazer. Świat jest naprawdę mały, gdyż dzień wcześniej przypadkowo spotkałem ich w studiu Radia Łódź, gdzie pod okiem Andrzeja Karpia pracowali nad nagrywaniem materiału. Żeby była jasność, nigdy wcześniej nie słyszałem muzyki Stargazer, a te dwa utwory – „Sex Machine” i „12345”, które usłyszałem w Wytwórni, były tak naprawdę moim pierwszym bardziej muzycznym spotkaniem z zespołem. Artyści zaprezentowali interesujące połączenie rocka, soulu oraz funku. Instrumentalnie było bardzo ciekawie – gitara, klawisze oraz soczysta sekcja rytmiczna zgrywały się świetnie. Całości dopełniał rewelacyjny wokal niepozornej wokalistki, Olgi Świniuch. Moim zdaniem był to najlepszy i najbardziej oryginalny występ w pierwszej części wieczoru. Grupa choć nie wygrała półfinału, to od jury (widać, że organizatorom oraz muzykom Luxtorpedy i Chemii też Stargazer przypadł do gustu) otrzymała – w drodze wyjątku – drugą „dziką kartę” i walczy dalej o zwycięstwo. Trzymam kciuki, jednakże jestem przekonany, że formacja ta nawet bez Ursynaliów odniesie sukces.
Po krótkiej przerwie technicznej na podłączenie sprzętu na scenę wkroczyła Luxtorpedowa piątka. Prędko się dostroili i zaczęli swój koncert. Zagrali kawałki z obu swoich płyt, a jako że nie posiadali wydrukowanych setlist – grali po kolei to, o co prosiła ich publiczność. Pod koniec zagrali dwa covery, które od jesieni ubiegłego roku weszły do ich repertuaru: śpiewany przez „Krzyżyka” „Running Free” z repertuaru Iron Maiden oraz „King Bruce Lee karate mistrz” z pierwszego LP Franka Kimono. Był to mój czwarty koncert Luxtorpedy w przeciągu ostatnich kilku miesięcy i z każdym kolejnym razem utwierdzam się w przekonaniu, że jest to obecnie jeden z najlepszych polskich zespołów. Świetna muzyka, mądre teksty i ciekawe opowieści snute przez „Litzę” w przerwach, pomiędzy utworami. Cała piątka dała z siebie wszystko i jeszcze trochę, nawet „Krzyżyk”, który od jakiegoś czasu cierpi na kontuzję lewego łokcia. Nie obyło się bez niespodzianek. Podczas „Tajnych znaków” na scenę został zaproszony mężczyzna, który wcześniej poprosił zespół, aby utwór ten poprzedzony został dedykacją dla jego partnerki Dominiki, która tego dnia obchodziła swoje urodziny. Oczywiście dwóch Robertów wywiązało się z umowy, a co więcej - zaprosili szczęśliwca do wspólnego zaśpiewania. Kwadrans po godzinie 21 Luxtorpeda opuściła scenę, muzycy zabrali sprzęt i udali się w drogę powrotną.
Po kolejnej przerwie technicznej na scenę wyszła Chemia. Chociaż panowie napisali na swojej stronie internetowej, że „Chemia powstała w głowie Wojtka Balczuna już w średniowieczu”, to tak naprawdę miało to miejsce w 2009 roku. Grupa ma na swoim koncie parę singli oraz dwa albumy. Kilka dni temu muzycy wypuścili nowy singiel, zatytułowany „Ego”, którym zresztą rozpoczęli, jak i zakończyli środowy koncert. Chemia pokazała się z jak najlepszej rockowej strony, była to potężna dawka muzycznej energii na zakończenie tego jakże długiego, koncertowego wieczoru. Szkoda tylko, że frekwencja nie dopisała, a na dodatek część publiczności wyszła zaraz po zejściu Luxtorpedy. Zupełnie tego nie rozumiem, tym bardziej że naprawdę warto było zostać do końca i posłuchać tego, co do zaoferowania ma druga gwiazda wieczoru. Choćby tylko po to, aby wyrobić sobie odpowiednie zdanie. Wyjście części publiczności było tak naprawdę jedynym mankamentem tego wieczoru. Poniżej znajduje się mała fotorelacja.