Choć dla przyjezdnych to szansa na załapanie się na ostatnie środki lokomocji międzymiastowej. Zapowiadał się muzyczny wieczór i przede wszystkim niepowtarzalna możliwość obejrzenia i posłuchania takich doskonałych zespołów jak Green Carnation i Wolverine, które zachwyciły moje uszy ostatnimi płytami. Niestety, organizatorzy się nie popisali...
Czas był ważny dla mnie tego wieczoru. Zaczęło się tylko 15 minutowym poślizgiem występem Green Carnation, którzy dali doskonały koncert i podejrzanie długo grali. Szkoda tylko, ze tak niewiele osób stosunkowo znało te muzę... Takie odniosłem wrażenie. Bawiło się niewielu, reszta stała sącząc piwko. Wizualnie było kapitalnie, dźwiękowo przyzwoicie, acz chyba słyszałem wszystko, bo znam płytę na pamięć... Na pewno dźwiękowo zawodziła gitara solo i klawisze. Set także świetny (większość materiału z ostatniej "A Blessing in Disguise" i obszerny fragment poprzedniej płyty "Light of Day, Day of Darkness"), zagrany z niezłym wypierdem i mocą, dynamiczny. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że miałem mokro w majtasach po występie ;] Znakomity, ponad godzinny, występ.
Nastąpiła półgodzinna przerwa. Na deski wchodzą rzeźnicy z Carpathian Forest z wymalowanymi twarzami, pieszczochami i takimi innymi. Pierwszy raz ich widziałem na żywo. Ale i tak największe wrażenie robi ten "trzydziestotonowy" basista, witaj nasz diable. Obejrzałem połowę pierwszego kawałka po czym poszedłem po coś do picia... Zupełnie nie rozumiem obecności tego zespołu na takim koncercie, chyba po to, żeby popsuć klimat imprezy. Jakieś nieporozumienie. Zaproszono ich chyba tylko po to, żeby przyszło więcej ludzi, bo ani GC ani tym bardziej Wolverine to nie są zespoły, o których się dużo mówi, a Polak rzeźnie lubi. Czas ten spędziłem w towarzystwie muzyków Riverside (wywiad za tydzień) i z koncertu słyszałem tylko łomot. Reakcje tych co widzieli były skrajnie różnie. Nie widziałem, nie oceniam. Acz potem troszkę żałowałem, że nie popatrzyłem dłużej...
I znów przerwa, lecz to co wtedy się stało to już prawdziwy skandal. Nie dość, że nikt z organizatorów nie był tak łaskaw i nie poinformował, że nie będzie występu Wolverine (o czym dowiedziałem się od ludzi) to jeszcze Anathema kazała na siebie czekać prawie godzinę! Przez ten czas z głośników płynęła muzyka mająca pewnie zbudować klimat na występ. Ludzie się zeszli pod scenę, a szanowni muzycy w końcu zrobili łaskę i wyszli na deski. I zaczęli grać... I NUDA! Anathemy nigdy nie lubiłem specjalnie i przyznaje, że w "Proximie" zjawiłem się głównie dla CG i Wolverine, a przez wspomniane przerwy nie widziałem występu do końca... Musiałem wyjść na końcu coverk’a (dużo straciłem?). Koncert sam w sobie niezły obejmujący materiał z albumów "A Natural Disaster", "Judgement" i jeszcze coś wstecz. Dzięki sprawnej oprawie wizualnej klimat się zrobił całkiem niezły, ale to zdecydowanie za mało. Anathema wprawdzie od dawna już nie "lutuje" (acz były mocniejsze fragmenty), lecz ogólnie miałem wrażenie jakby grali na pogrzebie Czesława Niemena niż na koncercie, gdzie chwile wcześniej lało się rzeźnictwo. Bez jakieś mocy, wszystko było takie ślamazarne... No i ten bas... tak dudnił brzydko. Świetny epizod pewnej pani, która wspomogła zespół wokalnie... zrobiło się naprawdę sympatycznie, to był poruszający fragment. Cóż z tego, skoro gitarowego lutowania było tyle co nic. Ostatnim numerem jaki słuchałem był cover Pink Floyd "Empty Spaces", którego fascynacji zespół Anathema nie ukrywa... Dla mnie koncert się skończył o 20.30.
Ogólnie nie żałuję. Acz nie popadam w zachwyt. Zobaczyłem w końcu Green Carnation!... Jednak imprezę uważam za organizacyjną klapę (zeby przez 4 i poł godziny nie zmieścić występów 3 zespołów to skandal). I brak jakiegokolwiek info o nieobecności Wolverine, których nieobecność, nie będę ukrywał, bardzo mnie rozczarowała. Co gorsza, z prywatnych przecieków dowiaduje się (z wiadomości od samego zespołu!), że wiadomo było od dawna, że Wolverine nie wystąpi, a mimo to z uporem było podawane że tak... To doskonale pokazuje w jakim stopniu firma organizująca imprezę szanuje swoich odbiorców, czyli nas. Pozostawie reszte bez komentarza. Szkoda.