Jakkolwiek to zabrzmi, czekałem na ten koncert bardziej niż na występy niejednych „gwiazd z zagranicy”. Gdy dziesięć lat temu usłyszałem jej pierwszy krążek sygnowany własnym nazwiskiem, zatytułowany Zatrzymaj się!, zakochałem się w głosie i talencie tej artystki. Ponieważ już kiedyś miałem przyjemność usłyszeć Dorotę Miśkiewicz śpiewającą na żywo, byłem pewny dwóch rzeczy: tego, że ów koncert będzie niezwykły, oraz tego, że jej sceniczna energia na żywo jest jeszcze większa niż na albumach. I rzeczywiście, w piątek wieczorem w Wytwórni to wszystko, nawet z nawiązką, się potwierdziło.
Piosenkarce, a w jednym zagranym na bis utworze – „Um Pincelada” – także skrzypaczce, towarzyszył zespół w składzie: Artur Lesicki (gitara), Michał Barański (gitara basowa i kontrabas), Łukasz Żyta (perkusja) i jak zawsze niezwykle rozgadany, świetny klawiszowiec Tomasz Kałwak. Podczas piątkowego wieczoru zdecydowanie przeważały kompozycje z najnowszej płyty, ale pojawiały się także utwory z poprzedniego albumu Miśkiewicz – Caminho. Wokalistka ma bardzo dobry kontakt z publicznością, opowiadała o poszczególnych utworach, zachęcała publiczność do wspólnego uczestnictwa w koncercie i wraz ze wspomnianym Tomkiem Kałwakiem prowadziła niezwykle zabawne dialogi, na nietypowym duecie „W sambie z kalendarza” (w wersji albumowej jest to duet z Wojciechem Waglewskim) kończąc. Podstawową część koncertu zakończyła kompozycja „Tuńczyk”, w wersji nieco odmiennej niż ta znana z płyty Ale, zaś jako mały bonus-niespodziankę, z dedykacją dla całego zespołu VooVoo, wokalistka wykonała fragment „Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic” z ich repertuaru.
Oczywiście występ nie byłby kompletny, czy w pełni udany, gdyby nie bisy. Artyści, przywołani na scenę gromkimi brawami, zaprezentowali jeszcze trzy numery, wspomnianą „Um Pincelada” oraz utwory z drugiego albumu Doroty Miśkiewicz Pod rzęsami – kompozycję „Poza czasem” i przepiękną interpretację „Pragnę być jeziorem”. Dla mnie, jak i chyba dla wszystkich obecnych na tym występie, był to niezwykły wieczór, pełny dobrej i pozytywnej energii i przede wszystkim niesamowitej dawki muzyki jazzowej (i nie tylko). Piosenkarka, jak i reszta zespołu, śmiało żongluje muzyczną stylistyką, widać było, że etykietka tylko i wyłącznie „jazzu” nie do końca im pasuje. Kałwak klimatycznie przeplatał niektóre utwory elektronicznymi wstawkami, a gitarowych solówek w wykonaniu Artura Lesickiego nie powstydziłby się niejeden rockowy zespół; to samo można rzec o sekcji rytmicznej. Nie zabrakło też jazzowych improwizacji, jak to niektórzy mawiają – „na światowym poziomie”. No i głos samej Doroty Miśkiewicz – piękny, czysty i z roku na rok jeszcze lepszy, doskonalszy i bardziej nieprzewidywalny. Grzechem jest nie usłyszeć jej na żywo. Trudno się nie zakochać!