Szwajcarska Lacrimosa, od swojej pierwszej wizyty w Polsce, prawie ćwierć wieku temu, zajeżdżała do nas jeszcze bodajże siedmiokrotnie. Nigdy nie były to jednak długie trasy, zwykle jeden – dwa koncerty, niekiedy festiwalowe. Nie dziwić powinno zatem, że za każdym razem ich przyjazd wzbudzał wśród fanów duże emocje a ich występy były sporym wydarzeniem.

Nie inaczej było i tym razem w Krakowie. Koncert się wyprzedał i sala Hype Parku pękała w szwach. Po niektórych fanach widać było, że zespół otoczony jest w Polsce sporym kultem, do którego znacznie przyczynił się – i warto jeszcze raz o tym wspomnieć – Tomasz Beksiński. Sam zresztą zwróciłem uwagę na Tilo Wolffa i jego zespół trzy dekady temu dzięki wspomnianemu dziennikarzowi, byłem też na pierwszym, pamiętnym i gorącym występie zespołu w naszym kraju, 1 listopada 2001 roku w warszawskiej Stodole.

Wczoraj w Krakowie było równie niesamowicie, choć niestety nieco inaczej niż zwykle. Bo u boku Tilo nie zobaczyliśmy drugiej kluczowej postaci Lacrimosy, Anne Nurmi, która – jak ogłoszono tuż przed rozpoczęciem trasy - zmaga się z ciężką chorobą. Zamiast niej pojawiła się siostrzenica Wolffa, Lara, która zaprezentowała się z bardzo dobrej strony, grając na klawiszach i towarzysząc wokalnie liderowi.

Grupa przybyła tym razem nad Wisłę (dosłownie! Wszak kolejny raz do Krakowa, którym Tilo zachwycał się ze sceny!) promować swój tegoroczny album Lament, z którego wybrzmiały cztery kompozycje. Oprócz tytułowej także Avalon, Du bist alles was ich will i Punk & Pomerol. Nie one jednak wzbudzały największy entuzjazm zebranych. Bo nie czarujmy się – z pełnym szacunkiem do aktualnych, bardzo dobrych nagrań Lacrimosy, utrzymanych w charakterystycznym od lat stylu zespołu – to właśnie klasyki z tak kultowych płyt jak Stille (Stolzes Herz), Elodia (Ich verlasse heut' dein Herz), czy Der Morgen danach (Fassade) „robiły robotę”. A propos tej ostatniej kompozycji. Na wszystkich dotychczasowych koncertach tournée zespół wykonywał ją jako czwartą, wliczając w to obowiązkowe, majestatyczne Intro Lacrimosa Theme. U nas jednak Tilo tego nie zrobił. Gdy tylko, zgodnie z dotychczasowym planem, Der Morgen danach miało wybrzmieć i publiczność zaczęła wykrzykiwać tytuł, frontman zakomunikował, że tego utworu teraz nie będzie. Najwyraźniej czując uwielbienie polskich fanów dla tej piosenki, przeniósł ją na pierwszy bis. Szkoda tylko, że utwór nie rozpoczął się od klimatycznego i intymnego wstępu. Grupa rozpoczęła go od razu od refrenu z użyciem pełnego instrumentarium.

Dopełnieniem udanego występu była scenografia z rozpostartym za muzykami wielkim logo formacji z tyłu sceny, dwiema flagami po bokach perkusyjnego podestu i Lacrimosową narzutą na klawiszowy zestaw Lary. Nie muszę też dodawać, że czerń obowiązkowo dominował w kreacjach muzyków. A ci zostali przyjęci po królewsku. Publiczność długo skandowała nazwę zespołu.

Przed gwiazdą wieczoru, nieco ponad półgodzinny set, zagrała niemiecka formacja [soon]. W trzyosobowym składzie, na wokal, gitarę i bębny (reszta leciała z sampla) zaprezentowali kilka energetycznych i nośnych numerów, choć chwilami miałem wrażenie, że wokalista nie miał najlepszego dnia.