Występ Grega Lake’a różnił sie jednak bardzo od koncertu jego poprzednika. O ile Carl przyechał z regularnym zespołem, o tyle wokalista ELP postawił na ‘one man show’ (lub raczej ‘one man wsioł’ jak to mawia jeden z moich znajomych). Wszystko fajnie, gdyż osobiście nie mam absolutnie nic przeciwko tego typu występom. Problem pojawia się, gdy niemal całe muzyczne tło odgrywane jest z taśmy, a występujący artysta ogranicza sie do odśpiewywania i poprzdąkiwania samemu sobie. Wówczas to całość zdaje się być niczym więcej jak ambitniejszym karaoke. Jednak na szczęście Greg Lake nie odwalił tak tandetnej żenady jak swego czasu panowie Steve Thorne i Gary Chandler swoim wspólnym ‘recitalem’, będącym supportem przed występem grupy Pendragon w bydgoskiej Kuźni dobrych parę lat temu, ale występ byłego muzyka ELP brzmiał mimo wszystko dość sztucznie. Na szczęście szereg innych atrakcji wymagrodził niedostaki muzyczne tego wieczoru.
Nie można niczego zarzucić Lake’owi jeśli chodzi o jego dyspozycję głosową. Śpiew ma wciąż mocny i nie miał problemów z wyciąganiem górnych rejestrów. Zresztą akustyczna część występu, w której Greg akompaniowal sobie sam na gitarze akustycznej lub klawiszach, a tło z playbacku zostalo ograniczone do minimum wypadała najlepiej, właśnie ze względu na to, że można było podziwiać walory wokalne Lake’a. Świetnie zabrzmiały “From The Beginning”, “Still…You Turn Me On”, “People Get Ready” Curtisa Mayfielda, czy zaimprowiazowany i nie bądący w planie setlisty “I Believe In Father Christmas” własnie dlatego, ze pierwszoplanowe miejsce zajmowały śpiew i gitara. Zresztą nie tylko to pozwoliło na stworzenie bardzo intymnego i nastrojowego klimatu. Niemal rownorzędną rolę tego wieczoru - obok samej muzyki – zajmowały niezwykle barwne i ciekawe opowieści Grega. Co więcej, druga część występu była w większosci rodzajem Q&A, w której możliwość zadawania pytań z sali mieli okazje widzowe. Tak więc z przekroju całego wieczoru dowiedzieliśmy się m.in. że Lake i Fripp uczyli sie gry na gitarze od tego samego nauczyciela i dzięki temu “byli dla siebie nazwajem odbiciami w lustrze, co sprawiło, że byli dla siebie niemal tak bliscy jak bracia Gibbowie w Bee Gees”, że kobieta która pozowała do okładki “Brain Salad Surgery” była prostytutką z Zurychu, że “Tarkus” nie był konceptem od samego początku (pomysł historii walki Tarkusa z Manticore’m i innymi cudacznymi stworzeniami powstał dopiero jak suita była niemal w całości nagrana na taśmie), czy że pierwszym perkusitą w tworzącym się własnie zespole Lake’a i Emersona miał być Mitch Mitchell. Bardzo ciepło wypowiadał sie nie tylko o muzykach z którymi przyszło mu współpracować, ale również o idolach takich jak Elvis Presley, czy Beatlesi. Wszystko to w bardzo ciepłej i przyjaznej atmosferze (wszystkie te ciekawostki i zapewne o wiele więcej znajdziecie w - będącej w opracowaniu - autobiografii Grega zatytułowanej odkrywczo “Lucky Man”, która wkrótce ma się ukazać na rynku).
Niestety gorzej wypadały kompozycje, w których muzyczne ozdobniki lecące z taśmy pełniły pierwszoplanową rolę. O ile jeszcze takie “C’est La Vie” broniło się dzięki temu, ze ciekawie zabrzmiało połączenie aranżacji znanej z “Works” z tą będącą hitem we Francji za sprawą przeróbki wykonanej przez Johnny’ego Hallyday’a, o tyle dziwne tło w połączonych tematach “Epitaph” i “In The Court Of The Crimson King”, czy “Karn Evil 9” brzmiały jakby były odegrane przez pół-profesjonalny zespół; bez wigoru, polotu, gubiąc gdzieś urok i magię oryginałów.
Niemniej czwartkowy wieczór w Queen’s Hall należy uznać za udany. Może nie od strony czysto muzycznej, ale na pewno od strony niezwykle ciekawej i poruszającej atmosfery nie tyle samych utworów, co opowieści towarzyszących niemal każdemu z nich.
Setlista: 21st Century Schizoid Man; Lend Your Love To Me Tonight; From The Beginning; Heartbreak Hotel; Epitaph/In The Court Of The Crimson King; I Talk To The Wind; You’ve Got To Hide Your Love Away; Touch & Go; Trilogy; Still…You Turn Me On; I Believe In Father Christmas; Shakin’ All Over; C’est La Vie; Lucky Man; People Get Ready.
Bis: Karn Evil 9: 1st Impression, Part 2.