Żałowałem, że chłopaki z grupy Stick Men (Tony Levin, Pat Mastelotto - były basista i perkusista Karmazynowego Króla oraz Marcus Reuter - gitarzysta, który pobierał nauki u samego Roberta Frippa - szefa wszystkich szefów) nie przyjechali do Polski, kiedy grali trasę u boku power tria Adriana Belew (gitarzysty i wokalisty King Crimson) jako Crimson ProjeKct. Mogę się tylko domyślać, że finały tychże koncertów, podczas których obie grupy spotykały się na scenie i grały utwory KC to było coś nieprawdopodobnego i chyba najbardziej zbliżonego do brzmienia ostatniego składu tej legendy rocka progresywnego. Nie przyjechali wtedy, ale pojawili się teraz - z okazji Międzynarodowego Festiwalu Perkusyjnego Drum Fest, który z roku na rok staje się coraz ciekawszą imprezą, ściągającą prawdziwe gwiazdy perkusji i nie tylko. Chłopcy nie przyjechali jednak sami, a z Panem Terrym Bozzio - właścicielem największego zestawu perkusyjnego na świecie, bębniącego niegdyś między innymi u boku Franka Zappy. Było się więc z czego cieszyć...
Koncert zaczął się od pół godzinnego solowego setu Bozzio. Widziałem jego instrumenty na żywo już drugi raz, ale i tak zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Można by powiedzieć: "Ilość nie zawsze oznacza jakość", ale ten genialny muzyk szybko odparł wszystkie zarzuty. Jego set składał się z kilku improwizacji. Rozpoczynały się one od spokojnego, melodyjnego wręcz brzmienia, które perkusista wydobywał z najrozmaitszych talerzy, cymbałów i przeszkadzajek, wchodząc powoli w bardziej rytmiczne rzeczy, łapiąc groove, w apogeum przechodząc do szybkich solówek i znowu się wyciszając, lub efektownie kończąc utwór. To co mnie urzekło, to fakt, że Terry cały czas grał z głowy. Wszystko brzmiało jak perfekcyjnie przygotowany materiał, ale widać było, że gdy uderzał w jakiś talerz i jak spodobało mu się jego brzmienie to częściej je w danym jamie powtarzał. Nie raz wydawało się nawet, że gra na tym co mu wpadnie pod łapy. Otoczony instrumentami perkusyjnymi połączył znajomość instrumentu z intuicją, tworząc set, który nie nudził ani przez moment, a każda osoba z publiczności czekała w skupieniu na to, co wydarzy się za chwilę. Po około trzydziestu minutach Bozzio wyszedł zza swojej perkusyjnej dżungli i obiecał, że wkrótce wróci.
Wtedy okazało się, że nie trzeba mieć tak dużego zestawu perkusyjnego, żeby zrobić zamieszanie. Zestaw Pata Mastelotto wyglądał po prostu marnie, przy tym, na którym grał przed chwilą Terry Bozzio, a jednak wieloletni perkman King Crimson pokazał, że potrafi z niego wykrzesać wiele. Trzeba jednak podrkeślić, że jest zupełnie innym pałkerem. Uzbrojony w akustyczne instrumenty oraz masę elektronicznych zabawek wprawił publiczność w prawdziwą euforię. Fakt, pomagali mu w tym Tony Ledvin na sticku i Marcus Reuter na touch guitar, ale to właśnie bębnienie Mastelotto nadawało najwięcej dynamiki i mocy temu trio. Panowie wykonywali głównie materiał z nadchodzącego albumu "Deep", jednak nie dało się ukryć porównań do ostatnich dokonań KC. Sekcja rytmiczna to jedno skojarzenie, ale niemiecki gitarzysta brzmiał nierzadko jak jego nauczycel, Robert Fripp. Jego solówki w ciekawy sposób uzupełniały prowadzone przez Tony'ego i Pata utwory. Był czad, był kunszt, było wszystko to, czego oczekiwała publika. Jednym z najciekawszych momentów ich koncertu, było wokonanie suity z baletu "Ognisty Ptak" Igora Strawińskiego, pełne dramaturgii, dostojności i szaleństwa jednocześnie. Pół godzinny set wzmorzył apetyt widzów, ale ten miał być wkrótce całkowicie zaspokojony...
Kiedy na scenę wrócił Terry Bozzio, wiadomo było, że może być tylko lepiej. Rozpoczął się jam, swoją formą podobny do solowego występu perkusisty. Najpierw delikatne eksperymenty, bawienie się dźwiękiem instrumentów perkusyjnych i jakieś brzdąkanie na gitarze, ale prawdziwe popisy zaczęły się dopiero, gdy Tony Levin narzucił basowy motyw. To jak uzupełniali się Bozzio i Mastelotto, jest niesamowite. Niemal tak samo Pat zgrywał się niegdyś z Billem Brufordem w King Crimson. Pełno było skojarzeń z tym właśnie okresem działalności KC, nie dziwi więc, że usłyszeliśmy jeszcze "B'Boom" i "Thrak". Zabawne było wtedy porozumiewanie się dwóch perkusistów, widać było ewidentnie, że Bozzio nie wiedział co grać. Pat pokazywał mu co robić, wkazywał mu placami ile taktów zostało do zmiany rytmu (kiedy doszło do jednego, zamienił palec wskazujący na środkowy śmiejąc się do kolegi po fachu). Terry wybrnął z tego improwizacją, co dodało występowi smaczków. Był to finałowy koncert festiwalu perkusyjnego, wiadomo zatem, które istrumenty cieszyły się największym powodzeniem, i których dźwięki zostały tutaj wyciągnięte na pierwszy plan, ale nie można zapominać o Levinie i Reuterze, którzy na prawdę dawali z siebie wszystko. Całość to idealna mieszanka dla fanów King Crimson, muzyki eksperymentalnej i w ogóle muzyki na żywo. Publiczność nie mogła być bardziej szczęśliwa!
Ps. Zdjęcia z próby i koncertu, autorstwa samego Tony'ego Levina, można już oglądać na jego stronie internetowej:
http://www.papabear.com/tours/smfall12/smfall12_2.htm