Wprawdzie nie mieliśmy powtórki poza-muzycznych atrakcji, chociażby takich jakie miały miejsce dwa lata wcześniej w klubie The Caves, kiedy to zespół zapowiedział sam Ian Rankin (dla niewtajemniczonych, jeden z najpoczytniejszych brytyjskich twórców kryminałów, jednocześnie – rodowity Edynburczyk) określając go jako „the one, true and only Wishbone Ash”, kąśliwie odnosząc się tym samym do działającego równolegle tworu Martina Turnera, jednak tym razem sama muzyka wystarczała za miłe wypełnienie deszczowego wieczoru.
Odegranie klasyków to nie sztuka. Nie lada wyczynem jest za to wciśnięcie interesujących wersji mniej znanych utworów z przeszłości, które poziomem nie ustępowałyby najlepszych kompozycjom zespołu. Tak się stało w przypadku wczorajszego koncertu Wishbone. „Throw Down The Sword”, „The King Will Come”, „Jailbait” czy „Sometime World” były znakomite same w sobie zarówno kompozycyjnie jak i w samym piorunującym wykonaniu. Jednak to kilka innych fragmentów odegranych w The Jam House nie można pominąć milczeniem, gdyż świetnie uzupełniły zestaw koncertowy. Fajnie wypadł przebojowy „Living Proof” z płyty „Just Testing”, będącej jedną z najbardziej niedoecenianych w dorobku kapeli. Rewelacyjna linia melodyczna, szybkie tempo, ogniste zagrwyki gitarowe... Hicior jak nic. Zaskoczeniem była również nie tyle sama obecność w setliście “Open Road” z (nagranej z Johnem Wettonem) płyty “Number The Brave”, lecz samo jej wykonanie; nieco rozimprowizowane, rozciągnięte o dobre kilka minut głównie poprzez „pojedynek” gitarowy Powell vs. Manninen. A „Engine Overheat” ze zdecydowanie mniej ciekawych lat 80-tych? Zapewne niejeden fan kręciłbym nosem, jednak gdyby usłyszał to wgniatające w ziemię wykonanie zapewne zmieniłby zdanie. Zresztą odsyłam do rocznicowego DVD zespołu „40th Anniversary Concert” sprzed kilku lat, w którego zestawie ten utwór również się znalazł, a przekonacie się sami co mam na myśli.
Do opisania wykonania opus magnum koncertu, czyli epickiego „Phoenix”, nie będę się nawet przymierzał. Pasja, moc, niesamowite – momentami zaskakujące (głównie poprzez wciśniętą gdzieś w środek fragment reggae) – wykonanie... To wszystko to nie da się opisać żadnymi – nawet tymi najbardziej górnolotnymi – słowami. Taki utwór jak ten trzeba usłyszeć i się wczuć w kolejne jego dźwięki, aby poczuć tę energię i siłę kompozycji.
Nawet pomimo tego, że czasy nie sprzyjają grupom takim jak Wishbone Ash, to jednak dla mnie są wciąż absolutną rockową czołówką. Patrząc po twarzach bywalców (lub raczej po ich średniej wieku) takich koncertów jak ten, smutno się robi, gdy człowiek zdaje sobie sprawę, że młode pokolenie nie potrafi docenić kunsztu kapel takich jak ta. Z drugiej strony staram się jednak myśleć, że będąc członkiem tej nielicznej grupki ludzi mobilizujących się solidarnie za każdym razem, gdy zespół przyjeżdża do Edynburga czyni mnie i nas wszystkich wyjątkowymi. I niech tak zostanie...
Setlista: The King Will Come; Throw Down The Sword; Can't Go It Alone; Living Proof; In The Skin; Open Road; Sometime World; Warm Tears; Invisible Thread; Jailbait; Engine Overheat; Phoenix.
Bisy: Hometown; Ballad of the Beacon; Blowin’ Free.