Pierwsi fani gromadzili się pod bramami stadionu już rano. Niestety pogoda w Warszawie nie rozpieszczała – było chłodno, a kilka godzin przed koncertem zaczął padać lekki deszcz. Zgodnie jednak z filozofią Coldplay (jeśli na fanów pada, to na nas też) dach stadionu nie został zasłonięty. Na szczęście podczas występów pogoda była już dużo lepsza. Stadion zapełnił się prawie w całości – wolne miejsca można było zobaczyć tylko w najdalszych sektorach.
Jako pierwsza na scenie pojawiła się Charli XCX prezentująca elektroniczne ballady popowe, które mogliby nagrać artyści końcówki lat 80tych. Towarzyszyli jej dwaj muzycy – perkusista i dj. Wokalistka nie pokazała jednak nic wielkiego. Wokalne i muzyczne niedociągnięcie nadrabiała spazmatycznym tańcem, który bardzo rozbawił publiczność.
Kiepskie doświadczenia pierwszego supportu zostały jednak szybko zatarte przez kolejny występ Mariny and the Diamonds. Brytyjska wokalistka greckiego pochodzenia pokazała fantastyczne umiejętności wokalne podczas prawie godzinnego koncertu wypełnionymi hitami z jej dwóch płyt. Nawiązała także świetny kontakt z publicznością, za co została nagrodzona gromkimi brawami.
Tuż po godzinie 21 przy dźwiękach z filmu Powrót do przyszłości na scenie pojawił się zespół Coldplay i od razu pokazał co podczas obecnej trasy przygotował dla fanów. Przez pierwsze trzy utwory Mylo Xyloto, Hurts Like Heaven oraz In my Place zobaczyć można było wszystko – fajerwerki, dynamiczne wizualizacje na 5 okrągłych ekranach za sceną, konfetti, szaleńcze bieganie Chrisa Martina po scenie i wspólne śpiewy. No i oczywiście słynne już xylobands, czyli opaski, które pulsującym światłem tworzyły naprawdę niesamowite wrażenie. Później było już trochę spokojniej – piosenki nastrojowe mieszały się z tym bardziej dynamicznymi. Szczególnie ciepło przyjęto utwór Yellow, na który publiczność przygotowała żółte baloniki, co nie umknęło uwadze frontmana grupy. Po chwili zespół przeniósł się na koniec długiej sceny, gdzieś w okolice końca sektora golden circle, aby wśród tłumu wykonać trzy utwory, a w tym Princess of China w towarzystwie Rihanny na telebimie oraz Warning Sign podczas którego na pianinie Chris’a pojawił się album przygotowany przez polski fanklub zespołu.
Pod koniec zasadniczego setu były już tylko hity z ostatnich dwóch płyt: Viva la Vida, Charlie Brown i Paradise. Wszystkie spowodowały istne szaleństwo pod sceną połączone z chóralnym śpiewem całej publiczności.
Bisy zostały podzielone na dwie części. Pierwsze dwa utwory zostały wykonane na scenie umieszczonej wśród publiczności zgromadzonej w dalszej części płyty. Był to bardzo sympatyczny gest, który sprawił, że publiczność poczuła prawie intymną bliskość z zespołem. Gdy muzycy przebiegli na główna scenę usłyszeliśmy jeszcze trzy utwory Clocks, Fix You oraz EveryTeardrop is a Waterfall. Koncert zakończyły fajerwerki, głośne okrzyki radości i ukłony zespołu. Jeszcze długo po zejściu muzyków ze sceny można było usłyszeć głośne „uoo uoo” wśród publiczność, która nucąc utwory Coldplay podziękowała za wspaniałe widowisko.
Co do spraw organizacyjnych to wpuszczanie i wypuszczanie publiczności ze stadionu odbyła się bez zarzutu. Należy pochwalić także techników, którzy sprawnie przygotowywali koncerty. Minusem na pewno było dość kiepskie nagłośnienie dla osób będących blisko sceny – dominował bas i stopa perkusji.
Koncert Coldplay był wspaniałym show i widowiskiem. Niestety nie da się tego ująć w słowa, dlatego jak tylko wyjdzie DVD z tej trasy to zachęcam do kupna, aby zobaczyć to wszystko na własne oczy. Mimo bardzo emocjonalnego koncertu, w którym mogłem uczestniczyć to nadal nie do końca rozumiem fenomen tego zespołu. Muzycznie jest on bardzo przeciętny, wokal Chris’a Martin’a także nie jest wybitny, a mimo wszystko Coldplay ma rzeszę fanów. Owszem, były momenty kiedy doceniałem szczególnie umiejętność tworzenia dobrych, chwytliwych linii meolodycznych, ale podczas wykonywania utworów na żywo jeszcze częściej do głowy przychodziły mi fragmenty kawałków U2, a to In a Little While, a to Still Haven’t Found What I’m Looking For. Widowiskowością tej trasy Coldplay postawił jednak wysoko poprzeczkę swoim „rywalom”, ponieważ U2 musi obecnie przeskoczyć nie tylko swojego scenicznego „pająka” z 360˚ tour, ale także to, co zaprezentował Chris Martin z kolegami. Czekamy, bo Coldplay Warszawę zdobył.