Pearl Jam w ostatnich latach skupił się na różnych rodzajach działalności – nie tylko wydawaniu kolejnych płyt studyjnych. W szczególności charyzmatyczny wokalista Eddie Vedder stworzył dwa świetnie przyjęte albumy: ścieżkę dźwiękową do „Into the Wild” („Wszystko za życie”) oraz „Ukulele songs”. Ponadto zespół obchodzi w tym roku dwudziestolecie istnienia, którego głównymi elementami było stworzenie przez Camerona Crowe’a filmu „Pearl Jam Twenty”, opowiadającego długą i fascynującą historię zespołu oraz trasa koncertowa podsumowująca te 20 lat. Po praskim koncercie można powiedzieć tylko jedno – Pearl Jam jeszcze nigdy nie był tak dobry, a Eddie Vedder jest jak wino – im starszy tym lepszy. Wydaje się, że okres podsumowania kariery zespołu pomógł mu jeszcze wzmocnić przekaz i obecnie widać, że jest to jeden z najbardziej zgranych i przekazujących największe emocje ze sceny zespołów.
Przed koncertem Pearl Jam – jeszcze w zapełnionej jedynie do połowy hali – wystąpił w roli suportu zespół X, który w ciągu 45 minut rozgrzał publiczność mieszanką dynamicznego country, rock’n’rolla i rocka. Niestety nagłośnienie na arenie podczas ich występu było fatalne – śpiew wokalistki niknął pomiędzy uderzeniami werbla z silnym pogłosem i szybko grającą gitarą. Momentami muzyka przypominała zwykły hałas. Nie jest to do końca wina zespołu, który muzycznie wypadł naprawdę dobrze. Niespodzianką był gościnny występ Eddiego Veddera podczas ostatniego utworu. Widać, że zespół jest przez niego bardzo lubiany, ponieważ także podczas koncertu Pearl Jam’u wielokrotnie dziękował im za występ.
Koncert gwiazdy wieczoru rozpoczął się dokładnie o godzinie 21:22 i był ponad 2,5-godzinnym widowiskiem. Już pierwsze utwory „Sometimes”, „Animal”, „Given to Fly” czy „Small Town” wprowadziły publiczność w odpowiedni nastrój. Wielokrotnie Eddie pozostawiał do „dośpiewania” niektóre linijki tekstów publiczności. Jednak dopiero takie utwory jak „Even Flow”, „Fixer” albo solowy utwór Eddiego „Setting Forth” spowodowały, że, gdy tylko dźwięki ucichły, pośród publiczności wybuchała wrzawa niespotykana chyba na żadnym ze stadionów podczas zakończonego już Euro2012:-)
W dalszej części koncertu można było usłyszeć takie utwory jak „Wasted Reprise”, „Why go”, czy „Once”. Między piosenkami Eddie bardzo często rozmawiał z publicznością, dziękował za wsparcie przez 20 lat i zapowiadał, że Pearl Jam będzie grał jeszcze bardzo długo. Na potwierdzenie tych słów podczas bisu zespół wykonał 6 utworów, w tym odśpiewany przez publiczność „Better Man”, „Baba O’riley” z repertuaru The Who oraz fantastycznie wykonany, ponad 6-minutowy „Alive”. W perspektywie całego koncertu i twórczości zespołu symbolicznie zabrzmiały słowa odśpiewane przez Eddiego „I’m still alive”. Koncert zakończył się oczywiście utworem „Yellow Ledbetter”, po którym zespół raz jeszcze podziękował fanom, a ci odwdzięczyli się bardzo długą owacją na stojąco. W ten sposób zakończyło się ponad 2,5 godzinne widowisko, które pozostanie w pamięci wszystkim obecnym na koncercie Czechom, Polakom, Słowakom, Chorwatom, Serbom, Kanadyjczykom i Brazylijczykom (takie flagi udało mi się dostrzec, gdy Eddie poprosił aby publiczność je pokazała).
Mało jest zespołów, które potrafią tak prawdziwie zachowywać się na scenie i grać fantastycznie przez 2,5 godziny. Eddie Vedder ani przez moment nie odpuszczał sobie – śpiewał jak nigdy. Po 20 latach zespół wciąż należy do światowej czołówki, a jego koncerty pozostają skończonymi dziełami. Gdybym miał stworzyć listę 10 rzeczy, które trzeba zrobić w życiu przed śmiercią, obecność na koncercie Pearl Jam na pewno by się tam znalazła.