Pamiętam jak strasznie psioczyłem na występ Hawków w edynburskim Picturehouse’ie trzy lata temu. Koszmarny supprt, brak kontroli nad (dosłownie, a nie w przenośni) najaranaym tłumem, nie najszczęśliwy dobór utworów na setlistę, brak klimatyzacji (której posiadanie ktoś najwyraźniej uznał za zbyteczny luksus) złożyły się na jeden z najbardziej rozczarowujących koncertowych wieczorów w moim życiu (na występy live chodzę od ponad 15 lat), zwłaszcza, że spotkała mnie on od strony zespołu, który ceniłem niezwykle wysoko. Dlatego, gdy przyszło mi wybrać się ponownie na występ Dave’a Brocka i jego załogi nie miałem specjalnie wygórowanych oczekiwań. Może i dobrze się stało; poprzeczka została zawieszona zdecydowanie niżej niż przed kilmoma laty przez co łatwiej było docenić to do zafundowano mi i licznie zgromadzonej w edynburskim Queen’s Hall publiczności.
Może to też kwestia doboru miejsca koncertu. Queen’s Hall - pomimo swojego mogłoby się wydawać nieco przestarzałego charakteru - zdaje się być lepszym miejscem do odbioru tego typu występów, niż przereklamowany Picturehouse. Może i salka sama w sobie jest mniejsza, ale przemawia za nią to, że jest bardziej klimatyczna i kameralna.
Również setlista była zdecydowanie bardziej przmyślana niż kilka lat temu. Wprawdzie lwią część koncertowego repertuaru wypełniły utwory z ostatniej (bardziej niż przyzwoitej) płyty „Onward”, jednak dla kadetów hawkwindowej klasyki też się coś znalazło. Również udało sie zespołowi tym razem zadbać bardziej o równowagę w brzmieniu. Dla motorycznych „The Hills Have Ears”, czy „Seasons” znaleziono przeciwwagę w postaci lżejszych decybelowo „Prophecy”, „Love In Space” czy „Where Are They Now”. Jednak co by nie mówić, (pomimo wysokiego poziomu ostatnich produkcji zespołu) największą owację wywołały klasyki. „You’d Better Believe It” i „Hassan-I-Sahba” zostały ‘rozciągnięte’ w swoich środkowych częściach przez dodanie niemal transowych partii syntezatorów, a odegrany na zakończenie „Damnation Alley” został zagrany zdecydowanie ostrzej i szybciej niż na pamiętnej płycie „Quark, Strangeness and Charm” z 1977 roku. Zresztą najlepsze fragmenty występu to uwertura płyty „Warrior On The Edge Of Time” (czyli połączone tematy „Assault and Battery” oraz „The Golden Void”), która była znakomita sama w sobie oraz „The Psychodelic Warlords” (odegrany z potężnym kopem i fantastycznym gitarowo-syntezatorowym pędem), czyli jakby nie patrzeć hawkwindowe magnus opus pierwszej połowy lat 70-tych.
Do tego przynzać trzeba, że był to niezły show od strony wizualnej; liczne efekty, wyświetlane na wielkim ekranie filmiki oraz dwie tancerki przebierające w coraz to bardziej wymyślne wdzianka z każdym utworem, uraczające publikę swoimi pląsami na scenie. Muzycy też byli w świetnej formie. Szkoda jedynie, że większość pierwszoplanowych partii wokalnych przejął basista Mr. Dibs. Nie ukrywam, że nastawiałem się na posłuchanie charakterystycznego śpiewu Brocka. No właśnie, kapitan Brock. Momentami stwarzał wrażenie takiego space-rockowego Frippa; na scenie często stał gdzieś schowany, niejednokrotnie zdający się grać plecami do widowni, jakby ‘ukrywający’ się w cieniu, zostawiając przez to miejsce do popisu pozostałym muzykom.
Podsumowując koncert był wyborny i zdecydowanie warty obejrzenia. Szczęśliwi będą ci, którzy będą mieli okazję zobaczyć ich na żywo za kilka miesięcy na Ino-Rock Festival w Inowrocławiu. Zdecydowanie polecam i zachęcam.
Setlista: Awakening; You'd Better Believe It; The Hills Have Ears; Seasons; Rites of Netherworld; Prophecy; Southern Cross; Hassan-I-Sahba; Love in Space; Sonic Attack; Hi-Tech Cities; Prometheus; Assault & Battery/The Golden Void; Where Are They Now; Damnation Alley.
Bisy: The Psychedelic Warlords (Dissapear In Smoke); Silver Machine