ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
- 21.07 - Warszawa
- 26.07 - Łódź
- 27.07 - Łódź
- 28.07 - Łódź
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
- 28.07 - Ostrów Wielkopolski
 

koncerty

02.06.2012

UK – po raz drugi, czyli po raz pierwszy. Krakow, Klub Studio, 30 maja 2012.

Widziałem człowieka szczęśliwego. Rozpromieniona twarz mojego redakcyjnego kolegi Leszka wyrażała wszystko, a jej właściciel był nie w siódmym, ale gdzieś w jedenastym muzycznym niebie. Nie umiem tak i trochę tego żałuję.

Ta relacja będzie się rozpoczynać dwa razy.  Bo tak.

 

Pierwszy raz:

Widziałem człowieka szczęśliwego. Rozpromieniona twarz mojego redakcyjnego kolegi Leszka  wyrażała wszystko, a jej właściciel był nie w siódmym, ale gdzieś w jedenastym muzycznym niebie. Nie umiem tak i trochę tego żałuję. Po zakończeniu całej imprezy powiedział, że jest to jeden z ostatnich takich koncertów, jakie mieliśmy okazje zobaczyć. Zdziwiłem się –  nie planuję szybkiego opuszczenia tego padołu łez. Ale jemu chodziło o to, że już nie bardzo byłoby komu teraz dostarczać podobnych wrażeń muzycznych na żywo. Na takie dictum zacząłem coś bełkotać o tym, że może znowu będzie ich pięciu. Ale sam nie bardzo wierzyłem w to co mówiłem i jakoś przyznałem mu rację. Teraz to bym jeszcze powiedział Emerson Lake & Palmer, bo to chyba jest najbardziej możliwa opcja. Jednak wielu więcej kandydatów nie widzę.

 

Drugi raz:

 - Ale pojechali – westchnąłem, kiedy skończyło się „Starless”. Co prawda Machacek w najmniejszym stopniu nie aspiruje do bycia Frippem, ale szaloną partię gitary częściowo zastąpiła szalona partia skrzypiec. Miałem poważny problem z powrotem do rzeczywistości. Najlepszy fragment koncertu.

 

A wcześniej było pół godziny opóźnienia. Około wpół do dziewiątej wyszedł na scenę Eddie Jobson i powiedział, że przeprasza, że parapety mu padły,  trzeba było je doprowadzić do stanu używalności i to trochę potrwało. Potem była „Alaska”(we fragmencie), „In The Dead of Night”, „By The Light of Day” w jednym ciurku i publika była już ugotowana. A ci bardziej zatwardziali zmiękli po „Starless”. Można powiedzieć, że zaczęło się od trzęsienia ziemi, ale napięcie wcale nie słabło. Były świetnie zagrane „Carrying No Cross” i „Thirty Years”, a na mocno wydłużony bis – „Danger Money”, „The Only Thing She Needs” i “Rendezvous 6:02”(kameralna wersja -  klawisz plus wokal). Jobson jak zwykle poszalał sobie na skrzypkach (oczywiście przeźroczystych) w solowym secie, trochę efektownie, trochę efekciarsko, ale były fragmenty „Vivaldiego” i nawet dosyć pokaźny „Theme of Secrets” (czyli słynnych Piłeczek Ping-Pongowych)

 

Momentami, patrząc na minę Johna Wettona miałem wrażenie, że ten cały koncert absolutnie go nudzi. Jednak wszystko co na scenie robił temu przeczyło, bo grał i śpiewał naprawdę znakomicie. Musiał być po prostu już bardzo zmęczony całą trasa, że miał taką klapniętą twarz. Może dzięki temu „Carrying no Cross” wypadło mu tak dobrze – ten lekko matowy, lekko zmęczony wokal przypasował tam idealnie. Za to Gary Husband i Eddie Jobson wręcz przeciwnie – istne wulkany energii – dwie godziny walenia po bębnach, czy „tańczenia” przy klawiszach – no problem, możemy i dwie następne. Najbardziej powściągliwą postacią na scenie był gitarzysta (obsługiwał też syntezator gitarowy) Alex Machacek – lekko schowany za kolumnami i nie zawsze słyszalny. Podczas „Carrying No Cross” w ogóle go nie było na scenie. W ogóle też nie miał za dużo do grania. Ale potrafił zwrócić na siebie uwagę. Kiedy było trzeba – grał po nutkach, kiedy było można – próbował pokazać coś swojego. Na pewno jest to uczeń Holdswortha – gra długim dźwiękiem, nie przesadza z efektami i nie epatuje techniką, bardziej zależy mu na kreowaniu odpowiedniego nastroju. Bardziej podobał mi się niż Greg Howe. Zresztą Gary Husband też bardziej przypadł mi do gustu niż Marco Minnemann. Bo Minnemann to technolog perkusji, który najbardziej skupia się na jak najbardziej precyzyjnym odegraniu swoich partii, a Husband to muzyk, który przeżywa to co gra, gra z zespołem i dla zespołu. Pewnie Minnemann jest lepszy technicznie, ale Husband lepiej czuje, co gra. Poza tym lubię taki styl gry – hard-rockowy, „szeroki”, trochę taki big-bandowy, tak jak Paice’a, Parta, Palmera, czy śp. Cozy Powella.

 

Jeden minus – akustyka w Klubie Studio – marnieńka. Na początku wszystko dudniło i wyrczało, na szczęście  sytuacja dość szybko uległa znacznej poprawie. Jednak  dalej można było mieć spore zastrzeżenia co do selektywności brzmienia. Pamiętam, że kilka lat temu Van Der Graaf Generator też specjalnie tam nie zabrzmieli.

 

Dlaczego taki tytuł relacji? Bo dwa i pół roku temu w Polsce formalnie wcale nie grało UK, tylko UZ Project feat. John Wetton. W zasadzie wszyscy zainteresowani wiedzieli, że to nie jest tak do konca UK, ale przecież na jednej scenie byli i Wetton i Jobson, i muzyka była taka jaka powinna być, to potraktowano ten skład jako de facto UK. No i prawidłowo, bo było to dla wielu osob jedno z bardziej pamiętnych przeżyć muzycznych. A teraz w Krakowie po raz pierwszy w Polsce wystapili po szyldem UK. I to też będzie się pamiętało.

 

Aha, już prawie trzydzieści lat chodzę na koncerty, ale tak chamskich i aroganckich ochroniarzy jeszcze nie spotkałem. Nawet milicjanci za PRL-u potrafili być milsi.

 

 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.