Kulka rezolutnie wkroczyła na teatralne deski z kilkuminutowym opóźnieniem, co pozwoliło maruderom, być może nie mogącym, jak wcześniej ja, znaleźć bezpiecznego, to jest gwarantującego nieodholowanie pojazdu, miejsca parkingowego, dotrzeć na wyczekiwane od kilku tygodni wydarzenie tuż przed jego rozpoczęciem. Tak często dzielącą w podobnych przypadkach przepaść pomiędzy artystą a widzem, Kulka przebyła natychmiast, zwracając się ze śmiechem do zebranych: Takie wejścia z cichca następują w momencie, kiedy artysta nie jest pewien, czy ktoś go zapowiada, czy nie. Ja przepraszam. To było takie… Tu Gaba z godną aktora Groteski gestykulacją i mimiką zaprezentowała, jak mający wyjść na scenę artysta nieśmiało kuka zza ciężkiej kurtyny. Dobry wieczór, nazywam się Gaba Kulka!
Koncert rozpoczęła piosenkarka od śmiałego Challengera, numeru pochodzącego z więcej niż dobrze przyjętego, ostatniego Kulkowego albumu solowego Hat, Rabbit. Następnie zagrała inny utwór z tejże płyty, mianowicie Heard the Light, po czym sięgnęła po repertuar różnorakich twórców. I tak ujmująco wykonała, kolejno, All We Ever Wanted Was Everything z longplaya The Sky’s Gone Out grupy Bauhaus, poświęcony pamięci niedawno zmarłego Adama Yaucha z Beastie Boys I Don’t Know z płyty Hello Nasty oraz, zapewne w hołdzie Grzegorzowi Ciechowskiemu i liderowanemu przezeń, nieistniejącemu już zespołowi, Sam na linie z 1991 Republiki. Kulka przedstawiła udane interpretacje pomienionych kawałków, przy tym śpiewając dwa ostatnie akompaniowała sobie już nie, towarzyszącym jej przez większą część koncertu, pianinem cyfrowym Roland RD-700GX, lecz ukulele, na temat którego (a zarazem i samej siebie) lubi żartować, co, jak wynikało z anegdoty, opowiedzianej widowni przez artystkę, ściągnęło na nią jakiś czas temu krytykę ze strony co poniektórych polskich miłośników tego wszakże nader niepozornego instrumentu. Gaba zresztą raz po raz z radością przemykała ku widowni po rozwieszonym przez się już na samym początku opisywanego występu niewidzialnym, z pewnością jednak silnie wyczuwalnym przez każdą z przybyłych osób moście porozumienia, sama sobie będąc konferansjerem, co chwila puszczając oko do publiczności, dowcipkując i dokazując, żywo reagując na to, co na sali się działo, jak choćby wtedy, kiedy cisza jak makiem zasiał wokół panowała, pomimo że właśnie zapowiedziany został kawałek Bauhausu, albo kiedy, już po jego wybrzmieniu, chyłkiem przeciskali się ku wyjściu fotografowie, którzy, jak skwitowała sprawę Kulka, Nie lubią Bauhausu. To był błąd, to jest wybór numeru właśnie owego brytyjskiego kwartetu. W takiej niezwykle przyjaznej i relaksującej atmosferze przebiegł cały wieczór, w trakcie którego, nie licząc bisu, ze swadą odśpiewała i odegrała szalenie sympatyczna Kulka piętnaście piosenek, oprócz wspomnianych jeszcze na przykład Propaganda, Love Me, Emily, Słuchaj oraz znakomite Niejasności, w wersji studyjnej znajdujące się na albumie Hat, Rabbit, nadto, później, An Orange, Shark i zabawne a przewrotne Królestwo i pół z drugiej płyty solowej, Out. Na koniec głównej części wieczoru pozostawiła Gaba, a jakżeby inaczej, mocnym, wyrazistym akordem rozpoczynającą się kompozycję Over, zwieńczoną ekwilibrystyką wokalną, w której obdarzona silnym i elastycznym głosem Kulka tak swobodnie się czuje. Przy tej okazji nie omieszkała wokalistka, wraz z dźwiękowcem Dominikiem "Fugasem" Maczugą, wyciąć psikusa audytorium, zawieszając na moment śpiew i grę, co wzbudziło burzę zwykłych po zaprezentowaniu każdego utworu oklasków jeszcze przed właściwym końcem Over. Zupełnie nie gwiazdorząca Gaba nie pozwoliła nazbyt długo czekać publice na swoje ponowne wyjście. Na bis zagrała Breakdown Toma Petty’ego (a ściślej - Tom Petty and the Heartbreakers) i ułożoną przez siebie Laleczkę, racząc jednocześnie pocieszną gadką chyba bez wyjątku zauroczonych tak koncertem, jak też wesołą i ciepłą osobowością wykonawczyni słuchaczy.
W sumie na trwający troszkę ponad godzinę występ Kulki złożyło się siedemnaście krótkich, acz z wielu względów treściwych piosenek. Kto miał ochotę, mógł dłużej pobyć w towarzystwie artystki, która tuż po koncercie niezwłocznie udała się do foyer, gdzie, kto chciał, nabyć mógł poszczególne wydawnictwa sygnowane przez Gabę Kulkę, która z nie wystudiowanym, ale całkowicie naturalnym wdziękiem osobistym bez trudu udowodniła, że, istotnie, Muzyka jest Kobietą. I to jaką!