ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

22.11.2003

Anathema akustycznie, 21.11.2003 KLUB W-Z Wrocław

...tylko MUZYKA...

Nie ukrywam, że po powrocie do domu siadłam i zaczęłam  porządkować rozbiegane myśli, uczucia, refleksje. Dane mi było przeżyć niemalże mistyczne doznania. Tego wieczora w klubie W-Z stało się coś cudownego. Na ponad półtora godziny nasz ziemski padół stał się lepszy. Tylko i aż na półtora godziny? Bowiem powrót do "realnego" świata był bolesny i jakże trudny dla wszystkich ( ale o tym w zakończeniu).

Przed koncertem razem z zaprzyjaźnionymi, przemiłymi "kolegami dziennikarzami" w "Wieczoru  Wrocławia" dostaliśmy wspólne kilkanaście minut na wywiad z Danielem. Miało być więcej, ale wszystko opóźniło się znacznie, a wcześniej przysłuchaliśmy się próbie. Oj było czego posłuchać. Już próba dała przedsmak, tego co stało się podczas koncertu.

Nie będę ukrywać spędziliśmy z Danielem  przemiłe KILKANAŚCIE MINUT. Rozmawialiśmy o wszystkim: muzyce,  sporcie (ech ta piłka nożna , skoki narciarskie), wymianie plików mp3 w sieci, o fanach, Pink Floyd i The Bealtes, Liverpoolu, symbolizmie w malarstwie ( reakcja Danny'ego : kurcze! Jej! Malarstwo! Wow! ). Na koniec tylko wspólne fotki i podpisywanie okładek. Oraz prośba Daniela w sprawie koncertu.

Witamy na naszym koncercie akustycznym,
To bardzo specyficzny koncert, który ma pokazać utwory Anathemy w innym świetle. Będziemy grali spokojnie i atmosfera będzie bardziej kameralna, dlatego prosimy wszystkich, żeby podtrzymali ten nastrój. Innymi słowy, to nie będzie koncert metalowy, dlatego nie możemy zagrać takich kawałków jak A Dying Wish....
Dziękujemy, że przyszliście
Bawcie się dobrze!

Vinnie & Danny

Na scenie pojawił się znany niektórym caladanowym forumowiczom Fireship  i uroczystym głosem odczytał przesłanie zespołu do zgromadzonych w "wuzetce" fanów. Dlaczego tak? Otóż z romowy z  Dannym wyniknęła właśnie taka rzecz. Część fanów w Krakowie nastawiła się na sensu stricte metalowy koncert. A przecież...muzykę można grać w inny sposób.

Trzy krzesła, trzy mikrofony,  dwie gitary i klawisze, delikatne, nienachalne oświetlenie oraz  dwóch MUZYKÓW. I tyle wystarczyło by poczuć mrowienie i dreszcze z emocji.

Jakże cudownie to wszystko zabrzmiało. Selektywnie. Tak gdyby nie pewien mankament W-Z ( o którym poniżej - cierpliwości) powiedziałabym, że jest to IDEALNE miejsce dla takich koncertów.
Ktokolwiek był na koncercie w klubie ten wie, jakie fluidy krążą między muzykami a publicznością. Tak było podczas koncertów Areny i The Gathering. Tak też stało się tego piątkowego wieczora.
Magia? Nie, raczej nie. Nazwałabym to raczej emanacją uczuć.


Wykonawszy moje dziennikarskie obowiązki ( oj sporo tych fotek ) przycupnęłam sobie z boku na scenie i oddałam się MUZYCE.

Wiecie co jest charakterystyczne dla WIELKICH koncertów? Nie pamięta się set-listy. Naprawdę!  Czułam tylko jak mocno zanurzam się w dźwiękach. Wiedziałam, że mnie otaczają. Pamiętam wyrywkowo co zagrali. Dlaczego selektywnie? Być może dlatego, że właśnie podczas słuchania tych utworów krzywa uczuć wzrosła niesamowicie. Tak było podczas "Flyin'", kończącego zasadniczą część koncertu. Nie tylko ja ocierałam ukradkiem spływające łzy. Tak było podczas brawurowo wykonanego przez chłopaków "Nowhere Man" Wielkiej Czwórki z Liverpoolu. I kiedy wydawać by się mogło, że utwory The Beatles można tylko zepsuć ( jestem zatwardziała zwolenniczką Lennona and Co.) stało się coś pięknego. Cała słodycz, piękno harmonii dźwięków i alikwoty w głosie Vincenta , jego zatracenie się ( w sensie pozytywnym) w przeżywaniu muzyki dały konglomerat...cudowności?

Pośmiałam się trochę podczas "improwizowanej" "piosenki o diebełku" oraz  Stayin' Alive Bee Gees i Long Long Train The Doobie Brothers, kiedy Vinniemu udzieliła się atmosfera W-Z-etki po godzinie 21  ( ale o tym poniżej ;) )

A później już tylko słowa...

And did they get you to trade your heroes for ghosts,
Hot ashes for trees, hot air for a cool breeze, cold comfort for change,
And did you exchange a walk on part in the war for a lead role in a cage?

 

I kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki Wish You Were Here, a zgromadzeni pod sceną fani zaczęli skandować nazwę zespołu stało się coś tak zupełnie strasznego, co prawdopodobnie odbiło się czkawką u wszystkich. Tubalny głos poprosił o opuszczenie sali, a z głośników wydobyły się kwadratowe dźwięki technowych brzmień. IDEAŁ SIĘGNĄŁ BRUKU jak napisał Norwid. Smutne, ale prawdziwe. I wówczas poczułam, że wróciłam do realnego, prawdziwego świata bez MUZYKI.

Obserwując zgromadzonych fanów nasunęła mi się niestety smutna refleksja. Może to ja się starzeję i patrzę zupełnie inaczej, ale przeraziła mnie jedna rzecz. Nie zachowanie publiczności, bo nie mogę jej nic zarzucić - byliśmy wspólnie trzecim "członkiem" zespołu. Zasmucił mnie fakt nieznajomości przez młodych ludzi klasyki rocka. O ile Wish You Were Here ktoś  z publiczności jeszcze kojarzył, o tyle Nowhere Man The Beatles niewielu. Taka mała lyżka dziegciu w bardzo wielkiej beczce miodu.

Za jakże miły wieczór  ( pomoc w przeprowadzeniu wywiadu, koncert, wieczorne poszukiwanie pubu,  wspólny stolik w 7 Kotach, i po koncertową burzę mózgów)
DZIĘKUJĘ Gosi, Asi, Darkowi, Tomkowi, wrocławskiej sekcji OTW oraz wszystkim, których nie wymieniłam z imienia.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.