W zalewie frekwencyjnej biedy koncertowej okoliczności wczorajszego występu muszą imponować. Dawno sprzedane bilety, to tu, to tam słyszane pod klubem pytania o wejściówki, zapchane wszystkie możliwe parkingi i gęsty tłum przed miejscem wydarzenia znamionowały jego rangę. Można oczywiście powiedzieć, że to efekty świetnej marki, jakiej Brytyjczycy dorobili się w Polsce dzięki licznym wcześniejszym koncertom, można mówić o dobrej promocji, można, można, można… Przede wszystkim jednak trzeba powiedzieć o wielkiej muzyce (jak celnie określił ją we wczorajszej recenzji Kris – to rock progresywny XXI wieku), którą dziś tworzy Anathema. Bo to ona ściągnęła do Studia kolejną rzeszę jej wielbicieli.
Artyści przybyli promować swój wydany, dosłownie kilka dni temu, krążek Weather Systems. I to od niego zaczęli - kapitalnym dwuczęściowym Untouchable, kto wie czy nie najlepszym fragmentem wspomnianego albumu. Cała sala, mimo wspomnianej niezbyt długiej obecności płyty na rynku, wtórowała Vincentowi Cavanagh i Lee Douglas w ich wokalnym duecie. W dalszej części koncertu artyści zaprezentowali powyższy album niemalże w pełnej osłonie. Jednak nie rozliczanie z tego co i jak zagrali było tego wieczoru najważniejsze. Bo najistotniejsze były gorące emocje, widoczne od samego początku występu. I zupełnie ich nie stłumiła klawiszowa wpadka, towarzyszącego od niedawna kapeli, Portugalczyka Daniela Cardoso, po której Vincent z uśmiechem tylko odwrócił się do „winowajcy”. Zresztą sam też wyłożył się w wokalnej harmonii z Lee Douglas w Everything tak znacznie, że trzeba było powtarzać numer od początku. Konsternację wokalista rozładował natychmiastowo rzucając „staropolskie”… zajebiszcze i … kurwa macz. Ekstatyczny wręcz aplauz w odpowiedzi podgrzał i tak już wtedy gorącą, w dusznym Studio, atmosferę.
Cóż, nie da się ukryć, że muzycy wyszli na scenę nieco stremowani, wszak to ich pierwszy koncert nowej trasy i takich nieprzewidzianych okoliczności trudno było uniknąć. Trochę wszystko to na początku się rozłaziło, podobnie jak dźwięk. Z każdą chwilą było jednak coraz piękniej. Ale czy mogło być inaczej? Perły z We're Here Because We're Here w postaci Thin Air, wspomnianego Everything, Dreaming Light, czy A Simple Mistake cieszyły absolutnie wszystkich. A gdyby jeszcze kogoś to nie satysfakcjonowało pod koniec głównego zestawu poleciał energetyczny Panic, a na cztery bisy, już klasyczne, Closer, A Natural Disaster, Flying z jak zwykle ujmującym gitarowym motywem granym przez Daniela Cavanagh i wyskakany Fragile Dreams. Muzycy byli zachwyceni a frontman skomentował całość krótko: fantastyczny początek Weather Systems Tour. Nic dodać, nic ująć.
Koncert rozpoczęli Brytyjczycy z Amplifier. To już ich kolejna wizyta w naszym kraju. Przypomnę, że w minione wakacje otwierali w katowickim Spodku występ Dream Theater. Choć przybyli w lekko zmodyfikowanym składzie tradycyjnie zaprezentowali się w swoich czarnych uniformach z gustownymi krawatami z logo The Octopus. I to numery z tego dwupłytowego albumu dominowały w ich prawie godzinnym występie. Nie zabrakło jednak rzeczy starszych, choćby pochodzących z bardzo dobrego debiutu Motorhead i Neon. Zabrzmieli bardzo rockowo, transowo i psychodelicznie zarazem. Zebrani również i ich docenili. Dla archiwistów - setlisty...
Amplifier: Continuum / Panda / Motorhead / The Wave / Interglacial Spell / Interstellar / Neon
Anathema: Untouchable Part 1 / Untouchable Part 2 / Lightning Song / Thin Air / Dreaming Light / Everything / Deep / Emotional Winter/Wings Of God / A Simple Mistake / Storm Before The Calm / The Beginning And The End / Universal / Panic / The Lost Child / Internal Landscapes / Closer / A Natural Disaster / Flying / Fragile Dreams