ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

11.11.2003

12.07.2003 - Sopot - W Festival - BJORK

...emotional landscapes...

...nigdy nie zabieram się do opisywania wrażeń z koncertów wcześniej niż po kilku dniach - czas potrzebny, by się pozbierać, by się wyciszyć w myślach, uwierzyć, pogodzić to wszystko z piętrzącą się masą nowych zajęć... wrócić do siebie i znaleźć swoją ścieżkę pośród codzienności... a tymczasem mija już tydzień i wrażenia wcale nie słabną - siedem dni temu obawiałem się, czy znajdę czas by pogodzić wszystko co miałem do załatwienia przed wyjazdem - to ten rodzaj czasu, gdy brakuje go na cokolwiek... Nerwówka - taniec na krawędzi wulkanu i tak naprawdę spokój przyszedł dopiero w pociągu...
Podróż minęła dość szybko - w końcu to przecież nie tak daleko...
Sopot przywitał mnie słońcem i gwarem wypełniającym cały "Monciak" - dobro wszelakie wyległo na ulicę, nadając atmosferze swoiste brzmienie a na dźwięki jestem wyjątkowo wyczulony. Toteż mógłbym nie znać drogi na molo, jednak z daleka dopadały mnie dźwięki trochę dziwne w tym miejscu i o takiej porze... Trwał - "soundcheck" i oczy mechanicznie podążały za uszami... Ciepłe, elektryczne nastrojem cząsteczki nasiąkały znajomą barwą a uśmiech na wielu twarzach rozpisywał nieme, choć wyraźne słowo - JEST! Oddychamy już tym samym powietrzem...

Krótki telefon - Czekam przy bocznym wejściu... - OK! Znajdę Cię... Nie wiedzieć dlaczego, okrążając wieżę przy molo, wpadłem w myślach na nuty i słowa dylanowskiego "All Along The Watchtower" uśmiecham się do myśli - Taaak - Heniek wyhodował na tych nutach prawdziwą perłę Jest i boczne wejście... Przybywa głów, niektóre mokre jeszcze - przychodzą wprost z pobliskiej plaży jest i znajoma postać przy bramce - uściski, uśmiechy... Oczy same odnajdują estradę wciąż trwa "soundcheck" choć brzmienia już inne...

Bramki na molo puściły tuż przed 17.00, zaznaczając się ożywieniem aktywności pod sceną... kto żyw starał się wypracować jak najbardziej dogodne pozycje do przeżycia tej niesamowitej okoliczności.

Teraz już tylko przyszło czekać, choć nic nigdy nie jest pewne do końca - do chwili, gdy gwiazda nie stanie na scenie. Lekka bryza studzi rozgrzane już emocje, w nogach pojawia się niezauważalne dotąd zmęczenie...

Krótko po 19.00 uprzejma pani zapowiedziała pierwszą z atrakcji tego wieczoru - HUSKY...! Z zamieszania obsługi technicznej wydostał się w końcu jako taki porządek i gwar przed sceną ucichł na tyle, by wyłowić pierwsze nuty reprezentantów polskiej sceny klubowo-housowej.

Support o dość pastelowych barwach, przecinanych tu i ówdzie przedziwnymi zastosowaniami gitary i ciekawymi "scretchami"  na "naleśnikach" zmienianych co chwilę na wirujących "patelniach"... Naprawdę świetne! Trzy kwadranse spadły niczym z bicza, choć HUSKY zaprezentował wyjątkowo spokojny repertuar... Może nawet zbyt spokojny jak na wieczór, który miał dopiero zapłonąć... Dosłownie i w przenośni...

Krótko przed 20.00 zespół opuścił scenę, która w mgnieniu oka ponownie zaroiła się od techników... wykorzystywali każdą chwilę, każdą okazję - kolorowe opaski na przegubach, dawały do zrozumienia że powierzchnię wypełniają różne ekipy... Każda chciała najlepiej...

O 20.00 sympatyczna jak zwykle Pani wypowiedziała kilka ciepłych słów, z których dwa pobudziły niesamowicie żywą reakcję... "Andrzej SMOLIK" - tłum zgęstniał jakoś i temperatura wyraźnie się podniosła. Znajome rytmy i struktury brzmień wykrzywiły setki twarzy w uśmiechu zadowolenia - nuty z obydwu krążków Andrzeja... i goście współodpowiedzialni za czar chilloutowej magii SMOLIKA - była Mika Urbaniak... i Novika... razem i osobno... Bogdan Kondracki i jego elektroniczne fajerwerki... przesympatyczny Larry, nad którego bongosami płonął cały czas biały uśmiech czarnoskórego olbrzyma o pogodzie małego pluszowego misiaka... Jahiar Azir Irani - kolejny gość kradnący błyskawicznie sympatię widowni, nawołujący do wspólnego wykonania niełatwych arabskich zaśpiewów - dość dziwne ale i nieopisane połączenie kultury wschodniej z elektronicznymi smaczkami Andrzeja - zabrakło Artura Rojka... szkoda - ale i tak było wspaniale! Rytm i plastyczna elektronika full smile - non stop widownia nie pozostawała dłużna... impreza nabrała tempa, jednak...

...po trzech kwadransach scenę ponownie wypełnili techniczni" - małe przemeblowanie, nowa aparatura i sympatyczna pani zapowiada niesamowitą w swoim rodzaju gwiazdę, której brudna elektronika i szok ocierający się o perwersję, miały wyłupić wzrok i zdeptać nieświadomych niczego widzów myślących, że po Prodigy nic już ich nie zdziwi i przyznam się - istotnie nie zdziwiło mnie nic oprócz reakcji pewnej części publiczności, która rzeczywiście dała się nabrać na ekscesy sceniczne Pani stanowiącej jednoosobową formację PEACHES z Kanady. Chude, rozwrzeszczane ciałko miotało się po scenie z chęcią nachalnego bulwersowania widowni, ociekało sztucznością i bardziej śmiech mnie ogarniał niż poczułem na sobie jakikolwiek dreszcz emocji. Ascetyczny beat i równie ubogi talent - nastawienie na szok topniało jak rozwodnione lody sprzedawane w budkach na "Monciaku"... finałowe plucie krwistą cieczą było już nad to prymitywne i nie na miejscu...

Wiem - czepiam się... Ale ja już stary jestem i chwytam się pierdół zamiast fajnie się bawić... a może naoglądałem się innych koncertów - szokował mnie już Perry Farrell, Kiss, Alice Cooper, Ozzy i inni... miałem nadzieję, że pani szybko skończy i wiedziałem, że po niej... no właśnie!

...z ulgą przywitałem ekipę w pośpiechu dopinającą ostatnie guziki przygotowań do powitania gwiazdy tego wieczoru. Wszak zbliżała się 22.00 - godzina, o której mieliśmy JĄ przywitać...

jak kiedyś przed koncertem Dream Theater, tak teraz podziwiałem sprawność technicznych, niczym obsługi w parkingu formuly 1 - każdy znał swoje miejsce, nie wchodził w drogę drugiemu... dostrajanie projektorów wizyjnych, wyobraźnia zaczyna działać - wiadomo już, że czekają nas nie tylko atrakcje muzyczne... pierwsza i ostatnia linia estrady, zaznaczone są szeregiem dysz które już w trakcie "soundcheck"-u ziały żywym ogniem - Oj będzie się działo...

Tymczasem mija 22.00 - "crew" cały czas aktywni ostatnie strojenie harfy Zeeny - kosmetyka przy reflektorach - trzech panów wspina się po linowych drabinkach i zajmuje miejsca przy "punktowcach"... Ostatnie nawoływanie - poprawki... tłum przed sceną jeszcze bardziej ściśnięty, zniecierpliwiony... oklaski wywołują gwiazdę na scenę... ale nie od dziś wiadomo, że na gwiazdy się czeka... wreszcie na estradzie pojawia się zespół - oktet smyczkowy The Icelandic String Octet... Zeena Parkins - znana choćby z koncertów w bydgoskim Mózgu - zbliża się do swojej harfy... Matmos - zajmujący swoje miejsca przy gałkach, klawiszach, komputerach i całej swojej "elektrowni" z której można wydobyć dźwięki spoza granicy dziwności...

i w pewnej chwili poruszenie światła o pół tonu w dół... i jest - malutka i śliczna...

biała sukienka na którą spadł śnieg białych serwetek, niczym gigantyczne gwiazdki i róże o koronkowych płatkach...

ten znajomy uśmiech... i oczy błyszczące, kryjące się momentami pod powiekami pełnymi migoczących cekinów...

fantazyjna fryzura, czarna grzywka cięta precyzyjnie po skosie... i te gesty... ruch... niczym dzieciństwo zastygłe w dorosłej powłoce... ale czy dorosłej...?

BJORK ma w sobie coś z wiecznego dziecka właśnie i nie chce tego zmieniać... bo i po co?!

Taką Ją właśnie kochają...

If travel is searching And home has been found I'm not stopping I'm going hunting I'm the hunter

Głos potężnie wypełniający przestrzeń... ekipa smyczkowa w dialogu z elektroniką... CZARY...

Kilka kropel na głowy nieruchome w skupieniu, jakby niebiosa świadomie chciały nas ostudzić...

Nie znam się na twórczości BJORK, toteż nie próbuję nawet nadążać za tekstem, nie szukam w pamięci tytułów... Być może właśnie koncert to zmieni - po prostu lubię Jej słuchać... przeżywać... czuć... ale publiczność okazuje się lepiej przygotowana ode mnie - żywo wita pierwsze takty kolejnych utworów, śpiewa razem z artystką, zbierając w podzięce z Jej oczu i twarzy wyrazy sympatii i podziękowania...

On the surface simplicity But the darkest pit in me Is pagan poetry Pagan poetry

kolorowe poświaty pieszczą się nawzajem na suknach za sceną i w powietrzu... BJORK skacze jakby ktoś narysował Jej na scenie "klasy" pełna dziecinnego wdzięku, śpiewa o swoim świecie pełnym uczuć niknących już bądź niezrozumianych dla innych... pieści oczy obrazami odnajdywanymi w nicości...

Emotional landscapes, They puzzle me, Then the riddle gets solved, And you push me up to this

State of emergency, How beautiful to be, State of emergency, Is where I want to be.

ekspresja buja się na huśtawce pięciolinii artystka osiąga swój kolejny emocjonalny Everest pośród płomieni podkreślających poezję Jej przekazu jest pięknie... coraz piękniej... ból w nogach - nic to - nie dziwi nikogo tłok i brak szans na poprawienie pozycji... ciasno - ale za to jak blisko... bez sensu byłoby widzieć BJORK z odległości stawiającej Jej postać pośród ludzkich mrówek...

You'll be given love You'll be taken care of You'll be given love You have to trust it

Maybe not from the sources You have poured yours Maybe not from the directions You are staring at

Twist your head around It's all around you All is full of love All around you

Pierwszy skrzypek w oktecie poucza BJORK o poprawności wymowy polskiego - Dziękuję... są uśmiechy i sieć nitek niewidzialnie łączących serca widowni ze sceną... i trwa przedstawienie teatr jednej aktorki, choć estrada roi się od utalentowanych dusz... i jest wyczuwalny pomost pomiędzy nimi a BJORK zrozumienie i niekłamana wdzięczność, bo przecież bez nich byłoby inaczej - oni są współautorami Jej sukcesu... Artystka daje nam zatem czas na podziwianie ich kunsztu... smyczkowe pasaże przenikają pomiędzy rozsypujące się kryształy nut o syntetycznych duszach... kiedyś takim dźwiękom zarzucano bezduszność, sztuczność... a dziś...?!

młody człowiek z Matmos czaruje swoje instrumenty... czy aby na pewno instrumenty...? - nieważne...! przestrzeń nad thereminem poddaje się pieszczocie jego dłoni... fale zakłócane opuszkami, głaskane wnętrzem dłoni odzywają się śpiewem generowanych drżeń... spływają kaskadami struktur, które spotkać można jedynie w krainach elektronicznej syntezy...

jest pięknie...

Excuse me But I just have to Explode Explode this body Off me

i w tym wszystkim głos Bjork, która z lamentu przenosi się w euforię... zostawia na płótnach wyobraźni impresje dramatu i łagodności... brzmienia harfy Zeeny i industrialne bity Matmos - raz gryzą się to znowu łaszą do siebie... odzywający się gdzieniegdzie akordeon, przywołuje dźwięki z dziecinnych lat... niewinność dziewczynki, wybiegającej myślami w świat dostępny tylko wrażliwym oczom i sercom...

leave me now - return tonight the tide will show you the way If you forget my name you will go astray like a killer whale trapped in a bay (the ocean miles away)

na niebie za zespołem spadają gwiazdy... układają się plejady... rysują gwiazdozbiory... w gwiezdnym planktonie migają dłonie niczym głodne, rozbrykane rybki... jakże inaczej brzmieć będą od tego wieczoru nuty ilustrowane do tej pory wyobraźnią sprzężoną z zapisem srebrnych krążków...

It's real early morning No-one is awake I'm back at my cliff Still throwing things off I listen to the sounds they make On their way down I follow with my eyes 'til they crash Imagine what my body would sound like Slamming against those rocks When it lands Will my eyes Be closed or open?

I go through all this Before you wake up So I can feel happier To be safe up here with you

BJORK dziękuje w naszym języku wyraźnie zadowolona uśmiecha się, gdy publiczność śpiewa razem z nią... a przecież Jej program nie należy do łatwych... Bjork przygotowała nie komercyjny repertuar... Pojawiają się kompozycje z cyklu B-sides i nowe utwory - bonus za gorące przyjęcie... i tak mija 90 minut występu... może trochę więcej, może trochę mniej... i kiedy zespół kłania się i opuszcza scenę, wszyscy wiedzą, że to nie koniec...

choć jeden bis...

z tyłu estrady pojawiają się dziwne konstrukcje... niby anteny... niby paprocie... wrzawa widowni wita muzyków zajmujących swoje miejsca... jeszcze trochę... jeszcze kilka minut... może kilkanaście...

If you ever get close to a human And human behaviour Be ready to get confused There's definitely, definitely, definitely no logic To human behaviour But yet so, yet so irresistible And there's no map They're terribly moody And human behaviour Then all of a sudden turn happy But, oh, to get involved in the exchange Of human emotions is ever so, ever so satisfying Oh oh, and there's no map Human behaviour

i znów wielki spektakl... BJORK kradnąca serca garściami nie na siłę... uczucia ze strony publiczności same wpadają w Jej dłonie... delikatność nut niczym koronki na jej sukni, znowu przeplatają się z jej głosem i mechaniczną fantazją elektroniki...

i w tym wszystkim martwe dotąd konstrukcje ni to anten - ni to paproci przemówiły żywym snopem iskier a w twarze najbliżej stojących buchnęło ciepło tańczących płomieni... dźwięki spadały wszędzie niczym roziskrzony deszcz a w ognistym balecie płonęły ostatnie chwile sobotniego widowiska na sopockim molo...

tak zakończyło się pierwsze spotkanie z BJORK na polskiej ziemi... wraz z północą ucichły czary... estrada ponownie wróciła we władanie techników a z nieba spłynęły znowu pojedyncze krople... niczym łzy, że przecież się skończyło...

niektórzy nie kryli swoich łez... inni nie mogli opanować aktywnego jeszcze wytrzeszczu... gdzieś z boku jakieś uwagi wiecznych malkontentów... a ja... wiem już teraz, że choć nie jestem najwierniejszym fanem BJORK z pewnością będę na kolejnym Jej koncercie a taki będzie na pewno

BJORK ma powody do zadowolenia...

my jeszcze mocniej dziwić będziemy się tym, którzy ze zdziwieniem przyjmują nasz zachwyt nad Jej twórczością...

Ból w nogach - minęło w końcu 7 godzin przed sceną... Nieważne - warto było...!!! Ostatnie 105 minut wynagrodziło wszystko...

i już chciałoby się więcej... i będzie...

Tak to wyglądało tydzień temu, kiedy jeszcze czekałem na czary, w nadziei uśmiechając się do słów

One day, it will happen One day, one day It will all come true.

One day, when you're ready One day, one day When you're up to it.

The atmosphere Will get lighter And two suns ready To shine just for you I can feel it, I can feel it.

One day, it will happen One day, one day It will all make sense.

One day, one day You will blossom One day, one day When you're ready.

An aeroplane Will curve gracefully Around the volcano With the eruption that Never lets you down.

I can feel it, I can feel it,

And the beautifullest Fireworks are burning In the sky just for you I can feel it, I can feel it One day, one day...

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.