W skład zespołu wchodzili: Amanda Lehmann (gitara i wokal), Roger King (klawisze), Rob Townsend (flet, saksofon, bębenek), Gary O’Toole (perkusja i wokal) oraz dawno nie widziany, zastępujący Nicka Beggsa, Lee Pomeroy (bas). Najbardziej zaciekawiony byłem występem Amandy, której jeszcze nie mieliśmy okazji zobaczyć w Inowrocławiu, a stała się jakiś czas temu nierozłączną częścią koncertowej i studyjnej pracy Steve’a. Widziałem też w sieci, że śpiewa na żywo Shadow of the Hierophant. I, ku mojej wielkiej radości, zaśpiewała to również w Farnham, bardzo ciekawie interpretując ten klasyczny już utwór. Równie cudnie udało jej się porywające Waking to Life. Czuć też, że jako druga gitara dodaje dużo energii całemu występowi.
W set-liście znalazło się mnóstwo utworów z nowego albumu Steve’a – „Beyond the Shrouded Horizon”. Z tego co wiem już dawno nie grał tyle nowości na żadnej trasie. Ale nie ma co się dziwić, że tym razem było inaczej. Nowy album jest fantastyczny, zbiera bardzo pozytywne recenzje, a i na żywo spisał się znakomicie. Utwory nie zbierały oklasków po zapowiedziach, ale kończyły się zawsze olbrzymim aplauzem. Zwłaszcza zagrane pierwszy raz na żywo Til These Eyes, które wyszło bardzo oszczędnie i słodko. Zadziwiło mnie też, że wiele osób śpiewało razem ze Stevem Fire on the Moon, które jest jeszcze bardzo świeżą kompozycją.
Poza tym rozbrzmiało standardowo Every Day, Firth of Fifth, Carpet Crawlers, znalazł się też czas na dwa akustyczne utwory (zgadnijcie jakie J). Wielką ciekawostką było dla mnie zagrane Golden Age of Steam, które okazało się doskonałym utworem do grania na żywo (nie tylko przez muzyków udających marsz).
A sam Steve? Skupiony, ale bardzo zabawny. Żartował sam z siebie, że zapomina jaki utwór ma być następny (przypominam – pierwszy koncert trasy), często odpowiadał na wszelkie hałaśliwe zaczepki ze strony publiczności i bawił się równie dobrze, co zebrani ludzie (było ich może z 500). Grał fantastycznie, brawurowo, z polotem i na początku z lekkim stresem (syndrom pierwszego koncertu). W końcu jednak poczuł, że wszystko idzie doskonale. Przez cały wieczór nie można było oderwać ani na chwilę wzroku ani ucha od tego, co się działo podczas tego koncertu. Straszny fałsz Rogera Kinga na początku zagranego na bis Watcher of the Skies tylko rozbawił każdego na scenie i widowni. Chyba wszyscy wiedzieli jaki miał być kolejny dźwięk i usłyszenie innego nie było postrzegane jako błąd, tylko kolejny powód do cieszenia się chwilą.
A cały występ upłynął, jako po prostu piękna chwila. Warto było przejechać tyle kilometrów!
Set-lista:
INTRO
LOCH LOMOND
PHOENIX FLOWN
PRAIRE ANGEL
A PLACE CALLED FREEDOM
THE GOLDEN AGE OF STEAM
FIRE ON THE MOON
EVERY DAY
WAKING TO LIFE
CARPET CRAWLERS
FIRTH OF FIFTH
THE SERPENTINE SONG
SHADOW OF THE HIEROPHANT
TIL THESE EYES
ENTER THE NIGHT
HORIZONS
BLOOD ON THE ROOFTOPS
FLY ONA WINDSHIELD
SLEEPERS
LOS ENDOS
…………
WATCHER OF THE SKIES