Już pierwsze słowa, jakie wypowiedział do zebranych frontman grupy, Mariusz Duda, dotyczyły miejsca i okoliczności, w których przyszło się zaprezentować muzykom warszawskiej grupy w ten czwartkowy wieczór. Częstochowski klub Zero, choć położony w samym centrum „świętego miasta”, do tego schludny i zgrabnie dzielący swoje gościnne progi z nowoczesną… kręgielnią, wielkością nie powala. Sami muzycy, będąc na scenie, niewiele centymetrów przestrzeni mieli nad swoimi głowami. A i publiczność niemalże na tę scenę wchodziła, co równie zabawnie wykorzystał Duda, witając się z niej, z najbliżej stojącymi fanami. Kameralności całemu wydarzeniu dodawała, niezbyt liczna jak na Riverside, publiczność, która wypełniła klub tylko w połowie. Pod tym względem, po raz pierwszy goszcząca muzyków Częstochowa, nie zaprezentowała się najlepiej. Z drugiej strony, ci co przyszli, zgotowali muzykom gorące przyjęcie, za które zresztą Duda szczerze dziękował. Można powiedzieć, że tym koncertem, będącym częścią już ostatniej rocznicowej trasy na 10 – lecie zespołu, artyści wrócili do źródeł. Do czasów sprzed niemalże dekady, kiedy koncert po koncercie, dopiero zdobywali fanów.
Sam występ nie zaskakiwał w jakiś szczególny sposób, bo i nie wykraczał poza pewien, już wysoki, standard oferowany przez muzyków podczas ich koncertów. Ze względu na charakter trasy setlista miała charakter przekrojowy, choć niewątpliwie artyści postawili na mocniejszy materiał. Średnio cieszyło brzmienie, jakby mniej soczyste i przestrzenne. Mimo tego, występ można uznać za udany a sama końcówka, w postaci świetnego Forgotten Land, jak zwykle zagranego ze sporą iskrą Reality Dream III oraz z magicznym The Curtain Falls, podczas którego artyści kolejno opuszczali scenę, nie mogła pozostawić obojętnym.
Przed warszawianami zaprezentowała się krakowska Lacrima. Niestety, ze względu na wywiad z basistą i wokalistą Riverside (który już niebawem przeczytacie w naszym serwisie), dane mi było zobaczyć tylko fragment ich występu. Koncertu z zupełnie innej – doom metalowej – bajki. Zebrani przyjęli – w sumie ich całkiem melodyjne granie - bardzo ciepło i sami artyści powinni być zadowoleni z tych kilkudziesięciu minut w częstochowskim klubie.