W wyjątkowym wydarzeniu mieli okazję uczestniczyć wszyscy ci, którzy w minioną sobotę przybyli do konińskiego Oskrada. Był nim koncert pamięci Roberta Roszaka, dziennikarza muzycznego, twórcy programu ArtRock Blok, a przede wszystkim, wielkiego miłośnika i popularyzatora muzyki…
Jak ważną dla wielu był osobą świadczyła wypełniona do ostatniego miejsca sala widowiskowa Oskarda. Niespełna trzy miesiące od śmierci Roberta, udało się zorganizować koncert, podczas którego wystąpili artyści, którzy wiele Robertowi zawdzięczali, grając choćby organizowane przez niego w Koninie koncerty. Tego wieczoru w Oskardzie, wszystko niemalże, było tak, jak zawsze. Niemalże, bo brakowało tego, którego pamięć zebrani przyszli uczcić.
Impreza rozpoczęła się tuż po 18 od Intro, które stało się muzycznym tłem dla zdjęć wspominających Roberta, wyświetlanych na ogromnym ekranie tuż za sceną. Chwilę po tym wyszedł na nią koniński Black Sun prezentując półgodzinny set z ciężkim rockowym graniem, w majestatycznej zazwyczaj oprawie. Intrygował śpiewający w rodzimym języku Sławomir Pilarski, którego wokalne interpretacje bliskie były chwilami… poezji śpiewanej, tak z okolic Mirosława Czyżykiewicza.
Kwadrans przed 19 rozpoczął swój występ warszawski Night Rider, a w zasadzie 2/5 tego zespołu. Kapela, która w ubiegłym roku wydała pionierski, jak na nasze rodzime warunki, projekt – Night Rider Symphony – tym razem wystąpiła w odsłonie mniej symfonicznej. Klawiszowiec, Paweł Penksa i gitarzysta, Kuba Szostak, wspomagani muzycznym podkładem, zaprezentowali więcej rockowego pazura wrzucając do jednego gara prog-, symphonic- i fusion-metal, w którym chwilami można było usłyszeć echa muzyki Liquid Tension Experiment. Jednym z założeń koncertu było wykonanie wybranego coveru Marillionu – ukochanego zespołu Roberta Roszaka. Night Rider, a w zasadzie siedzący za fortepianem, Paweł Penksa, wykonał otwierające legendarny Mispalced Childhood utwory Pseudo Silk Kimono i Kayleigh.
Kolejny w zestawie – śląski Figuresmile, następca Three Wishes – dał jeden z najlepszych występów tego dnia. Muzycy są tuż przed wydaniem swojego pierwszego albumu pod nowym szyldem i to na kompozycjach z niego właśnie oparli swój koncert. Kolejno zatem wybrzmiały zadedykowany Roszakowi Code Of Death (102004072011), połączone Let`s Rush Out i All Nights Mother oraz tytułowy In Between. Materiał ten miałem okazję usłyszeć na żywo już po raz kolejny i wygląda na to, że już niebawem będziemy obcować ze znakomitą płytą. Potęga brzmienia, transowość, inteligentnie wprowadzana elektronika i pełen ekspresji wokal Borka – oto cechy ich występu. Muzycy zwieńczyli swój koncert Marillionowym Lavender, którego wersja zdecydowanie jednak odstawała od poziomu prezentacji autorskiego materiału.
Po występie Figuresmile mieliśmy małe organizacyjne potknięcie. Organizatorzy planowali w formie niespodzianki, połączyć się na żywo z jedną z radiowych stacji. Niestety, technika zawiodła a przerwa przedłużyła się do niemalże pięćdziesięciu minut. W ten oto sposób bydgoskie Xanadu wyszło na scenę dopiero kwadrans przed 21. Muzycy, którzy kilka dni wcześniej, nakładem amerykańskiej ProgRock Records, wydali swój debiutancki krążek The Last Sunrise, potrafili jednak skutecznie zrekompensować zebranym czas wyczekiwania na kolejny set. Zaprezentowali kawał ciężkiego, bardzo klimatycznego metalu ze sporymi progresywnymi naleciałościami. Znakomicie wypadł w tej konwencji rozpoczynający występ – majestatyczny The Last Sunrise. Po nim wybrzmiały jeszcze Dark Shadows i Miles Away ze wspomnianego już albumu. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku Figuresmile i tutaj cover Marillionu (Assassin) był najsłabszym fragmentem ich występu.
Kolejną przerwę zagospodarował Christophe de Voise, pod którego dyrekcją symfonicy zagrali na wspomnianej tu już płycie Night Rider Symphony. Artysta zaprezentował wiersz własnego autorstwa oraz, już przy fortepianie, piękny Romans hiszpański z albumu Night Rider Symphony. Słuchając go żałowałem, że to nie on był tłem dla zdjęć Roberta pokazanych na otwarcie tego wieczoru. Muzyk długo dziękował, naprawdę zaintrygowanej jego występem publiczności i tylko żałować należy, że swoiste „sacrum”, które gdzieś zaczęło się unosić nad wszystkim zebranymi, zostało skutecznie zmącone przez chamskie komentarze osobnika, który zdecydowanie natychmiast powinien być wyprowadzony z sali.
Występ Grendel 96 rozczarował. Gitarzysta i wokalista, Sebastian Kowgier oraz perkusista Wojciech Biliński – znani z formacji Grendel - zaprezentowali krótki 20 – minutowy set, podpierając się wcześniej przygotowanym podkładem. Zaśpiewane po polsku (niestety z kartki) utwory w artrockowej stylistyce, w założeniu mają sięgać do muzycznych korzeni artystów. Niestety, zabrzmiały mało wyraziście, jakby bez przekonania i przykuwającej uwagę melodyki. Niezbyt dobre wrażenie podtrzymała ich wersja Marillionowego The Great Escape, w której Kowgier zgrabnie zaprezentował się w pięknym solo z Falling From The Moon, jednak wokalnie zupełnie przeszedł obok niej, modyfikując linie melodyczne i uciekając z trudniejszych fragmentów.
Długością swojego występu rozczarował także Quidam. Tylko kwadrans i trzy utwory przygotowane w akustycznej odsłonie. Biorąc jednak pod uwagę fakt, jak trudny i bolesny okres ma za sobą zespół, należy docenić przede wszystkim to, iż muzycy ponownie są razem. I ponownie tworzą między sobą muzyczną chemię. Ci, którzy oczekiwali na ich nowe kompozycje, musieli być usatysfakcjonowani. Artyści ujawnili dwa zupełnie nowe utwory. Zaśpiewane po polsku; ascetyczne, jednak pełne emocji… Do nich należał także najpiękniej wykonany cover tego wieczoru – wyciszone Fishowskie Cliche.
Dwadzieścia minut po 22 wyszedł na scenę warszawski Believe, dając koncert, który chyba najlepiej oddał emocje, jakie towarzyszyły zebranym w ten sobotni wieczór. Artyści kilkukrotnie już występowali w Koninie, zawsze będąc blisko najważniejszej postaci tego wydarzenia. I to było czuć. Grupa przygotowała wyjątkowy zestaw utworów przejmujących, smutnych i najzwyczajniej najpiękniejszych w swojej dyskografii. Pojawiły się Needles In My Brain, This Bread Is Mine, What They Want, Beggar oraz skomponowany specjalnie dla Roberta Roszaka, Please Go Home. Magicznie zabrzmiał wyklaskany rytmicznie przez publiczność kolejny utwór Marillionu, Chelsea Monday, podczas którego Karolowi Wróblewskiemu udało się podnieść zebranych z krzeseł.
Koncert zakończyło wspólne wykonanie przez wszystkich artystów klasyka Pink Floyd Wish You Were Here. Jak przebąkiwano to tu, to tam, impreza być może otrzyma cykliczny charakter. Zatem? Do zobaczenia w Koninie za rok?