ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

27.06.2011

Fish, Od Zmierzchu Do Świtu, Wrocław - 1.04.2011

Niektóre rzeczy przemijają, ludzie także - muzyka zostanie.

Ostatni występ Fisha, który miałem przyjemność obserwować miał miejsce .... w 1999 r, podczas trasy Raingods with Zippo, jadąc ze znajomymi do Poznania do CK Zamek.   Jak to się stało, że aż 12 lat nie mogłem trafić na występ wielkiego  Szkota? Nie mam zielonego pojęcia.  Jednak tego wieczoru chyba zacząłem żałować absencji  koncertowej.  Jeszcze mam gdzieś ładnie wydrukowany i wytłoczony bilet z 1995 r, który nabyłem za ogromną kwotę 24 zł, przebyłem ponad 100 km aby obejrzeć Fisha, łapiąc  spod poznańskiej Areny nocnego stopa do rodzinnego miasta i rozmawiając z pasażerami samochodu o rozwoju muzycznym i solowej karierze artysty.  Od tego czasu w Odrze upłynęło wiele wody, zmieniło się wiele, powstał ten serwis, pojawiały się i niestety znikały zespoły muzyczne. Fish pozostał.

Po tych 12 latach sentyment wrócił. Do starego grania jak za czasów Marillion, do Jestera ze "Script for ..." .  I tu przyszło mi w pamięci dwoje ludzi, którzy z początkiem tego roku odeszli . Dwóch wielbicieli twórczości, którzy nie doczekali powrotu artysty w takiej formie. Na pewno dla nich – Marka i „Jestera”  nie byłby to kolejny koncert, ale to byłoby miłe wspomnienie z okresu najlepszych występów nie tylko Fisha, ale także Marillion. Mimo że w 1988 r zapadły w zespole pewne decyzje, ta dwójka  obrońców oryginalnego składu zespołu nie mogła się pogodzić ze zmianą wokalisty.  Dla nich istniał tylko jeden frontmen Marillion. Choć nigdy nie mieli okazji się spotkać  ani wymienić swoimi spostrzeżeniami muzycznymi,  zaparcie bronili swojej opinii, za każdym razem wskazując najlepsze utwory z działalności i wsłuchując się w solowe albumy artysty.  Ten koncert powinien opisać któryś z nich. Jednak los miał inne plany, ani Marek, który choć nie mógł wiele zobaczyć już radził sobie sprawnie z gadającymi przystawkami do komputera, „słyszał” myszkę, słowa, słuchał przede wszystkim dźwięków; ani „Jester” odwołujący się do klasycznych filozofów, mający twardą opinię gnębiciela zespołów grających rocka regresywnego, pod którego obcas trafiła niejedna słaba i przeciętna płyta. Tymczasem Fish nic a nic się nie zmienił, zaproponował nam dwie godziny klasycznego grania, tak klasycznego, że aż te całe 12 lat a nawet więcej, 16 cofając się do mojego pierwszego poznańskiego koncertu były chwilą, zaledwie mrugnięciem. „Młokos”  - rok wcześniej nie dałem rady.  Słowami Kapały „ja to miałem szczęście być w 1987 r” –Nie byłem dzieckiem rewolucji, pokolenie 6x miało okazję oglądać wiele pierwszych i naprawdę ciekawych koncertów naszych gwiazd.  Moje pokolenie dopiero w I poł. Lat 90tych mogło przekonać się, co to znaczy duża, wypełniona i żyjąca muzyką  sala.

Sala tego wieczoru była zapełniona po brzegi.  Ba – była po prostu na ścisk. Jeżeli w klubie „od zmierzchu do świtu”  dystrybutory z piwem stoją tuż obok wejścia do toalet i przy wejściu do klubu – to sygnał że do baru się człowiek nie dopcha. I się nie dopchał. Pierwszy łyk nie grożącego mandatem ani zabraniem prawa jazdy napoju mogłem skosztować dopiero po odstaniu długiej kolejki do archiwalnego zdjęcia z megalitycznym szkotem. Jedynego jakie udało mi się zrobić tego wieczoru.

Trio. Derek. W.Dick, Foss Patterson na instr. Klawiszowych  i Mark Usher , od początku współpracujący z Fishem – a także doskonały twórca gitar. Prowadzi w Szkocji własną manufakturę  budując na zamówienie zestawy gitarowe. W takim składzie wyszli na scenę zatłoczonego klubu,  przypominającego wystrojem wnętrze krwiożerczej piramidy z kultowego filmu Quentina Tarantino.  Wykonanie czysto akustyczne, ale bardzo klimatyczne. Jak na recital – sala domagała się więcej i więcej: Intro, Vigil, The Company, Family Business, State of mine, Somebody Special, B52, Gentelsman’s Excuse Me, Just Good Friends z ery solowej, oraz to na co na pewno czekali w  skupieniu pośród obecnych na koncercie fani Marillion: Jigsaw, Incubus, Fugazi, Slainte Match i Kayleight. Gruby zeszyt w dłoniach Fisha, z którego wybierał repertuar. Wielokrotne prośby o inne utwory ucinane krótkim „You know I can’t do that!”. Podczas „The Company” nie brakło tradycyjnych szkockich pląsów, nie brakło także rozgadanych przerywników – o tym co nas łączy jako narody: piłka – nasza miłość jako narodu do niej i słabe wyniki naszych drużyn narodowych. I tak dowiedzieliśmy się także o dwóch błędach życiowych siostry Fisha: ożenek z brytyjczykiem i bardziej niewybaczalny -  kibicowanie drużynie RFN.  

Brakowało mi takiego Fisha. Na jego koncerty chodzi się jak na spotkanie ze starym znajomym.  I chyba dlatego jest szanowanym artystą pomimo braku dobrze rozumianego sukcesu komercyjnego – może liczyć na wypełnione sale.   

To był naprawdę przyjemny koncert, bardzo sympatycznie zagrane najlepsze przeboje. Dwie bardzo dobrze zainwestowane godziny.  Ani Marek ani „Jester” już ich nie zobaczą, byłoby im na pewno miło móc zobaczyć swojego artystę w jak najlepszej formie.

Podziękowania dla  p. Janusza Ranusa z firmy koncertowej Ranus, organizatora tej wspaniałej trasy.

Dedykuję tę relację Markowi Balcerzakowi (1969 – 2011) oraz Dobiesławowi Frąckowiakowi (1971- 2011) – Dwójce naprawdę oddanych muzyce ludzi. Dwójce największych  i oddanych fanów Fisha jakich znałem.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.