ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

01.06.2011

Paatos, Pineapple Thief i Riverside - "Rotunda", Kraków, 26.05.2011

Tego roku wiosna przyszła dopiero w maju wraz z pierwszą wizytą Soft Machine w Polsce. Ożywczy występ Maszynistów sprawił, że rozkwitła we mnie nadzieja na dobrą passę koncertową różnych mniej lub bardziej znanych artystów w klubach i salach koncertowych w całym kraju. Nie musiałem wcale długo czekać, żeby się... rozczarować. Niecałe dwa tygodnie później w krakowskiej Rotundzie wystąpili szwedzki Paatos, brytyjski Pineapple Thief i polski Riverside. Ten ostatni obchodzi właśnie jubileusz dziesięciolecia działalności. Odpowiedzialni za porządek koncertu powinni otrzymać listy gratulacyjne, ponieważ przewidzieli jakie możliwości i umiejętności gry na żywo posiadają poszczególne zespoły. Napięcie rosło nierównomiernie w miarę rozwoju wydarzeń muzycznych na scenie.

Początek należał do Skandynawów, którzy wykonali kilka utworów ze swojej ostatniej, czwartej płyty Breathing – całkiem niezłej muzycznie choć wcale nie tak intrygującej jak debiutancki Timeloss, z którego usłyszeliśmy kompozycję ''Tea''. 40. minutowy występ Paatos był po prostu żenująco słaby jak na grupę, która istnieje na rynku muzycznym od dziesięciu lat i nagrywa płyty z całkiem przyzwoitą muzyką. Mam czelność zadać sobie pytanie jak wyglądały ich koncerty promujące pierwszy album. Nie mam niestety tak lotnej wyobraźni, żeby móc odgadnąć poziom artystyczny tychże. Ba! Bałbym się fantazjować w tej kwestii. Głos Petronelli Nettermalm – wokalistki Paatos – za jej prośbą podkręcono tak głośno, że czułem się jakby chciano mnie pozbawić słuchu, a niedostatki w grze zespołu zagłuszyć poprzez przekręcenie potencjometrów „na grzanie”. Niemniej jednak muzykom nie udało się rozgrzać publiczności na tyle, by ta w przerwie nie odstąpiła od cierpkich słów krytyki pod ich adresem. Niemrawy występ Paatos przypominał jazdę na rowerze na drewnianych kołach – męczącą, toporną i nie do przyjęcia. Gdzie podziała się lekkość kompozycji, z których zasłynęli Szwedzi!? Kiepska akustyka Rotundy i bezradność dźwiękowców, którzy powinni zapewnić słuchaczom jak najlepszy odbiór sprawiła, że tę pierwszą część imprezy należy zaliczyć do najmniej udanej.

Drugim zespołem, jaki pojawił się na scenie studenckiego klubu, był Pineapple Thief czyli pomysłowa czwórka z Wielkiej Brytanii, grająca eksperymentalnego rocka z elementami głośnej elektroniki. Swoje 45 minut wypełnili przede wszystkim przebojową muzyką z ich ostatniej znakomitej płyty Someone Is Missing Here. Nie zabrakło dynamicznych numerów ''The State We're In'' i ''Nothing At Best'' oraz długiego, hipnotycznego ''So We Row''. Złodzieje ananasów pokazali jak umiejętnie rozkołysać ludzi po falstarcie poczynionym przez artystów z północy. Niewątpliwie było to najciekawsze 45 minut, jakie przyszło mi spędzić w Rotundzie. Co więcej, udało mi się na chwilę zapomnieć o przeraźliwej głośności, jaka panowała podczas wszystkich trzech występów.

Następnie z rykiem silnika odrzutowego wystartowali Duda/Grudzień/Mitloff/Łapaj by ultra głośnym dźwiękiem przygotowanym specjalnie przez „głuchych” akustyków pozbawić przyjemności słuchania wysublimowanej muzyki Riverside. Zgiełk, jaki towarzyszył muzyce warszawskiego zespołu, nie pozwalał wprawnemu uchu melomana wychwycić istotnych brzmień poszczególnych instrumentów, zwłaszcza gitary elektrycznej Grudzińskiego i klawiszy Łapaja, gdy te poczęły wymieniać się naprawdę interesującymi partiami dźwięków. Na szczęście, panowie przygotowali ciekawy materiał obejmujący zakresem całą historię zespołu, co zrekompensowało niedostatki w nagłośnieniu tego studenckiego przybytku. Można było posłuchać zarówno utworów starszych (''Out Of Myself'''/''Conceiving You''/''Second Life Syndrome''/''02 Panic Room'') jak i tych mniej ogranych ze względu na ich młody wiek (''Egoist Hedonist''/''Left Out''). Zespół zaprezentował też dwie nowe kompozycje z mającego się dopiero ukazać na rynku polskim mini-albumu (sprzedawanego jak na razie wyłącznie na koncertach tej trasy) Memories In My Head – ''Living In The Past'' i ''Forgotten Land''. Ta ostatnia weszła w skład pierwszego z dwóch zagranych z rozmachem przez Riverside bisów. Obok ''Forgotten Land'' usłyszeliśmy znakomite ''Reality Dream I'' z porywającą solówką Grudzińskiego na gitarze. Kwartet zamknął swój występ klasycznym ''The Curtain Falls''.

Pomimo całego tego huku i po koncertowego dzwonienia w uszach tylko występ Pineapple Thief można uznać za w pełni udany. Brzegorzeczni wszak fascynujący nie byli do końca przekonujący; ich język muzyczny był miejscami niejasny i niezrozumiały nawet dla doświadczonego ucha (lyrika niesłyszalna) wskutek zbyt dużego natężenia dźwięku i słabych możliwości lokalowych a także obojętności techników na hałas. Wydaje się, iż tania krakowska Rotunda dostarczyła taniej rozrywki dla przeciętnego odbiorcy na przeciętnym poziomie. Szkoda!

Z kolei, Paatos – jedyny z trójki wykonawców przedstawiciel rocka neoprogresywnego – pozostawił największy niesmak po niedługim graniu na scenie, którego nijakość zniechęciłaby największego entuzjastę gatunku do sięgnięcia po studyjne płyty grupy. Jeśli tak się gra rocka progresywnego na północy Europy to ja mówię zdecydowanie nie i wybieram elegantszy sposób spędzenia czasu na naszej szerokości geograficznej czyli wyjście do filharmonii na nie mniej progresywnego Sibeliusa lub Griega bez rozczarowań w programie.