Dwa lata musiały minąć, by do Wrocławia (i Polski w ogóle) znów trafiła grupa z kręgu rockowej kameralistyki. W 2009 roku wystąpił w Sali Gotyckiej najważniejszy zespół nurtu, Univers Zero, teraz, na zakończenie trzeciej edycji Asymmetry Festivalu, do polskokatolickiej katedry św. Marii Magdaleny zawitała formacja nieco mniejszej rangi, ale na żywo prezentująca się niewiele mniej efektownie – Aranis.
Zresztą za pianinem zasiadł ten sam co podczas koncertu bardziej utytułowanych Belgów Pierre Chevalier. Nie byle jaka postać obsługiwała też perkusję – ta rola przypadła goszczącemu także na ostatniej płycie Aranis Dave'owi Kermanowi z 5uu's i Thinking Plague. Dzięki bębnom Aranis zabrzmieli mocno rockowo – tak jak Univers Zero przed dwoma laty; zresztą – mimo innego instrumentarium trudno nie dopatrywać się podobieństw.
Pytanie, czy mocne osadzenie w wyznaczonych przez twórców „Heresie”, Art Zoyd bądź Julverne kanonach można w tym przypadku uznać za wadę. Niepodobna wrzucić Aranis do jednego worka z młodymi grupami odtwarzającymi klasyczny prog, heavy metal lub punk, bo w tym przypadku sama konwencja, choćby ponadtrzydziestoletnia, od początku pozostaje eksploatowana niezwykle rzadko, a specjalizujących się w niej wykonawców, którzy cokolwiek osiągnęli, znajdzie się góra kilka dziesiątek. Należy więc chyba uznać, że czas dla rockowej kameralistyki płynie wolniej niż dla częściej wybieranych przez artystów gatunków i muzyka Aranis wcale nie jest anachroniczna.
Nawet zaś jeśli – potrafi porwać. Zgodnie z oczekiwaniami, kościół okazał się świetnym miejscem na taki koncert (szkoda tylko, że wczesna godzina sprawiła, iż cały czas było jasno) i zapewnił odpowiednią akustykę; co rzadkie podczas rockowych imprez, bez problemu dało słuchać się dowolnego muzyka. A tych, poza wymienionymi już gośćmi, było pięcioro: oprócz dowodzącego Aranis kontrabasisty Jorisa Vanvinckenroye, przemawiająca niekiedy do publiczności flecistka Jana Arns, skrzypaczka Liesbeth Lambrecht, gitarzysta Stijn Denys i akordeonistka Sara Salverius.
Koncert był mniej mroczny niż można by się spodziewać. Po pierwsze, ze względu na pośrednio już wspomniane słońce przedostające się przez olbrzymie witraże świątyni, po drugie, przez sporą dawkę humoru zaserwowaną przez muzyków: czy to przez żartującą i czyniącą kulinarne porównania Arns (w końcu ostatnia płyta nazywa się „Roqueforte”), czy przez Kermana, urozmaicającego kompozycje głośnym dmuchaniem. Perkusista z jednej strony stanowił na żywo spore wzmocnienie, z drugiej – w tych utworach ze starszych albumów, podczas których wychodził, wcale nie było mniej ciekawie. Ot, brzmieli wtedy Belgowie mniej rockowo, a bardziej kameralnie czy folkowo – bo ów folkowy element jest w muzyce Aranis wyraźnie słyszalny. Skądinąd zgodnie z tradycją gatunku nie boi się grupa czerpać także z innych źródeł: solówka Chevaliera miała w pewnym momencie mocno jazzowy odcień. Satysfakcja urosłaby jeszcze bardziej, gdyby choć na kilkanaście minut pojawił się obecny na „Songs from Mirage” śpiew, ale ostatecznie nie ten krążek był we Wrocławiu promowany.
A samą radość grania, wykonawczą precyzję – tym razem zupełnie nie rockową, ale klasyczną, szkoloną – najlepiej zaobserwować w sieci, bo koncert był filmowany. Do obejrzenia tu, tu i tu. I tylko trudno uwierzyć, że podobne tony wciąż pozostają ukryte w głębokiej niszy – wspaniały i wcale nie taki trudny w odbiorze wieczór.