ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
 

koncerty

13.04.2011

The Young Gods, Wrocław, Firlej 23.02.2011

The Young Gods, Wrocław, Firlej 23.02.2011 Zawsze młodzi

Dawno straciłem kontakt z muzyką The Young Gods i zeszłoroczny (bodaj) ich koncert przeleciał mi koło nosa, tak, że dotarły do mnie dopiero pełne admiracji relacje znajomych. Tym więc razem nie zabrakło mnie na widowni zacnego klubu. Wcześniej zrobiłem małe rozpoznanie w zakresie ostatnich mniej więcej 10 lat w historii grupy i przekonałem się, że panowie spod znaku 3 ludzików (ostatnio 4) nie zadowolili się rolą prekursorów industrialnego rocka, przesuwali akcenty swoich zainteresowań, eksplorując z jednej strony elektronikę w stronę ambientu i sonicznej awangardy, z drugiej zbliżając się do korzeni rockowego grania - blues rockowych rifów i space rockowego/stonerowego transu. Całe szczęście nie mamy do czynienia z "patenciarzami", którzy znaleźli "swój" klucz i go ogrywają, a ze świadomymi artystami, dla których doświadczenie jest bazą do nowych poszukiwań. 3 lata temu YG grało głównie koncerty akustyczne (choć często przetwarzali dźwięki elektronicznie) i okazało się że i w tej trudnej formie są całkowicie przekonujący i potrafią utrzymac uwagę publiczności grając na akustycznych gitarach i perkusjonaliach. Dużą rolę ma w tej muzyce głos Franza Treichlera, z latami coraz głębszy i coraz bardziej morrisonowski. Ostatnia płyta "Everybody knows" jest zróżnicowana, ale z przewagą ballad i stonowanej ekspresji. Operująca bezłędnie (i oszczędnie) elektroniką i znakomicie nagrana, z dużą dozą folk-blues-rockowych riffów o bardzo akustycznym brzmieniu, jest ona swiadectwem że zespół trzyma najwyższą formę po ponad 20 latach od debiutu.

Koncert nie zawiódł moich (wysokich) oczekiwań, atmosfera była znakomita, nastroje zmieniały się często, ale jakość płynących ze sceny dźwięków była stale na najwyższym poziomie. Franz Treichler, niekwestionowany mistrz tej ceremonii, hipnotyzeuje swoim głosem i ruchem scenicznym. Prawie cały czas jest w ruchu, jego tańce i pantomima maja w sobie szamańską intensywność. Zwyczajnie ubrany długowłosy osobnik celebrujący wolność, naturalnosć, podróże, radość i smutek, bez żadnej ckliwości oczywiście - taki jest ogólne wrażenie z tego show. Całkiem hippiesowsko to brzmi i zaryzykowałbym stwierdzenie że właśnie takie kapele (a także np. Underworld, Chemical Brothers i inni) realizują współczesny flower-power, a nie te odtwarzające stare dźwięki i strojące sie w jarmarczne szatki a la dzieci kwiaty. Wydaje się że kapela reprezentuje obecnie po prostu rock, ale nie w jego mainstreamowej postci, a raczej esencjonalną współczesną reinterpretację muzyki riffowo-gitarowej. Najważniejszymi wyznacznikami stylu są: trans, nieskrępowana ekspresja, bezkompromisowa dynamika. Nie ma za to zbyt wiele agresji i syntetycznych bębnów charakterystycznych dla pionierskiego okresu działalności. Starsi panowie łatwiej znajdują równowagę różnych składników i nie dają się ponosić ekstremalnym jazdom. Co kiedyś było odkrywcze i ożywcze, dawno zostało zajeżdżone przez epigonów (np. Nine Inch Nails) dokręcających noisową śrubę, ale nie wnoszących do formuły istotnych nowości.

Jako kwartet YG dalej są tą co dawniej perfekcyjnie zestrojoną maszyną. Dźwięki bębnów wpasowują się w pętle grane z samplera tak dokładnie, że nie sposób czasem odróżnić żywych dźwięków od beatów. W dalszym ciągu jednak bazą pozostają w większości utworów te własnie loopy. Czasem Al Comet grał maniakalne motywy z palca (np. ciężki dubowy bas w utworze Once Again), częściej wypuszczał ze swojego samplera bardziej kompleksowe struktury, podczas gdy bębniarz Bernard Trontin i basista/gitarzysta Vincent Hänni wspierali napędową warstwę utworu.

Znakiem firmowym kompozycji The Young Gods były zawsze zmiany dynamiki, zwłaszcza że pojawiające się znienacka (i czasem znikające po kilku taktach) fragmenty gwałtownego łojenia. Przy takich zagrywkach kluczowe jest perfekcyjne zgranie muzyków i tu nie było lipy, choć skład się powiększył o Vincenta, (czyli więcej jest instrumentów do zgrania).
Oprócz obszernych fragmentów ostatniej płyty, zespół zagrał sporo utworów z wcześniejszych wydawnictw (a jest w czym wybierać). Z bardziej znanych i starszych usłyszeliśmy "Envoye" z pierwszej płyty (i pierwszy ich kawałek jaki usłyszałem w zamierzechłych czasach), utwór o potężnym kopie, w równym stopniu bębnowym, jak i elektronicznym i "Kissing the sun". Bernard Trontin, raczej schowany w cieniu, to bezlitośnie wybijał twardy rytm, to nadawał muzyce etnicznego, lub nawet jazzowego posmaku, grając bardziej jak perkusjonalista, wystukując polirytmiczne figury, grając barwą akustycznych dźwięków. Jednak dla mnie największym objawieniem był kawałem "No Land's Man" (Szwajcarzy celują w znakomitych grach słów.. po angielsku. Inne przykłady: "Acid Strangel" "Sirius Business"). Stonerowy song drogi, manifest kosmopolityzmu na żywo brzmiał zniewalająco. Vincent Hänni zagrał w nim przepiekne, rasowe motywy gitarowe. Znakomity rytm i tempo do tańca (czytaj bujania się i podskoków), o czym nie trzeba było przekonywac licznie zgromadzonej publiczności. Choć ekipa aktywistów "młyn Pogo" była raczej nieliczna i uaktywniała się tylko czasami, nikt chyba nie stał na tym koncercie całkiem spokojnie, może czasami, w momentach kiedy dźwięk przycichał, puls ustawał i na tle innoplanetarnych szmerów niósł się nawiedzony śpiew/recytatyw/szept Franza Treichlera. Na całkiem ciemnej scenie widać tylko jaskrawo oświetloną dłoń..

Dużo mistyki dużo transu, minimum napuszenia i sztuki dla sztuki. Prosta inscenizacja, światła padające od dołu na twarze muzyków i w ostrych fragmentach - atak oślepiającym światłem ze sceny. Godzina koncertu. Cztery bisy. Niedosyt. Tak powinno być w każdym.. ee.. klubie muzycznym.

I jeśli ktoś ma wątpliwości czy starsi panowie nie powinni zmienić nazwy kapeli, niech się zastanowi - czy czterdzieści parę to nie jest ciągle całkiem młody wiek dla boga?

 

Zdjęcia:

The Young Gods, Wrocław, Firlej 23.02.2011 The Young Gods, Wrocław, Firlej 23.02.2011 The Young Gods, Wrocław, Firlej 23.02.2011
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.