ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

10.06.2003

Peter Gabriel, 30.05.2003, Stadion Lecha, Poznań

Poprzysiągłem sobie wtedy, że za nic w życiu nie przepuszczę takiej okazji, nawet za cenę wiecznych tortur...

O koncercie Petera Gabriela w moim mieście dowiedziałem się podczas imprezy sylwestrowej w ostatni dzień grudnia 2002 r. na Starym Rynku(to takie "nasze" Solsbury Hill), a będąc od wielu lat Jego fanem pomyślałem, że być może będzie to jedyna okazja w życiu zobaczyć kogoś, kogo podziwia się niemal bezkrytycznie, dzięki którego muzyce człowiek czuje się chociaż odrobinę lepszy, kogoś, kto sprawia, że wszystko wokół wydaje się inne, wręcz magiczne.
Poprzysiągłem sobie wtedy, że za nic w życiu nie przepuszczę takiej okazji, nawet za cenę wiecznych tortur...

I tak biegł dzień za dniem, zbliżały się obchody 750 – lecia lokacji miasta Poznań i z tej właśnie okazji władze miasta zorganizowały różnego rodzaju obchody tej nader wyjątkowej rocznicy, a zwieńczeniem wszystkiego miał być właśnie koncert Gabriela, który – po ostatecznych oględzinach – ulokowano na Stadionie Lecha. W międzyczasie pojawiły się informacje, że jakoby Peter nie chce występować na stadionie, gdyż przyzwyczajony jest do dawania koncertów w wielkich halach sportowych, poza tym na stadionie nie jest w stanie pokazać takiego show, jakie mogą oglądać fani w innych krajach a wraz z tym pytania czy koncert w ogóle odbędzie się, w końcu jednak udało się wszystko jakoś załatwić i „Big Time” nadszedł, dokładnie 30 maja 2003 roku o godzinie 17...

Zanim znalazłem się(wraz z towarzyszącym mi młodszym bratem, który chyba bardziej niż ja cieszył się, że idzie na koncert) w magicznym miejscu, miałem pewne obawy, że sprzedano za mało biletów i występ może zostać odwołany(tak było parę lat wcześniej podczas planowanej wizyty kogoś innego...), jednak korki na ulicy Grunwaldzkiej i tłumy w kolejkach do wejść na stadion uspokoiły mnie i sprawiły, że te trzy długie godziny, które zostały do rozpoczęcia show wydały się krótką chwilą...

Przed wejściem mistrza ceremonii na scenę zmuszeni zostaliśmy do wysłuchania support – bandu, którym okazał się polska grupa Goya, jednak tak naprawdę nikt nie miał ochoty ani słuchać ani oglądać grupy i chociaż to co zaprezentowała było całkiem niezłe(moją uwagę szczególnie zwróciła ciekawa wersja „Smells Like Teen Spirit” Nirvany), muzycy zostali zmuszeni zejść ze sceny. Cóż, gdy niewiele dzieli od zobaczenia tego najbardziej oczekiwanego, takie sytuacje są absolutnie zrozumiałe.

Było kilka minut po dziewiątej, gdy w końcu wszedł, witany ogromnymi brawami, po czym przywitał się, stanął przy instrumentach klawiszowych i zaśpiewał. Ten najpiękniejszy. „Here Comes The Flood”. Po odegraniu utworu i kolejnych oklaskach na scenę weszli pozostali muzycy i z głośników popłynęło „Darkness” – jedno z najbardziej zadziwiających i najmroczniejszych nagrań Petera, tu, w ten wyjątkowy wieczór zabrzmiało jeszcze wspanialej niż wtedy, gdy się tego słuchało niezliczoną ilość razy w domowym zaciszu.

Atmosfera stała się jeszcze gorętsza gdy Peter(po polsku!) zapowiedział „Red Rain” z płyty „So”. Zresztą podczas występu Maestro nie raz mówił do nas w naszym ojczystym języku, a niektóre zapowiedzi nagrań mówione jego językiem zostały przetłumaczone na nasz, głosem, siedzącego w ukryciu po prawicy Petera, znanego od lat polskim słuchaczom prezentera radiowego i dziennikarza, Piotra Kaczkowskiego, przywitanego przez publiczność równie gorąco co sam Mistrz.

Najciekawsze fragmenty koncertu? Sporo ich było. Naprawdę sporo. Duety z publicznością podczas śpiewającego przedstawiania muzyków towarzyszących. Las rąk w górze podczas „Solsbury Hill” i „Sledgehammer”. Obroty Petera i ekipy o 360 stopni podczas „Secret World”. Dramatyczne, pełne patosu, dobiegające do nas niemal z zaświatów „Signal To Noise”. Nastrojowe, jeszcze bardziej niż w wersji studyjnej, „Mercy Street”, napisane przed laty w hołdzie dla amerykańskiej poetki Anne Sexton. Czarujące „Digging In The Dirt”.
Malownicze “Sky Blue”. „Growing Up” zaśpiewane przez Petera w ogromnej kuli. I wreszcie „Biko”, dramatyczna pieśń poświęcona, zamordowanemu w więzieniu w 1977 roku działaczowi politycznemu z RPA, Stevenowi Biko, tutaj, w ten wyjątkowy wieczór, bardzo uroczysta, do czego przyczyniły się chóry publiczności, a także pięści w górze, podkreślające nie tylko wymowę utworu, ale również tę nader niecodzienną atmosferę.

Czego zabrakło? Tak naprawdę niczego. Bo chociaż warunki nie pozwoliły na ustawienie obrotowej sceny i wielu innych atrakcji to sam nastrój i ta magiczna więź łącząca zgromadzonych razem nie znających się nawzajem stojących obok siebie ludzi sprawiły, że każdy czuł się sobą, a gdy Maestro z ekipą zszedł ze sceny i nad stadionem rozbłysły światła, wszyscy wyszli zgodnie ze stadionu i udali się, niektórzy samochodami, niektórzy uruchomionymi specjalnie na tę okazję liniami nocnych tramwajów, a niektórzy po prostu pieszo do swoich domów, niosąc w swoim sercu tę wspaniałą atmosferę, która nigdy więcej się nie powtórzy...

Zawsze się starałem,
Głęboko ukrywać swoje problemy,
Lecz gdzie ukryję je teraz,
Kiedy się otworzyłem...
Niczego nie muszę się obawiać, wszystko ujawniam
I odejdę ze spokojem.

Utworu „Indigo” nie było, jednak sam fakt uczestniczenia w czymś tak wspaniałym jak ten właśnie koncert sprawił, że człowiek poczuł się szczęśliwszy i niezależnie od tego co stanie się w przyszłości nie trzeba niczego się obawiać, gdyż to co dziś wydaje się trudne do rozwiązania, jutro z pewnością da się rozwiązać bez problemu. Takiego katharsis jakim był koncert Petera Gabriela na Stadionie Lecha życzę każdemu.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.