ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

27.10.2010

JOE BONAMASSA, Warszawa, Palladium, 25.10.10r.

JOE BONAMASSA, Warszawa, Palladium, 25.10.10r. Miałem nie pisać tej relacji, gdyż podczas tego wydarzenia najzwyczajniej oniemiałem. I naprawdę do teraz mój stan emocjonalny (oraz werbalny) wiele się nie zmienił. Dlatego będzie krótko. A w skrócie powiem jedno – Bonamassa zniszczył świat.

Byliśmy już przy Złotej 9 około 19:20. Zdziwiło mnie, że nie było wcale tłumów przed drzwiami. Jak się później okazało jedynym tego powodem był fakt, iż większość publiki już stała na scenie. Trudno było znaleźć dobre miejsce, a kiedy już takowe odnalazłem, pilnowałem go jak oka w głowie. Dlatego załączam w sumie niewiele zdjęć. Nie byłoby dobrym pomysłem uciekać ze swojego, w miarę dobrego miejsca. W sumie, tamtego dnia było w Palladium chyba 1500 osób.

Joe wraz ze swoim zespołem wyszedł równo o 20:00. Bez gwiazdorzenia i przeciągania, zaczęli od razu z grubej rury. Fantastycznie zabrzmiały Cradle Rock i So Many Roads i natychmiast zrobiło się gorąco. Jak się później okazało temperatura nawet na chwilę miała nie spaść, a im dalej w koncert, tym płomieni ze sceny było więcej i więcej. Tak fajnie to wszystko brzmiało, że dopiero po 20 minutach (chyba) Joe przywitał się z warszawską widownią.

Przy If Heartaches Were Nickles dało się już słyszeć zewsząd dobiegające piski damskiej części publiczności, która nie stanowiła mniejszości… a i średnia wieku nie była wcale wysoka:) Obok mnie, oprócz wyglądającego nad wyraz anachronicznie chłopaka w szarym dresie, stała dziewczyna, która piszczała wyjątkowo często, ale nie podczas gdy Bonamassa szalał po gryfie, tylko kiedy robiło się ciszej. A facet po prostu czarował i chyba ani razu nie udało mi się usłyszeć ani jednego błędu w jego graniu. Przy czym, pod tą techniczną wirtuozerią nie ginęła ani przez chwilę radość grania i włożone w każdą nutę uczucie. Reszta zespołu również prezentowała bardzo wysoki poziom (nie wiadomo tylko co z klawiszowcem, bo raczej cały czas był w cieniu). Jednak od samego początku wiadomo było kto tu będzie rządził i czasu na popisy basisty, czy perkusisty (poza jednym, krótkim razem) nie przeznaczono. Znalazło się miejsce na kilka dowcipów, w tym niezwykle udany przed The Ballad of John Henry, kiedy to Joe zadawał widowni retoryczne pytanie, dlaczego ten riff został okrzyknięty akurat dwunastym najlepszym riffem wszechczasów, a nie na przykład jedenastym…, albo dziesiątym…, dziewiątym? Interakcji z widownią może tak wiele nie było, ale kiedy już występowała, to była naprawdę udana, zabawna i wyjątkowa.

A ja stałem jak wmurowany i delektowałem się muzyką. Aż do pewnego momentu! I muszę to wyraźnie zaznaczyć. Kiedy główny gwiazdor wieczoru wziął dla odmiany gitarę akustyczną, mój świat się po prostu zawalił. Woke Up Dreaming zostało zagrane tak, że przy odpowiednim nagłośnieniu mogłoby pewnie zmieniać orbity planet. Dziesięciominutowa, karkołomna solówka, bez chwili wytchnienia. Przy czym niektóre rzeczy były czymś tak zaawansowanym technicznie, że szczęka mi opadła. Oczywiście widziałem już takie sztuczki, niektóre sam nawet ćwiczyłem, ale w takim tempie i przez tyle czasu!? No way! W każdym razie cała sala stała/siedziała cichutko i nie śmiała zbezcześcić choćby jakimś gwizdnięciem tych czarów. Chyba do końca życia tego nie zapomnę… No i jeszcze tych niesamowitych efektów zabawy z anteną (patrz zdjęcia).

Po tych momentach wiedziałem już, że nie ochłonę. A było jeszcze przede mną Mountain Time i dwa utwory na bis. Pierwszy był dla mnie, wielkiego fana Leonarda Cohena, wielkim zaskoczeniem. Bird on a Wire w urozmaiconej wersji Bonamassy wyszedł pysznie. Tak samo ostatnie Just Got Paid. Nie no! Tej nocy nie było słabszych momentów, więc wymienianie dobrych jest niemożliwe. Wszystko trwało w sumie dwie godziny bez przerwy.

Oczarowany, ze zdartym gardłem, lekko spocony i wciąż w transie, wyszedłem z Palladium. Nie myślałem, że będzie to najlepszy koncert, na jakim w tym roku byłem. I nie zapowiada się, żeby ktoś zdążył to przebić. Co do gry na gitarze… Już nigdy nic nie będzie takie samo.

Setlista:
1. Cradle Rock
2. So Many Roads
3. When the Fire Hits the Sea
4. So, It's Like That
5. If Heartaches Were Nickels
6. Slow Train
7. Steal Your Heart Away
8. Sloe Gin
9. The Ballad of John Henry
10. Happier Times
11. Never Gonna Make You Move Too Soon
12. The Great Flood
13. Young Man Blues
14. Woke Up Dreaming
15. Mountain Time
Encore:
16. Bird on a Wire (Leonard Cohen cover)
17. Just Got Paid (ZZ Top cover)
 

 

Zdjęcia:

Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10 Joe Bonamassa, Warszawa, Palladium, 25.10.10
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.