ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

23.06.2010

SERJ TANKIAN, Warszawa, Park Sowińskiego, 20.06.2010

Nie chcę całkowicie przekreślać jego wysiłku włożonego w zabawienie kilku tysięcy osób w wolskim amfiteatrze, gdyż pojawiło się sporo elementów wyważonych, interesujących i emocjonujących. W kluczowych momentach spotkał mnie jednak poważny zawód.

Serj Tankian i orkiestra symfoniczna… Jeszcze przed rozpoczęciem koncertu dzwonię do szwagra, żeby pochwalić się, kogo za chwilę posłucham na żywo. Szwagier jest fanem System of A Down, więc bardzo się tą informacją emocjonuje. Po zakończeniu rozmowy sprawdza w Internecie szczegóły dotyczące koncertu i jeszcze przed zagraniem pierwszego utworu oddzwania do mnie i zapewnia, że będzie zaj…ście oraz prosi, abym po zakończeniu występu zadzwonił i opowiedział mu, jak było!

Nie tylko mojego szwagra nazwisko Tankiana emocjonuje w taki sposób. Podobne emocje musiały przeżywać osoby, które zdecydowały się wydać minimum 140zł na bilet do Amfiteatru w Parku Sowińskim na niedzielny występ. Muszę przyznać, że udzielił mi się ten entuzjazm, kiedy w oczekiwaniu na początek koncertu siedziałem przy długiej ławie nieopodal sceny, jedząc kiełbaskę i słuchając rozentuzjazmowanych ludzi, opowiadających o swoim idolu. Myślałem wtedy, że czeka mnie naprawdę wielkie wydarzenie, a mieszane uczucia, jakie żywię do tego rodzaju wynalazków (tj. rockowy wokalista plus orkiestra), ulatywały w niebyt.

Długo trwałem w tym przyjemnym podnieceniu, ale to tylko dlatego, że koncert został opóźniony o pół godziny, a ja na miejsce przybyłem półtorej godziny przed planowaną godziną rozpoczęcia. Już pierwsze dźwięki sprowadziły mój entuzjazm na ziemię. Stało się jasne, że przez następną godzinę będę miał do czynienia z tego typu wynalazkiem, który nie bez powodu zwykłem omijać dużym łukiem.

W drodze do Parku Sowińskiego czytałem bardzo interesująca książkę Roberta Musila – „Człowiek bez właściwości”. Zdecydowałem się przytoczyć niżej teraz jeden fragment, gdyż doskonale opisuje on moje uczucia względem Tankiana w wersji orkiestrowej:

 

– Hagauer cytuje tak - uzupełniła Agata – że, na przykład, w muzyce bez wahania dojdzie aż do Ryszarda Straussa, a w malarstwie do Picassa; nigdy jednak, choćby wymieniając jako ujemny przykład, nie wymieni nazwiska, które nie zdobyło sobie jeszcze prawa obywatelstwa w gazetach nawet w sensie negatywnym.

– I tak Hagauer z czasem został koryfeuszem, ponieważ jako jeden z pierwszych podreptał śladem swojej epoki – roześmiał się Urlich. – Wszyscy, którzy przyjdą jeszcze później, uznają go za tego, co to kroczy na czele! Ale czy ty lubisz tych naszych przodujących?

Z właściwą sobie przewrotnością Musil chwali w cytowanej wyżej powieści owego „człowiek bez właściwości”. Według niego ludziom z „właściwościami”, zawładniętym wielkimi ideami, działającym z niekwestionowaną spójnością, dbającym o bezwzględną trwałość swojego wizerunku brakuje szczerości i przekonania. „Właściwości” czynią ich konwencjonalnymi i jednowymiarowymi. Podobny obraz Tankiana widziałem podczas warszawskiego koncertu: wielkie, podniosłe idee, wielka, podniosła muzyka, a jednak podskórnie czuć, że muzyk skroił to wszystko na miarę „właściwości” słusznych i rozpoznawalnych, ale jednak mało przekonujących.

W zacytowanych słowach zawiera się cała prawda na temat moich wrażeń dotyczących warszawskiego koncertu lidera Systemu. Tankian to dla mnie taki Hagauer z „właściwościami”, który cytuje tylko te elementy muzyczne, które zdobyły sobie rozpoznawalność i uznanie. Odwołuję się do starych sprawdzonych (i niestety już wyświechtanych) wzorców, uderza w przesadny patos i tandetę. Odbiera subtelność muzyce orkiestrowej i sobie zyskuje miana Hagauera muzyki rozrywkowej. Bardzo szkoda.

Z moich dotychczasowych doświadczeń (być może niewielkich – nie uważam siebie za wielkiego znawcę) wynika niezbycie, że romans muzyka rockowego w czystej postaci (tj. z samym wokalem) z orkiestralizacją nie bez powodu musi być postrzegany w kategoriach nieprzystającego mezaliansu. Ten, który przychodzi mi do głowy najszybciej, to chociażby Clive Nolan i jego Caamora. Co innego robił natomiast Roger Waters, który orkiestrę wykorzystywał jedynie jako tło dla swoich zaawansowanych kompozycji muzycznych, czy chociażby muzycy zespołu Yes. Z całym szacunkiem dla Tankiana, ale jego wokal i charakterystyczna maniera śpiewania nie są na tyle atrakcyjne, żeby tworzyć równoprawny z muzyką orkiestrową (a nawet uprzywilejowany) składnik przedstawienia. Podczas warszawskiego koncertu jego wzniosłe wersy połączone na przemian z infantylnym pojękiwaniem bardziej przeszkadzały, niż budowały jakąś wartość dodaną do pracy muzyków za jego plecami.

Message zawarty w tekstach Ormianina wypada również wyjątkowo banalnie. Jego słowa przestają być poezją, a stają się wypranym ze znaczenia frazesem. Sposób, w jaki Tankian przekazuje swój apel o zniesienie barier, każe mi przypuszczać, że on sam dokładnie nie wie, do kogo i o co apeluje. Musimy znieść bariery – to wszystko, co mówi: proste, ale niestety brakuje temu elementarnej szczerości, czy odwołania do słuszności. Habermas nazwałby taką komunikację nieskuteczną, gdyż prowadzącą jedynie do pozornego porozumienia. Teatralne gesty, biały garnitur i tenisówki, drżący nienaturalnie głos, okrzyki do niebios, rozdzierający serca wrzask o zniesienie granic i jeszcze więcej. Przepraszam, ale to nie tylko nie dla Habermasa, ale też nie dla mnie.

Na pewno narażę się fanom taką oceną muzyki Tankiana. Z pewnością podczas koncertu pojawiły się utwory mniej napuszone, a tym samym bardziej chwytające za gardło. Przyznaję, że raz czy dwa miałem ochotę przytupnąć stopą i pokiwać się w rytm muzyki. Czasem również śmieszyło i cieszyło mnie teatralne zachowanie Serja – wtedy, kiedy bliżej mu było do marionetkowego nauczyciela ze słynnej ekranizacji „The Wall” Alana Parkera. Nie chcę całkowicie przekreślać jego wysiłku włożonego w zabawienie kilku tysięcy osób w wolskim amfiteatrze, gdyż pojawiło się sporo elementów wyważonych, interesujących i emocjonujących. W kluczowych momentach spotkał mnie jednak poważny zawód. Zastanawiałem się, jak ci wszyscy ludzie w koszulkach System of A Down, z brodami poskręcanymi w warkoczyki, tatuażami na rękach i czołach, mogą z takim spokojem i uśmiechem na ustach patrzyć jak ich idol rozmienia się na drobne. Żadnej odpowiedzi nie znalazłem, więc być może to ja się mylę... Niemniej, oceniam koncert na pięć gwiazdek. Z dużej chmury, mały deszcz.

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.