Łódzkie koncerty Comy mają zawsze szczególny charakter, wszak odbywają się w rodzinnym mieście muzyków. Tym razem artyści zagrali we włókniarskim grodzie, promując swoje najnowsze, wydane dosłownie trzy dni przed występem, imponujące DVD, „Live”.
Koncertowy charakter wydawnictwa nie pozwalał liczyć na jakieś zaskakujące nowe dźwięki, jednak muzycy dokonali pewnych znamiennych roszad w setliście. I tak, zrezygnowali z otwierających „Live”, „Zaprzepaszczonych sił wielkiej armii świętych znaków”, zaczynając od „Woli istnienia”, której brakuje na płycie z podstawowym, tym warszawskim, koncertem. Poza tym na przykład, „Zbyszek”, kończący zazwyczaj podstawowe sety zespołu, znalazł się gdzieś w środku. Rogucki nie zrezygnował wszakże z tradycyjnego przedstawienia muzyków podczas tej kompozycji. Tym razem jednak postanowił dodatkowo „sprzedać” fanom informacje o dzielnicach, z których wywodzą się członkowie kapeli. Były zatem i Karolew, i Centrum, i Widzew i… pozdrowione przez wokalistę, wraz "z innymi biednymi dzielnicami", Bałuty. Frontman Comy, jak to zwykle ma w zwyczaju, nie oszczędzał się zupełnie, nawiązując świetny kontakt z zebranymi. Pod koniec koncertu odbiło się to już niestety na jego wokalnej dyspozycji, choćby w zagranym na ostatni bis – znakomitym i porywającym zresztą – numerze, „Cisza i ogień”. Wspomniałem o promocji „Live”, zatem i wątków związanych z płytą nie brakowało. Wszystkie kompozycje okraszone zostały wizualizacjami, wyświetlanymi na ogromnym ekranie, które stanowią integralną część wspomnianego wydawnictwa. Nie było oczywiście burzonego muru i kolejnych „Drzwi”, jednak publika i tak doskonale bawiła się przy znanych hitach z całej kariery artystów. Szkoda jednak, że ci ostatni zrezygnowali z zarejestrowanych po raz pierwszy oficjalnie na „Live” „Dyskotek”. Nienasyceni dwugodzinnym show, mogli tuż po koncercie, w dużej hali obok, obejrzeć na dużym ekranie… koncert zapisany na „Live”.
Przed Comą wystąpiła, całkiem niedawno powstała, warszawska grupa Indeed. Choć zespół nowy, wcale nie ma młokosów w swoim składzie. Perkusistą formacji jest znany z Closterkellera, Piotr „Posejdon” Pawłowski, zaś wokalistką Aleksandra Bojanowska (dawniej Uznańska), znana być może naszym czytelnikom z zespołu INN, którego płytkę recenzowaliśmy w naszym serwisie. Zaprezentowali kawałek mocnego, aczkolwiek melodyjnego (np. „Kaprys”), rockowego grania, ozdobionego żeńskim wokalem. Mieli trochę pecha, bo złośliwość rzeczy martwych (czytaj: sprzętu) dała się im we znaki, przez co rozpoczęty z falstartem koncert nie miał swojej dynamiki. A i publiczność jakoś bez większego entuzjazmu reagowała na ich poczynania, ożywiając się nieco przy maanamowym „Raz, dwa, raz, dwa”.