Ile to lat minęło od pierwszej płyty Pink Floydów, zastanawialiśmy się próbując jednocześnie wkomponować się w ciąg samochodów zmierzających w stronę Spodka, a potem brnąc w śniegu z odległego miejsca do parkowania.
Moja pamięć sięgała albumu Ummagumma z 69. Prawda jednak jest jeszcze starsza ! The Piper at The Gates of Dawn (pierwsza i jedyna płyta, na której zagrał Syd Barret. rok 1967! Kawał dobrego (nomen omen) CZASU.....
Kilka pokoleń fanów wyrosło na magii dźwięku tego zespołu. Nic więc dziwnego, że przekrój wiekowy kilkutysięcznej publiczności Spodka był wielopokoleniowy. Z tych czasów zostały mi dwie płyty analogowe, reszta przepadła wraz ze śmiercią czterościeżkowego studyjnego magnetofonu szpulowego.
Zawsze chciałam dostać bilet na koncert Pink Floyd na Pierwszą Komunię Swiętą, ale jakoś się nie składało, aż tu nagle, objawienie pod nazwą Australian Pink Floyd Show z polską mistrzynią wokalizy, które wylądowało niczym UFO w spodku w Katowicach. Wystarczyło więc tylko odjąć sobie od ust co nieco ( bilety w cenie od 110 zł),oraz przeżyć kilka stanów przedzawałowych próbując kupić bilety. Tak też uczyniliśmy, gdyż ponieważ wiele spodziewaliśmy się po dzisiejszym koncercie tym bardziej, że dobra fama o Australian stała MUREM za nimi.
W tym kontemplacyjnym nastroju dobrnęliśmy do kolejek przy wejściach, długich niczym włoskie spagetti. Nikt nie marudził, wszyscy posuwali się miarowym wolnym krokiem niczym postaci z filmu Mur, aż wreszcie...
Welcome To The Machine, witamy na pokładzie Spodka. Teraz już tylko należało wysłuchać co wolno a czego nie wolno, fotografując to coverowe cudo. Gdzieś czytałam, że zamiast dmuchanej świni, na koncercie Australian, można było zobaczyć 9 metrowego kangura, z którego miarowo acz skutecznie uchodziło powietrze. Kangura u nas nie było, ale po pierwszych dźwiękach dokładnie ze mnie uszło powietrze, wszystko się we mnie zapadło, a potem......potem już tylko trzymałam się bandy żeby dla odmiany nie odfrunąć. Wiem że to wielbiciele Pink Flod grali dla ich wielbicieli, czyli dla obeznanej w temacie i wymagającej publiczności, mieli więc naprawdę trudne zadanie, ale klnę się na Wish You Were Here, że dali radę i zabłysnęli niczym diament.
Covery może nie kojarzą się zbyt dobrze, jest to bowiem mimo wszystko tylko odtwórstwo, ale sposób w jaki robi to Australian, budzi naprawdę szacunek. Gdyby nie zabawa z publiką świetnymi wizualizacjami, (przez cały koncert na ekranie przewijały się animacje inspirowane okładkami płyt, grafikami i słynnym filmem Alana Parkera), to można by było zamknąć oczy i pomyśleć, że dostało się jednak ten właściwy bilet na Pierwszą komunię.
Ponieważ mnie po babsku odebrało rozum, akredytowany Virek skrzętnie notował co tam po kolei leciało. Ja zaś obserwowałam nie tylko scenę i to co się działo świetlnie pod kopułą (spodka), ale również widownię.
Każdy wybór Kangurka, który ściągał z półki kolejne albumy, witały owacje, a potem cisza. Wierzcie mi, niezwykły to widok kiedy kilkutysięczna widownia siedzi jak zahipnotyzowana. Jedni kiwali się miarowo, na boki lub w przód i tył, inni zapadali się gdzieś tam w swoje światy. No mówię Wam, kosmos. A przytomny fotograf Virek zapisał tak, w kolejności:
1. Speak to me/breathe
2. On the Run
3. Time
4. The Great Gig in the Sky
Wish you were here:
5. Shine on you crazy diamond
6. Welcome to the machine
Animals:
7 pigs (three different ones)
8. Sheep
Przerwa
9. ????
10. Learning to Fly
11. High Hopes
12. Us and Them
13. ???? (chmury)
14. Take it back
15. Gunners dream
16. One of these days
17. Another brick in the wall
18. Wish you were here
19. One of These Days
20. Comfortably numb.
Mieliśmy co prawda problemy z rozszyfrowaniem kilku utworów najprawdopodobniej z Umagammy, rozpoznaliśmy tylko charakterystyczny bardzo dla tej płyty utwór „Ostrożnie z tą siekierką Eugeniuszu”. Ale co tam.
Ogólnie, prawie cały koncert unosiłam się niczym nadmuchana Pig pod sufitem, chłonąc wszystko uszami, oczami i czym tam jeszcze się dało.
Biło we mnie atomowe serce matki, walił się mur obojętności i widziałam wyłącznie jasną stronę księżyca. A to wszystko za 110 zł. Opłacało się.
tekst: Iwona
foto: Virek