Zgodnie z tradycją łodzianie zameldowali się w swoim rodzinnym mieście grudniową porą. Nawet klub, w którym miał odbyć się koncert, widział ich już wielokrotnie. Powtórek zresztą było więcej – choćby dobita do ostatniego miejsca sala po dawnym kinie. Inne były jednak supporty i od nich może zacznijmy.
Lubaczowski Okay kompletnie mnie zaskoczył. I to nie tylko repertuarem, absolutnie różnym od tego, co miała zaprezentować gwiazda wieczoru, ale przede wszystkim składem. Bo na scenie pojawiły się… trzy dziewczyny i to jeszcze w nastoletnim wieku. Szczerze mówiąc, do tej pory mam dla nich ogromny szacunek za to, że odważyły się wyjść na scenę i bez kompleksów zagospodarować na niej pół godziny. Mimo uśmieszków i konsternacji na niektórych twarzach, młode panie zagrały kilka melodyjnych, utrzymanych w balladowej konwencji, poprockowych piosenek, ze zgrabnymi harmoniami wokalnymi. I cóż, że Dominice, Jagodzie i Paulinie brakuje jeszcze prezentacji scenicznej i wykonawczej swobody a do grania wpada jeszcze sporo nierówności, zaś teksty nie powalają swoim wyszukaniem… Na razie liczy się szczerość i duże chęci wpisane w te osiem godzin, które musiały poświęcić, aby na swój występ dojechać. Łódzka Arythmia to już inny przedział i inna muzyczna bajka. Ciężkie, mocne rockowe granie, z ciętymi riffami na nisko strojonych gitarach, w trochę stonerowych i industrialnych klimatach. Do tego żeński wokal, jakoś średnio pasujący mi do całości. No ale być może moje odczucia były już efektem solidnej obsuwy czasowej. Koncert nieco się dłużył, a ja coraz częściej zerkałem na zegarek…
I tak oto Coma wyszła dopiero parę chwil przed wpół do dziesiątej zaczynając magicznie od „Zaprzepaszczonych sił wielkiej armii świętych znaków”, po nich odgrywając to, co ma najlepszego w swoim repertuarze. Zabrakło chyba tylko „Leszka Żukowskiego” i „Zero Osiem Wojna” oraz zawsze wyczekiwanego przez fanów „100 tysięcy jednakowych miast”. Poza tym miażdżyły publikę (czasem dosłownie – gdyż ta falowała w jakimś niekontrolowanym, apokaliptycznym chaosie, co chwilami stawało się wręcz niebezpieczne) „Pierwsze wyjście z mroku”, „Ostrość na nieskończoność”, „Trujące rośliny” i zagrany na pierwszy bis, znakomity „Listopad” z wydłużonym nieco wstępem. Takie swoiste „the best of” nie powinno dziwić. Osobiście odebrałem ten koncert, jako generalną próbę przed, mającym się odbyć już w najbliższą środę, warszawskim występem, podczas którego muzycy będą rejestrować swoje pierwsze DVD. No i ta próba wypadła bardzo profesjonalnie. Sam Rogucki odprawiał konferansjerkę w „pawlakowym” stylu, wspominał powstanie grupy (21 listopada, 11 lat temu, odbyła się w Łodzi pierwsza próba zespołu) a na zupełny koniec wyekspediował kopniakiem w stronę publiczności wielkiego, pluszowego… słonia (?). Pozostali muzycy także się nie oszczędzali dając przez blisko dwie i pół godziny widowisko na wysokim poziomie.
Setlista:1. Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków / 2. Chaos kontrolowany / 3. Pierwsze wyjście z mroku / 4. Transfuzja / 5. Czas globalnej niepogody / 6. Ostrość na nieskończoność / 7. Trujące rośliny / 8. Zamęt / 9. Tonacja / 10. System / 11. Skaczemy / 12. Święta / 13. Świadkowie schyłku czasów królestwa wiecznych chłopców / 14. Spadam / 15. Schizofrenia / 16. Zbyszek / 17. Listopad / 18. Popołudnia bezkarnie cytrynowe / 19. Cisza i ogień