ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

09.07.2009

Mały Wielki h-natural Show - Klub Palladium, Warszawa, dnia 19.06.2009r

Niemal dokładnie trzy lata temu (11.06.2006r.) Steven Hogarth po raz pierwszy zaprezentował w Polsce swój jednoosobowy show.

Jak magiczne było to przeżycie można przeczytać tutaj.
Tym razem zapowiedziano aż trzy takie koncerty: w Poznaniu, Warszawie i Krakowie.
Po doświadczeniach z Teatru Bajka szansę uczestniczenia w TAKIM koncercie po raz kolejny i to w moim rodzinnym Poznaniu uznałem za szczególnie szczęśliwy splot okoliczności. Co prawda zaproponowanie przez promotora obskurnej sali Eskulap wydawało mi się pomysłem co najmniej dyskusyjnym, ale któż by się tym przejmował. A jednak… ostatecznie poznański koncert odwołano i znów trzeba było odwiedzić stolicę (to już trzeci raz w tym roku z okołomarillionowych powodów). Ale warto było. Znów było warto.

Niby wszystko od początku było jasne: Steve, fortepian, świece i relatywnie nieliczna publiczność. Ale już od pierwszych sekund H sprawił, że ten wieczór stał się prawdziwie magicznym. To ten rzadko spotykany sposób komunikowania się z publicznością, traktowania jej nie jak bezimiennej masy, lecz jak dobrych znajomych, zadecydował o tym, że chyba nikt na sali nie poczuł się zawiedziony. Skromna scenografia, o sile której stanowiły dziesiątki świec, oszczędne, ale pomysłowo wykorzystywane światła oraz czarny (tym razem) fortepian, nie odwracała uwagi od Mistrza Ceremonii. Miało być pięknie, więc pięknie się rozpoczęło: Beautiful. A potem nastąpił już prawdziwy koncert życzeń: Fake Plastic Trees (wersja oryginalna Radiohead się chowa), Beyond You, wspaniale wykonane (moje ulubione) Games In Germany, które nic nie straciło ze swego uroku, mimo, że Steve zastrzegał się, że tego utworu dawno nie ćwiczył. Fantastyczna zabawa przy Das Model Kraftwerk, odrobina lodowego geniuszu z pierwszej solowej płyty Mr. H i stary dobry Leonard Cohen ze swym nieśmiertelnym błękitnym płaszczem. A nim podstawowy set zamknęło kilka perełek z repertuaru marillion (w tym także odświeżony przez marillion Rzadki Ptaszek i jego Sympathy) rozbawiony pan Hogarth poczytał nam troszkę bułgarskich przygód ze swego pamiętnika. Po ognistej wersji Cover My Eyes Steve po raz pierwszy zniknął na moment ze sceny. Podczas pierwszych bisów szczególną niespodziankę sprawił mi Drillng Holes – tego utworu się nie spodziewałem i nie bardzo potrafiłem go sobie wyobrazić w konwencji One Man Show. A jednak wypadło wspaniale. Ognista wiązanka Whole of the Moon i Spirit The Waterboys przywiodła znów na myśl występ sprzed trzech lat, a wspólnie odśpiewany podczas ostatniego bisu Three Minute Boy tylko zaostrzył apetyty zgromadzonych. Ale to już był koniec. Już? Ten wieczór mógłby się nie kończyć.
Minęło dokładnie 20 lat od czasu, gdy nazwisko Steve Hogarth stało się szerzej znane. Przez lata wywoływało w marillionowych kręgach spore kontrowersje (do dziś zresztą nie brak ludzi, którzy jak mantrę powtarzają nieśmiertelne ”lubię marillion, ale tylko ten z Fish’em, bo potem…..”). Koncerty takie jak ten jednoznacznie jednak potwierdzają, że marillion nie zatrudnił przed laty po prostu wokalisty o mocnym głosie. Spośród setek taśm panowie wyłowili Głos należący do Wielkiego Artysty, który równie łatwo zniewala tysięczne tłumy (jak te w Port Zelande podczas Marillion Weekend) jak i oczarowuje kameralne grupy takie jak nasza w klubie Palladium. Tak jak nie potrafiłem powstrzymać łez radosnego wzruszenia podczas finałowego Neverland zamykającego trzydniową weekendową przygodę z marillion, tak nie potrafię bez uczucia niekończącego się zachwytu wspominać warszawskiego występu w ramach projektu h-natural.

No właśnie… od pierwszych do ostatnich sekund miało się wrażenie, że na scenie jest Wielki Artysta. Nie jakiś grajek lecz człowiek, który naprawdę ma coś do przekazania. Nawet jeśli pojawiały się jakieś pojedyncze fałszywe nuty, nawet jeśli H przerywał wpół zdania, bo zapomniał tekstu (a potem nagle wracał do tego samego punktu, bo jednak sobie przypomniał), nawet jeśli nie potrafił spełnić jakiejś prośby, przyznając się, że nie wie jak to zagrać, każdy wykonany przez niego utwór nabierał nowego wymiaru, odkrywał inne oblicze, albo wręcz odsłaniał swe niejasne dotąd znaczenie. To tak jakby z jego pomocą dotykało się Sedna każdej z tych kompozycji. Sedno-Essence!!! Czyż nie tak nazywa się pierwsza odsłona Hapiness is The Road? Steve Hogarth kolejny raz w tym roku tę drogę mi pokazał. I to nie jest jego ostatnie słowo. Mały Wielki Show Małego Wielkiego Człowieka.

Mogę tylko żałować, że w Warszawie wszystko odbyło się bez technicznych niespodzianek. Żałować? Tak!!! Ten Artysta nawet porażkę potrafi zamienić w magiczną chwilę. Przekonali się o tym już następnego dnia uczestnicy krakowskiego koncertu. Gdy nagłośnienie odmówiło dalszej współpracy resztki dystansu między wykonawcą a publicznością definitywnie runęły (ale o tym musi napisać już ktoś inny, mnie niestety tam nie było).


Beautiful
Fake Plastic Trees
Beyond You
Games in Germany
Das Model
Better Dreams
Cage
Famous Blue Raincoat
Estonia
Sympathy
Runaway
A Collection
Waiting to Happen
Easter
Fantastic Place
Afraid of Sunlight
The Space
Cover My Eyes
---
You're Gone
Number One
Drilling Holes
Whole of the Moon
Spirit
---
A State of Mind
Three Minute Boy

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.