Niedawny występ znanego hiphopowego artysty Adam Ostrowskiego, występującego przy akompaniamencie zespołu Sofa, okazał się niemałym wydarzeniem na warszawskiej scenie koncertowej. Koncert odbył się w Stodole, czyli jednym z większych klubów w stolicy, a mimo tego sala wypełniła się do ostatnich kilkudziesięciu centymetrów sześciennych wolnej przestrzeni. Ludzie stłoczeni, niczym w tramwaju 26 na ul. Wolskiej w godzinach porannych, przybyli na show O.S.T.R.-a, który przyjechał do stolicy promować swój najnowszy album „O.C.B.”
Pierwszy występ Ostrego widziałem dwa i pół roku wcześniej podczas gdyńskiego festiwalu Heineken Open'er. Wówczas zaskoczyła mnie błyskotliwość tego łódzkiego MC (mic controller, master of ceremonies), który w przerwach między utworami serwował tłumom niewybredne żarty na temat własnego życia, studiów, polityki, sportu, etc. Część z tych monologów przeradzała się w sprytnie rymowane fristajlowe pasaże. Oprócz tego Adam kilkakrotnie chwytał za skrzypce i z niesamowitą energią przygrywał na tym wspaniałym instrumencie.
Niestety w Warszawie zabrakło właśnie tych elementów, które urzekły mnie najbardziej, kiedy pierwszym razem słuchałem Ostrowskiego na żywo. Owszem O.S.T.R. nie odmówił sobie dłuższych, bądź krótszych monologów przed publicznością; owszem starał się mówić otwarcie i bezkompromisowo, jednak odniosłem wrażeniem, że tak naprawdę nie miał nam nic do powiedzenia. Jego zawołania sprowadzały się do okrzyków: „jak się bawicie W-wa?”, „wielki szacunek dla Was i Waszego miasta”, „dziękuję, że mnie wspieraliście przez tyle lat i że dzięki Wam mogłem spełniać marzenia”. Bardzo to miłe, ale słyszymy to po raz kilkunasty w tej samej formie. O.S.T.R., znakomity skądinąd i bezpretensjonalny mówca, nie pamiętał, aby przestrzegać tym razem wszystkich podstawowych maksym konwersacyjnych Grice'a: ilości (za dużo tej samej gadki) i odpowiedniości (usłyszeliśmy uniwersalne slogany, które mogły być wygłoszone w każdym innym miejscu, w każdym innym czasie – nic specjalnie dla nas). Na domiar złego nawet fristajl wydał mi się wtórny tematycznie (choć pod względem formalnym doskonały).
Drugi mód zarzut pod adresem warszawskiego koncertu Ostrego dotyczy strony instrumentalnej. Niestety tym razem całe instrumentarium poszło w cień. Muzycy Sofy niepotrzebnie tłukli się dwie godziny do Warszawy – równie dobrze Dj Haem mógłby wszystko puścić z sampli. Sofa tym razem nie pokazała pełni swoich umiejętności, łódzki raper natomiast nawet na chwilę nie wyciągnął skrzypiec. Dlatego też pod względem żywej muzyki „z garów”, występ wypadł raczej blado.
Poza tymi ważniejszymi, bądź mniej ważnymi zastrzeżeniami, z ręką na sercu mogę polecić każdy kolejny koncert O.S.T.R.-a i Sofy. Łódzcy grajkowie proponują bowiem hipohop o najwyższych standardach: znakomite bity i ciekawe teksty (choć tym razem nagłośnienie w Stodole nie zawsze pozwalało się nimi cieszyć – czasami zamiast słów trzeba było machać palcami w rytm szumu). Zachęcam do posłuchania najnowszego albumu O.S.T.R., który mówi sam za siebie, jeżeli chodzi o jakość granej przez tego artystę muzyki.