ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

11.02.2009

MARILLION, Warszawa, Stodoła, 10.02.2009, godz. 20.00

Setki dysput, tysiące postów na forach, hektolitry wylewanych tam pomyj na tych, którym „nowy” Marillion jeszcze się podoba i.. co? Chciałoby się rzec za Księgą Koheleta: „vanitas vanitatum, et omnia vanitas”. No, bo czyż wszystko, co powyższe, nie jest marnością wobec takiego koncertu?

Swoją ostatnią relację z poprzedniej wizyty Marillionu w warszawskiej Stodole, sprzed dwóch niemalże lat, zakończyłem tymi oto słowami: „Dwie godziny i piętnaście minut z muzyką Marillion przeszło do historii. Raczej do tej chlubnej z…drobnymi znakami zapytania. Dyskusje rozpoczną się na nowo. Pewnie do następnego koncertu zespołu w naszym kraju, na którym też trzeba będzie być.” Nieskromnie powiem, że były to prorocze słowa. Spory bowiem wokół najnowszego dzieła Marillionu faktycznie rozpalały do czerwoności, a do Stodoły, wtorkowego wieczoru, nie dało się wcisnąć przysłowiowej igły (czytaj: bilety kilka dni wcześniej zostały wyprzedane). Bo Marillion to dziś bezwzględna ekstraliga, na której trzeba i wypada być. Do tego oferująca spektakl jakich mało. 

Przyznam szczerze, że i ja trochę kręciłem nosem przed dwoma laty. „Somewhere Else” nie była może genialną płytą ale dziś już wiem, że stała się doskonałą przygrywką i wprowadzeniem do „Happiness Is The Road”. Płyty, która z pozoru nie zachwyca i nuży. Ma jednak w sobie ukryte piękno, do którego trzeba tylko dotrzeć. I właśnie to jej piękno zostało odkryte we wtorkowy wieczór… 

Być może i na przekór wszystkim niedowiarkom oraz malkontentom, muzycy zdecydowali się bardzo silnie poeksploatować najnowszy krążek. W całym koncertowym zestawie pojawiło się bowiem siedem kompozycji z „Happiness Is The Road”. Niby nic dziwnego, wszak tytuł trasy zobowiązywał, ale historia zna już takie przypadki, gdy artyści podchodzili do nowych kawałków, podczas promującej trasy, jak do jeża, z lubością serwując sprawdzone hity. Marillion nie bał się wypłynąć na mniej znane wody. I chwała mu za odwagę. 

Zaczęli dokładnie tak, jak na ostatnim krążku – od „Dreamy Street” przechodzącego płynnie w „This Train Is My Life”. Entuzjastyczne, gorące powitanie i jeszcze jeden początek, tym razem z „Somewhere Else”, w postaci „The Other Half”. Hogarth jak zwykle ekstrawagancki, w wyszukanym stroju (zmienianym zresztą dosyć często) i… niezbyt, jak na siebie, rozmowny. Nie oznacza to jednak, że nie był tego dnia radosny. Energia go rozsadzała, promieniał z każdym utworem, widząc narastającą chemię między zebranymi a zespołem. Chwilowy powrót na „Happiness…” z uroczym „Essence” i już w stonowanych niebieskich światłach, wybrzmiewał niezwykły „Fantastic Place” z „Marbles”. Swoisty romantyzm podtrzymany został następnym, przebojowym, „Beautiful”. Sala falowała chłonąc każdą nutę kompozycji. Poważniej zrobiło się w jak zwykle magicznym „Out Of This World” i brzmiącym niezwykle złowieszczo, „Wave”. To tu kapitalne wrażenie zrobił wokalny dialog Hogarth’a z publicznością. Na wykrzyczane przez frontmana „She had the face of the statue of liberty”, zebrani odpowiedzieli: „Oh free me”. Następne zdanie należało do Hogarth’a: „The fire and ice of Amazon and Eskimo”, na co wszyscy odkrzyknęli: „Take me home...”. Najcudowniejsze chwile z „Brave” nadeszły jednak nieco później, kiedy grupa odegrała „The Great Escape”, z jedną z największych solówek Rothery’ego w „Fallin’ From The Moon”. Po tym powrocie do przeszłości przyszedł czas na kolejne ciepło przyjęte nowości w postaci „Real Tears For Sale” i „Asylum Satellite #1”. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść. Wkraczający na scenę z laską Hogarth, w okularach, marynarce i krawacie rozpoczynał długi „The Invisible Man”, zagrany tego wieczoru bardzo dostojnie. Podobnie zresztą jak „Neverland”, w którym wokalista rozkładał ręce niczym ptak, a Rothery wtórował mu kolejną, dopieszczoną gitarową solówką. „Afraid Of Sunlight” zawsze wypada wstrząsająco i nie inaczej było i tym razem. Gdzieś między nimi przemknął skoczny i radiowy zarazem „Whatever Is Wrong With You”. Całość zakończył „Happiness Is The Road” zagrany na drugi bis. Niezapomniany. Bo dyrygowana przez Hogarth’a publiczność, długo jeszcze po zejściu kapeli śpiewała tytuł utworu. Jakby urzeczona i osłupiała tym, co było już za nią. 

Piękny koncert. Z mnóstwem fanów, dobrymi światłami, ciekawymi wizualizacjami i solidnym dźwiękiem. I z Hogarthem karkołomnie wspinającym się na głośniki, by śpiewać dla tych wszystkich wpatrzonych na niego jak w słońce, dające ciepło. 

Można nie kochać muzyki, którą dziś tworzy Marillion ale trudno przejść obojętnie obok tego, co potrafi z nią zrobić na scenie. A potrafi bardzo wiele i to z dużą klasą. Resztę niech dopowiedzą obrazki…, tuż obok.

 

Setlista:

Dreamy Street
This Train Is My Life
The Other Half
Essence
Fantastic Place
Beautiful
Out Of This World
Wave
Mad
The Great Escape
The Last Of You
Fallin’ From The Moon
Real Tears For Sale
Asylum Satellite #1
The Invisible Man
Whatever Is Wrong With You
Neverland
Afraid Of Sunlight
Happiness Is The Road

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.