ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
 

koncerty

14.12.2008

The Watch, Piekary Śląskie, Andaluzja, 12.12.2008, godz. 19.00

Już po raz drugi w tym roku Włosi z The Watch zabrali mnie w niezwykłą muzyczną podróż, w głębokie lata siedemdziesiąte.

Gwoli pewnego porządku przypomnę, iż za pierwszym razem mediolańczycy zjawili się u nas w jastrzębskim klubie „Panorama”, dając koncert dla kilkudziesięcioosobowej garstki fanów. Tym razem, również z dala od wielkiego świata, w nieporażających swoją wielkomiejskością Piekarach Śląskich, zagrali dla koneserów, spragnionych czegoś, co na współczesnych scenach jest już rzadkością – prawdziwej muzycznej magii tamtych lat. 

Andaluzja pasowała do tego wydarzenia jak nigdy dotąd. Jej sala, z ustawionymi luźno w rzędach krzesłami i niewysoką, pokrytą deskami sceną otoczoną czerwonymi kotarami, pachniała latami siedemdziesiątymi, aż miło. Niezwykle skromne oświetlenie i stojące na niej „wiekowe” instrumentarium dopełniały obrazu swoistej ascetyczności. 

Wyszli po dwóch oficjalnych zapowiedziach. Niepozorni, skromni, jakby zawstydzeni, bardzo gorąco przywitani przez publiczność. Nie było jej dużo - niecała setka. Odnosiło się jednak wrażenie, jakby każdy z przybyłych, chłonął płynące ze sceny dźwięki podwójnie. Z uwagą, bez zbędnych docinków czy komentarzy, stając się z zespołem jednością. A ten, choć zaczął swoim autorskim „DNAlien” z albumu „Ghost”, poźniej serwował już prawdziwe, unikatowe perły z najdawniejszej, zamierzchłej już przeszłości Genesis. Komuż dziś chce się przypominać takie „drobiażdżki” jak „Twilight Alehouse”, „Shepherd”, „Going Out To Get You” czy „Happy The Man” – pochodzące z różnych stron singli i nigdy nie opublikowane na regularnych albumach słynnej grupy. Tytuł trasy - "The Watch plays Genesis Nursery Cryme show 1972" - w ramach której odbywał się koncert, zobowiązywał. Nie dziwi zatem, że do worka z kompozycjami z tegoż albumu sięgnęli najgłębiej. Zagrane w pierwszej części występu „The Fountain Of Salmacis” poprzedziło inne smakowitości z tej płyty zagrane później: delikatny i melodyjny „Seven Stones”, skoczny „Harold The Barrel”, zagrany na bis „The Return of The Giant Hogweed” oraz znakomicie odtworzony i przyjęty owacyjnie, “The Musical Box”. Równie entuzjastycznie i gorąco zrobiło się po kończących podstawowy występ, połączonych w całość utworach „Fisherman” (z krążka „Twilight”, firmowanego jeszcze nazwą The Night Watch) i „Suppers Ready”. Stały się one w istocie prawdziwym opus magnum tego niecodziennego koncertu, mimo że ze słynnego „Foxtrota” wybrzmiał tego wieczoru „Can-Untility And The Coastliners” a z niezapomnianego „Trespass”, „Looking For Someone” i „The Knife”. Ten ostatni sprawił, że większość siedzących na krzesłach zaczęła zgrabnie przytupywać i opukiwać swoje kolana. 

The Watch to przede wszystkim Simone Rossetti. Czasem skupiony na precyzyjnej grze na poprzecznym flecie, innym razem ekspresyjny i agresywnie grający na tamburynie, wreszcie zabawny – odczytujący polski tekst ze śnieżnobiałej kartki. To, że jest najważniejszy, widać było po składzie, który przybył do naszego kraju. Mimo, iż od poprzedniej wizyty upłynęło tylko dziesięć miesięcy, dwóch muzyków było zupełnie nowych. Nie zobaczyliśmy zatem na Chapman Sticku, Cristiano Roversiego. Zastąpił go, przypominający S. Tankiana z System Of A Down, basista, Guglielmo Mariotti. Podobnie jak znajdujący się po przeciwnej stronie sceny „rumcajsowaty” gitarzysta, Giorgio Gabriel, cały koncert przesiedział na taborecie, skupiając się na grze. Drugą, nową twarzą grupy był obsługujący instrumenty klawiszowe, Valerio De Vittorio. Wychodzące spod jego palców mellotronowe tła, po prostu zachwycały.

Skromny i piękny był to koncert. Koncert artystów, którzy nie podszywają się pod swoich idoli i nie wmawiają nikomu, że są kimś innym. Grają ukochane przez siebie dźwięki, a że robią to zacnie i wywołują tym graniem niejedną łzę nostalgii w oku… Cóż, czy warto jeszcze coś dodawać? 

1. DNAlien
2. Looking For Someone
3. Twilight Alehouse
4. The Fountain Of Salmacis
5. Shepherd
6. Going Out To Get You
7. Seven Stones
8. Can-Untility And The Coastliners
9. Happy The Man
10. Shining Bald Head
11. Harold The Barrel
12. The Musical Box
13. The Light
14. Lilywhite Lilith
15. Fisherman / Suppers Ready
16. The Return of The Giant Hogweed
17. The Knife

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.