ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
 

koncerty

01.07.2008

Sceniczne Jabłko Wszechsadu Skrzeka i Spółki

Koncert SBB, Berlin, klub Columbia, 31 maja 2008 roku

Trzeba było mi pojechać do Berlina, żeby zobaczyć najlepszy koncert polskiego zespołu, na jakim kiedykolwiek byłem. Stało się to 31 maja 2008 roku wieczorną porą, kiedy to na deskach Klubu Columbia stanęli muzycy najwybitniejszego przedstawiciela rocka progresywnego z kraju znad Wisły. Mowa oczywiście o SBB!
Kiedy Józef Skrzek, Apostolis Anthimos i Gabor Nemeth wyszli na scenę, nic nie zapowiadało sukcesu. Frekwencja początkowo wydawała się nienajlepsza. Ludzie niespiesznie wracali z okalających klub ogródków, okupując tylne „sektory” sali. Brakowało atmosfery tego wielkiego święta, tego ścisku, tych wypełnionych do ostatniego miejsca rzędów krzesełek – obiektów powszechnej wściekłości i generatorów najgorszych wyzwisk – które to elementy pamiętaliśmy z 13 listopada i wystąpienia SBB w warszawskiej Stodole.
Data koncertu nie została wybrana przypadkowo – na dzień 31 maja przypada bowiem Freedom Night – święto wolności. Nieprzypadkowe okazało się również miejsce naznaczone istotną dla politycznej wymowy tego wydarzenia symboliką. Klub Columbia jest położony nieopodal lotniska Tempelhof , na którym lądowali Niemcy uciekający przed Aliantami; lotniska, które stało się także ważnym ogniwem mostu powietrznego w momencie blokady Berlina Zachodniego. Właśnie na sali nie zabrakło Polonii, która wyjechała do Berlina Zachodniego, zostawiając za sobą smutek i nostalgię komunizmu drążącego społeczeństwo.

Zanim przejdę do meritum, do niesamowitego występu, mozaiki dźwięków poskładanych z skrzeczącego ekwipunku Skrzeka, zawodzącej, w tym pozytywnym znaczeniu, gitary Lakisa, subtelnego popukiwania pocieranych o siebie pałeczek Nemetha czy entuzjastycznych pomruków publiczności rozbrzmiewających na tle szelestu ściskanych w dłoniach plastikowych kubków do piwa (za które notabene pobierano kaucję wyższą, niż za wypożyczenie wózka na zakupy w polskim supermarkecie) – zanim przejdę do tego, co najwspanialsze tamtego wieczoru, chciałbym opowiedzieć wam o niebywałym kuriozum berlińskiego występu SBB. Mam na myśli tzw. MC-zapowiadacza, człowieka, który po polsku przedstawiał muzyków SBB i oficjalnie otwierał występ śląskiego (genetycznie) zespołu. Dawno nie słyszałem tak nieskładnej gadki! Nie umywają się do tego nawet dzikie komentarze Zbigniewa Bońka i polskich piłkarzy po zremisowanym meczu z Austrią podczas niedawno zakończonych Mistrzostw Europy. Jego przemówienie z każdym słowem przekształcało się w niemalże mistyczną opowieść. Podobnie, jak w przypadku „Genesis z ducha” Juliusza Słowackiego, pewnie już nigdy nie dowiemy się, co ten Pan chciał nam przekazać. Dlaczego tak się rozpisałem o tym z pozoru błahym incydencie? Jest to bowiem kolejny przykład, w jak nieobliczalny trans potrafi wprowadzić człowieka muzyka SBB. Każdy ich koncert rzeczywiście zbliża słuchacz do przeżycia mistycznego, czego byliśmy świadkami w Berlinie.

Najwyższa pora, żeby przejść już do samego koncertu, który okazał się jeszcze bardziej dopracowany, niż zwykle to bywa z występami Ślązaków. Od samego początku urzekła mnie pewna innowacja scenograficzna. Otóż na deskach tuż za plecami muzycznych gwiazdorów pojawiły się cudowne córki Józefa Skrzeka pląsające w rytmie granej muzyki. Chociaż zaprezentowały tylko jeden rodzaj tańca, który bardziej pasowałby do onirycznego grania spod znaku Sigur Ros, jednak efekt tego show był wspaniały. Tańczące na scenie, trzy kuso przyodziane dziewczyny o nieprzeciętnych fizjonomiach, zawijające sobie wokół ciała przezroczyste, błyszczące tkaniny przy akompaniamencie moogów Skrzeka i agresywno-łagodzących solowych popisów Apostolisa... Czy muszę dodawać więcej? Pyszne doświadczenie!

Fenomenalną formę zaprezentował również wąsaty Węgier Gabor. Ileż emocji mogliśmy odczuć wraz z każdym machnięciem jego pałeczki. Niczym Harry Potter z wąsem wywijał swoimi różdżkami z gracją, produkując przy tym spektakularne zjawiska dźwiękowe. Jego perkusja pod względem dynamizmu i wyrazistości przebiła chyba nawet to, co zaserwował nam Paul Cook z IQ na ich najlepszym krążku „Ever”. Ukoronowaniem popisów Nemetha było solo na dwie perkusje. Kiedy wraz z Anthimosem zasiedli za metalowymi talerzami, mogliśmy docenić kunszt Węgra, którego każde uderzenie pałeczką brzmiało dwa razy tak energetycznie, jak uderzenie Lakisa (z całym szacunkiem dla tego wirtuoza instrumentarium strunowego).

Jeżeli chodzi o repertuar, to muzycy dostosowali go do upamiętnianego wydarzenia - Freedom Night. SBB zagrali kilka utworów z nowej płyty plus dużo elementów z kanonu utworów obowiązkowych. Koncert otworzył potężny kawałek „Skała”, zabrzmiała również piękna kompozycja „Płonące myśli” w odmienionej aranżacji - coś pomiędzy tym, co słyszeliśmy na „Skale” i w „Traktacie Petersburskim” Skrzeka. Oprócz tego, na berliński koncert muzycy wybrali z nowego albumu jeszcze najwspanialsze nagranie ze swoich XXI-wiecznych dokonań: „Pielgrzyma”. Poza tym nie zabrakło klasyki z najbardziej spektakularnym momentem – „jabłkiem Wszechsadu” muzycznej twórczości Skrzeka i spółki – „Memento z banalnym tryptykiem”. Nie wiem, co mógłbym więcej dodać o wykonaniu tych utworów. Wyobraźcie sobie całe ich piękno znane ze studyjnych wersji tych nagrań, doprawione odrobiną koncertowego szaleństwa, bezdeni improwizatorstwa i wszechobezwładniającego optymizmu błyskającego z oczu muzyków. Nie przeszkodziły im przejściowe (aczkolwiek uciążliwe) problemy techniczne, początkowa niemrawość publiczności, obłąkany speaker i inne niedoskonałości rzeczywistości towarzyszącej temu wielkiemu artystycznemu wydarzeniu. Chylę czoła za to, co wydarzyło się w Berlinie!

Krzysztof Krakowski

Berlin, klub Columbia, 31 maja 2008 roku, koncert SBB

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.