ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

18.03.2008

Sylvan, Mothernight, Warszawa, Progresja, 14.03.2008, godz. 19.00

Sylvan, Mothernight, Warszawa, Progresja, 14.03.2008, godz. 19.00 "Niemcy dali koncert, z którego nie tylko publiczność ale i oni sami musieli być zadowoleni"

Coraz więcej miłych muzycznych doznań spotyka fanów progresywnej muzyki w Polsce. Najfajniejsze w tym jednak jest to, że dzieje się to za sprawą naszych rodzimych firm „zapalonych” takim graniem. O krakowskiej Lynx Music, wydającej ostatnio krążek za krążkiem niedawno pisałem, tymczasem poznański Oskar rozpoczął zasypywanie maniaków koncertowych doznań trasami mniejszych bądź większych gwiazd gatunku. Niebawem obejrzymy Galahad, niedługo potem muzyków Camela. Na pierwszy rzut poszła jednak niemiecka grupa Sylvan, która już po raz kolejny postanowiła odwiedzić nasz kraj – tym razem z czterema koncertami.

Ich warszawski koncert odbył się na małej scenie „Progresji”, na deski której jako pierwsza wyszła lokalna formacja Mothernight. Przyznam szczerze, że wybór supportu był co najmniej zaskakujący. Warszawianie gustują w zdecydowanie innej, cięższej stylistyce i choć tego wieczoru Sylvan brzmiał chwilami wyjątkowo mocno, pewien rozdźwięk był zauważalny. Najbardziej widać go było po zachowaniu zebranych, którzy przyszli „na Sylvan” i dosyć apatycznie reagowali na to, co prezentowała grupa ze stolicy. A szkoda, bo Mothernight wcale nie zagrał złego seta.

Mothernight to zespół Adama Buszko z rodzimego Hate, grającego w klimatach technicznego death metalu. Muzyka jego nowej formacji nie ma z ekstremalnym graniem wiele wspólnego. Zespół tworzy mroczny, klimatyczny metal w gotycko – industrialnym sosie. Mroczna jest już sama nazwa zespołu, nawiązująca do słynnej powieści Kurta Vonneguta „Matka Noc”. Wspomnianą gotyckość widać było także po strojach muzyków. Królująca czerń, długa suknia gitarzysty, czarny welon zawieszony na statywie mikrofonu. Bardzo gotycko śpiewa też wokalistka grupy Freya, w której sposobie interpretacji możemy odnaleźć nawiązania do stylu Anji Ortodox. Dało się zauważyć jeszcze u niej pewną sceniczną tremę, przejawiającą się w dosyć bojaźliwych wypowiedziach. Z drugiej strony, zadanie miała wcale niełatwe. Zachęcenie do większej aktywności „wmurowanej” publiczności, oczekującej na swój ulubiony zespół, mogło chwilami wydawać się zadaniem iście karkołomnym. Mothernight w ubiegłym roku wydali swój debiutancki krążek „Mothernight” i to właśnie na nim oparli setlistę. Zaczęli od „Another Chance?”, a skończyli na „Hunger” po drodze mieszcząc jeszcze sześć albumowych utworów i jedną rzecz całkowicie premierową. Przyzwoite nagłośnienie, dobra gra obu „wioślarzy” (tak na marginesie – basista grupy Gabriel ma za sobą grę w nieco zapomnianym już progresywnym Annaliście) i zaangażowana, transowa gra perkusisty Beritha robiły wrażenie profesjonalizmu. Po trzech kwadransach kwartet opuścił scenę żegnany skromnymi brawami.

Dokładnie o 20.35, całkowicie niepozornie, przedzierając się przez sceniczne ciemności, pojawił się Marco Gluhmann. Gromkie, choć jeszcze niepewne brawa, były sygnałem na to, że zaczyna Sylvan, dla którego przyszła większość publiczności. Za chwileczkę do osamotnionego wokalisty dołączyli pozostali muzycy i koncert mógł rozpocząć się na dobre. Ruszyli, jak dla mnie, dosyć zaskakująco. Uwielbiam „Given Used Forgotten” z „X-Rayed” ale jego wybór na koncertowego openera wydaje mi się nietrafiony. Taki kawałek musi kumulować wszystkie emocje z całego występu, a nie dopiero do niego nastrajać, przy jeszcze nie do końca dobrze ustawionych potencjometrach. Gdyby jednak ktoś z tego powodu czuł jakiś dyskomfort, panowie natychmiast zadbali o rodzinną i polską atmosferę. Wyjęli piwka, stuknęli się nimi, pociągnęli po łyku a wszystko to przy „staropolskim” zawołaniu „na zdrowie!!” Na drugie danie otrzymaliśmy coś lżejszego – „One Step Beyond” z ostatniego albumu „Presets”, z którego jeszcze usłyszeliśmy później „On The Verge Of Tears”, „Heal” i „When The Leaves Fall Down”. Początek sylvanowego seta pokazał jedną zasadniczą zmianę. Zamiast dotychczasowego gitarzysty Kaya Sohla (obecnego w składzie podczas poprzednich wizyt w naszym kraju), mogliśmy podziwiać nowy nabytek grupy – Jana Petersena. Nie jest to postać zupełnie anonimowa dla wielbicieli niemieckiej formacji. Zagrał on bowiem gościnnie w utworze „Frailty” na albumie projektu Rain For A Day perkusisty Sylvana - Matthiasa Hardera. Ci, którzy mieli okazję oglądać wcześniejsze koncertowe wcielenie grupy zauważyli na pewno, że jest to zmiana nie tylko personalna, ale i jakościowa. Petersen bowiem, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, jest „zwierzęciem scenicznym”, wulkanem energii, który w każdej chwili może eksplodować. Strzelanie gitarowym gryfem w muzyków i do publiczności podczas ciętych, metalicznych riffów niech będzie tego skromnym przykładem. Pomijam już fakt, że biła od niego niesamowita sympatia, a uśmiech był jego towarzyszem podczas całego koncertu (no… raz spoważniał, gdy nawaliła mu gitara podczas utworu i musiał ją wymienić). Już z niecierpliwością czekam na pierwsze koncertowe DVD grupy, które ma ukazać się w czerwcu i na którym on już się prezentuje.

Wróćmy jednak do koncertu, gdyż zaczynało się robić coraz piękniej. Szczególnie, gdy Gluhmann zapowiedział zagranie wybranych fragmentów z albumu „Posthumous Silence”, opus magnum całej twórczości zespołu. Faktycznie reakcja zebranych na poszczególne fragmenty była entuzjastyczna, choć mnie akurat zabrakło niesamowitego „Question”. Co z tego, że wokaliście w niektórych momentach zdarzyło się zafałszować, skoro podczas całego występu prezentował się wybornie. W przeciwieństwie do wielu rockowych śpiewaków, nie uciekał „z górek w niziny”, tylko walczył z niełatwymi partiami jak przystało na prawdziwego frontmana. Zawołanie z sali „Marco, jesteś wielki!” niech będzie krótkim, acz dosadnym komentarzem do tego wątku.

Brawa po skończonym wyborze z „Posthumous…” przerodziły się w rytmiczne klaskanie. Atmosferę ostudziły nieco następne dwa utwory. „Those Defiant Ways” z debiutanckiej „Deliverance” (widać było po chłodniejszych reakcjach, że album jest mniej znany sympatykom grupy) oraz wspomniany wcześniej „Heal”. Podstawowy set zakończyła suita „Artificial Paradise”, jeden z najbardziej ukochanych przez publiczność kawałków. Tradycyjnie wszędobylsko prezentował się w nim basista Sebastian Hornack, krążący po scenie między poszczególnymi muzykami.

I na tym podstawowa część koncertu się skończyła. Nie był to jednak koniec występu Niemców. Publiczności udało się skusić naszych zachodnich sąsiadów do dwóch bisów. Na pierwszy usłyszeliśmy między innymi urzekający „This World Is Not For Me” z „X – Rayed” zaś na drugi, hitowy „Deep Inside” z albumu „Artificial Paradise”.

Po dwóch godzinach z kwadransem panowie ustawili się po raz kolejny w jednym rządku (mogliśmy wtedy bliżej przyjrzeć się klawiszowcowi Volkerowi Sohlowi i perkusiście Matthiasowi Harderowi, schowanym podczas koncertu z tyłu sceny), pięknie się pokłonili i zeszli po raz ostatni.

Podsumowanie? Może być jedno. Niemcy dali koncert, z którego nie tylko publiczność ale i oni sami musieli być zadowoleni. Miłym post scriptum do tego wydarzenia były pokoncertowe zdjęcia, autografy i rozmowy przy sylvanowym sklepiku z płytami, koszulkami i… smyczami:-)

Mothernight – setlista:

Another Chance?

Don’t Wanna Listen

Someone To Feed On

Illumination

Infect Your Soul

My Pain

Waiting To Die

“Nowy”
Hunger

Sylvan – setlista:

Given Used Forgotten

One Step Beyond

No Way Out

On The Verge Of Tears

In Chains

Pane Of Truth

The Colors Changed

Answer To Life

The Last Embrace

A Kind Of Eden

Posthumous Silence

Those Defiant Ways

Heal

Artificial Paradise

I bis:

When The Leaves Fall Down

This World Is Not For Me

II bis:

Deep Inside

 

Zdjęcia:

sylvan 1 sylvan 2 sylvan 3
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.