Dublin, Lizbona, Bruksela i Londyn – cztery ogromne hale, cztery koncerty Dave Matthews Band na ich Europejskiej trasie plus występ na Festiwalu w Holandii razem z Linkin Park i The Smashing Pumkins. Niewiele ale po tylu latach posuchy dla każdego fana DMB z Europy i tak ogromnie dużo. Zdecydowałem się na koncert w Brukseli i nie zważając na koszty udałem się do stolicy Unii Europejskiej.
Hala Forest National wygląda jak duże centrum handlowe. Dotarłem pod nią około godziny 16:30 i już wtedy przy wejściu koczowała spora grupa fanów DMB. Druga część fanów kulturalnie popijała chłodne napoje z drugiej strony obiektu w kilkunastu knajpach, z których dobiegały dźwięki muzyki DMB. Byli Belgowie, Holendrzy, Niemcy, Francuzi, Hiszpanie, Włosi, Austriacy, Polacy, Czesi, Słowacy, Węgrzy, Szwedzi, Duńczycy i byli rzecz jasna Amerykanie. Trzeba przyznać, że wejście do hali przebiegło sprawnie dzięki sporemu liberalizmowi służb zabezpieczających i już około 19:00 zająłem miejsce bardzo blisko sceny na wprost mikrofonu lidera Dave Matthews Band. Kilka minut po 20:00 na scenę wyszedł jak zawsze wyluzowany Matthews i zapowiedział support czyli Toma Morello znanego z Rage Against The Machine i Audioslave występującego tym razem z projektem solowym The Nightwachman. Tłum oszalał ale nie z tego powodu, że zaraz zagra Morello – chodziło o to, że na własne oczy zobaczyli i usłyszeli głos swojego idola. Wystarczyło, że Matthews swoim charakterystycznym „zmęczonym” głosem wypalił Hello a już Forest National odleciało jak Spodek podczas występów naszych siatkarzy. Tak, z całą pewnością Dave Matthews wywołuje u niektórych ludzi reakcje, nad którymi nie można w żaden sposób zapanować. Obok mnie stała niska Niemka a obok niej stał jej chłopak. Niemka ta przez 3 godziny i 15 minut trwania koncertu DMB z absolutnym obłędem w oczach regularnie co jakieś 45 sekund krzyczała „Dave, I love You” a jej chłopak stojąc obok nawet nie zwrócił na to uwagi. Były tez panny, które wynoszono z tłumu bez świadomości. Oczywiście nie jest to niczym dziwnym na koncercie Backstreet Boys ale na koncercie jazz-rockowego Dave Matthews Band było to wydarzenie przynajmniej dla mnie dość zaskakujące.
Co do projektu Toma Morello to musze przyznać, że nie byłem tym co pan Morello tego wieczoru pokazał zachwycony. Dużo anty-Bushowskiej retoryki, kilka podobnych do siebie protest songów przypominających bardziej country niż to co Morello robił wcześniej. Generalnie po 45 minutach Morello opuścił scenę i stało się faktem, że już za chwilkę pojawią się na niej Carter Beauford – perkusja, Stefan Lessard – gitara basowa, Dave Matthews – gitara akustyczna i śpiew, Boyd Tinsley – skrzypce, Leroi Moore – saksofon, klarnet, puzon, flet oraz jako, że DMB koncerty grywa sobie w siedmio osobowym składzie również znakomity klawiszowiec współpracujący z DMB od wielu lat - Butch Taylor oraz ogromny czarnoskóry trębacz Rashawn Ross. Siedmiu wspaniałych – nie ma co.
Wreszcie się pojawili, błysnęły lampy błyskowe, tłum ponownie oszalał ze szczęścia. Matthews, Lessard i Taylor jak zawsze bez scenicznego imagu, Beauford jak zawsze na sportowo, Tinsley jak wielka gwiazda a Moore jak zawsze w okularach słonecznych gdzieś tam schowany w głębi sceny. A i nie zapominajmy jeszcze o nowym członku zespołu. Rashawn Ross nie ma absolutnie żadnych szans aby gdzieś się schować. Tak ogromnego faceta w życiu nie widziałem. Zaczęli spokojnie, jak zawsze od intro Still Water poprzedzającego granego bardzo często na początek Don`t Drink The Water z albumu Before These Crowded Streets. 7 tysięcy ludzi oszalało z radości gdy tylko pojawiły się pierwsze nuty znakomitego Don`t Drink The Water i tak już było do samego końca. When The World Ends, Gray Street oraz moim zdaniem niepotrzebnie zagrany, przeciętny jak na DMB Dream Girl z ostatniej płyty Stand Up.
Tak naprawdę podczas tego koncertu było kilka momentów wręcz magicznych. Pierwszym z nich był z całą pewnością największy przebój Dave Matthews Band – Crash Into Me zagrany z pasją. To był jeden z tych kawałków, na który wszyscy czekali – Dava zupełnie nie było słychać, właściwie mógł odejść od mikrofonu i nie byłoby żadnej różnicy.
“Oh and you come crash
into me, baby
And I come into you
Hike up your skirt a little more
and show the world to me
Hike up your skirt a little more
and show your world to me
In a boys dream... In a boys dream”
Już wtedy wiedziałem, że opłacało się jechać te 1300 km gdzieś tam ze słonecznej Polski do deszczowej Belgii po to, żeby usłyszeć jak wspaniale w wieku XXI można grać jam-rocka na wielkiej scenie, przy wspaniałym nagłośnieniu i efektach świetlnych w ogromnej hali koncertowej. Oczywiście to był dopiero początek koncertu. Pierwsze koty za płoty bo oto zaczyna się muzyczna „orgia” – Jimi Thing w wersji, nie liczyłem ale spokojnie 20 minutowej. Oczywiście improwizowali i to z dobre 10 minut, improwizowali jak wielki jazzowy band, najpierw Boyd Tinsley zagrał powalającą na kolana solówkę na skrzypcach a potem jechali po kolei. Carter Beauford – udowadniał z uporem maniaka wszystkim niedowiarkom, że to wszystko co słyszeli na albumach koncertowych i widzieli na dvd to nie jest czarna magia ale czysta prawda. Z rozbrajającym uśmiechem, co chwilkę puszczając balony z gumy do żucia lub oczko do któregoś z fanów, wykorzystując każdy najmniejszy nawet talerz swojego gigantycznego zestawu perkusyjnego wprowadzał fanów w kompletne osłupienie. Jak dla mnie nie ma obecnie lepszego perkusisty na tym globie – ja w każdym razie takiego sobie nie przypominam. A dalej pojechał Butch Taylor – zagrał i zanucił solówkę podobną klimatem do tej granej podczas Jimi Thinga w wersji z Weekend at The Rocks 2005. Usłyszeć na żywo ten kawałek to była naprawdę duża sprawa. Dalej odpalili cover Daniela Lanois - The Maker i mojego faworyta ze Stand Up czyli Louisiana Bayou. Kolejne nieprawdopodobne popisy Boyda Tinsleya i Cartera Beauforda, do których dołączył tym razem Rashawn Ross. Louisiana Bayou i ponownie 7 tysięcy ludzi w Forest National było na kolanach. OK, czas na odpoczynek, na scenie zostaje sam Dave aby wykonać niepublikowany aczkolwiek oczekiwany przez wszystkich Sister. Po tym jak podczas jednego z amerykańskich koncertów Dave poprosił przed tym kawałkiem o ciszę, tak już się przyjęło, że podczas tego utworu nie wypada się odzywać. Niestety z przykrością muszę odnotować, że w hali Forest National niewiele osób o tym wiedziało. To dość ciekawa historia ponieważ większość ludzi mylnie myśli, że utwór ten jest poświęcony zamordowanej - przez własnego męża siostrze Dava - Annie. Tymczasem tragicznie zmarłej Annie - Dave poświęcił cały album Under The Table And Dreaming a piosenka Sister jest napisana dla najmłodszej siostry Dava – Jane (tej samej, której dotyczy piosenka The Song That Jane`s like). W Sister wokaliście DMB niespodziewanie towarzyszył 3 osobowy chórek czyli Carter, Butch i Rashawn, którzy zza instrumentów klawiszowych wtórowali swojemu liderowi.
OK, czas na gościa, zgodził się z nami dziś zgrać Tom Morello i na scenie pojawił się gitarzysta nieistniejących Rage Against The Machine i Audioslave. Co razem zagrają - przyszedł czas na kolejny magiczny moment bo oto rozpoczyna się #41. Co tu dużo pisać – oczywiście po Crash Into Me, Jimmy Thing i Louisiana Bayou był to kolejny magiczny moment. Na szczęście nie aż tak krótki bo tradycyjnie przy dźwiękach #41 muzycy DMB lubią sobie poimprowizować. Tym razem w roli głównej był również Tom Morello i Dave Matthews. Obaj gitarzyści zaczęli bawić się gitarami akustycznymi do czasu gdy Carter Beauford zwyczajnie stwierdził, że trwa to zbyt długi i jest, zapewne dla niego, zbyt smętne. Co zrobił Carter – ano nadał mordercze tempo i co trzeba oddać Tomowi Morrelo, gitarzysta Audioslave wyszedł z tej opresji z klasą. Po #41 kolejny wielki przebój – Satellite z pierwszej płyty zespołu Under The Table and Dreaming zagrany również z Tomem Morello. Morello był bardzo z siebie zadowolony i chyba sporo radości sprawiło mu jammowanie z DMB bo zwyczajnie nie potrafił zejść ze sceny. Obściskał wszystkich członków Dave Matthews Band i pogroził z uśmiechem Carterowi palcem, że ten tak go wypuścił w #41. Ale co to – Stefan Lessard zaczyna grać wstęp do All Along The Watchtower – tak wcześnie? Tak szybko jak zaczął tak szybko i skończył. Nadszedł kolejny magiczny moment ale nie chodziło o kultowy cover Boba Dylana ale o fantastyczny Crush ze wspaniałego albumu Before These Crowded Streets. Zaskoczyło mnie to troszkę bo z reguły DMB grają Crush zamiennie z Crush Into Me. Tym razem obie te piosenki zagrali na jednym koncercie – osobiście nie miałem absolutnie nic przeciwko temu.
Nie piszę nic na temat Leroia Moora bo szczerze mówiąc chyba cos z nim było nie tak. Rzadko był na scenie a jak już na niej był to zazwyczaj stał gdzieś z boku i tylko kiwał do Rashawna żeby odwalał za niego kolejne solówki. Zagrał kilka solówek i to krótkich głównie na początku koncertu a potem właściwie tylko asystował gdzieś tam z boku z saksofonem grając zdecydowanie w tle. Nie wiem o co chodziło ale być może był zwyczajnie chory.
Po #41 zagrali wspaniale cover Neila Younga – Down By The River i był to kolejny bardzo mocny punkt koncertu. A potem był kolejny magiczny moment, ten kto widział The Central Park Concert wie o co chodzi. Kolejne dwie laski dynamitu wysadziły Brukselskie Forest National w powietrze – grane kolejno Stay (Wasting Time) i kawałek, który doprowadził do tego, że chyba w hali padła klimatyzacja bo zrobiło się strasznie gorąco – Ants Marching. Przy Ants Marching zapewne sporo osób straciło głos bo Dava Matthewsa po raz kolejny absolutnie nie było słychać. Zdawał sobie z tego sprawę bo śpiewał z uśmiechem bez zbytniego zaangażowania.
“And all the little ants are marching
Red and black antennas waving
They all do it the same
They all do it the same way”
Po Ants Marching głośne tupanie bo zespół zszedł ze sceny. Wszyscy jeszcze mieli w głowach dźwięki Ants Marching i owacjom nie było końca ale zespołu nie ma i nie ma. Wreszcie jest Dave z gitarą elektryczną – niespodziewanie zagrał So Damn Lucky z albumu solowego Some Devils, za którego otrzymał prestiżową nagrodę Grammy dla najlepszego wokalisty rockowego.
Po So Damn Lucky wszystko wróciło do normy bo pojawiła się pozostała szóstka. Co zagrają na bis – może Dancing Nancies, może Tripping Billies lub Pig. Ktoś krzyczał Halloween, ktoś inny The Last Stop, ktoś za mną domagał się Seek Up, sporo osób chciało usłyszeć piosenkę Everyday. Co zagrał band – niespodziewanie American Baby (intro) i był to kolejny fantastyczny moment koncertu przy, którym prawdziwy popis dał Dave Matthews. O tym, że facet ma kawał głosu wiadomo ale ta wersja American Baby (intro) była powalająca. Czasami jak słucham koncertów DMB to zastanawiam się jak to jest możliwe, że Matthews nie stracił jeszcze głosu.
Zbliżała się godzina 12:00 i każdy zdawał sobie sprawę, że zbliża się koniec tej muzycznej uczty. Nie będę opisywał reakcji hali gdy Boyd Tinsley zaczął grać wstęp do Two Step bo tego zwyczajnie nie da się opisać. Wszyscy byli już mocno zmęczeni bo wszystko trwało już ładnych parę godzin ale gdy w hali rozbrzmiał Two Step wszyscy o zmęczeniu zapomnieli. Gdy Carter po raz pierwszy uderzył w bębny wszyscy oszaleli. To był prawdziwy, wielki finał genialnego koncertu, wielkiego zespołu. Two Step trwał z ładne 20 minut a Carter dokonywał w nim na perkusji kolejnych cudów. Facet jest niezniszczalny, gdy już wszyscy muzycy opuścili scenę ten biegał jeszcze w kółko rozdając i rzucając pałeczki.
Nawet mając na uwadze fakt, że mówiąc obiektywnie set-lista nie była idealna. Zabrakło całej masy kultowych songów takich jak: Dancing Nancies, All Along The Watchtower, Tripping Billies, The Stone, Seek Up, Everyday, Bartender, Drive In Drive Out czy Pig to i tak był to najwspanialszy koncert na jakim byłem. Nigdy nie słyszałem i nie widziałem na żywo tak perfekcyjnie grającego zespołu. Nigdy ze sceny nie tryskała tak wielka energia i radość ze wspólnego grania. Nigdy nie widziałem takich reakcji tłumu. Byłem na wielu koncertach ale to właśnie show Dave Matthews Band wyzwolił w ludziach reakcje, których sami się po sobie nie spodziewali. Koncert przeszedł do historii a ja zacząłem myśleć o tym jak dostać się na Brukselską starówkę.