ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

01.05.2007

Sleepytime Gorilla Museum, Popup – Wrocław, klub Firlej, 25.04.2007.

Sleepytime Gorilla Museum, Popup – Wrocław, klub Firlej, 25.04.2007. Metal, gospel i teatr z nutką karmazynowej apokalipsy, czyli SGM w Firleju...

Tego dnia głównie czekałem. Na wpuszczenie mnie do klubu, gdy nieopatrznie zaufałem informacji z drugiej ręki i zjawiłem się przed nim godzinę za wcześnie. Na występ supportu, który przydarzył się parę ładnych minut za późno. Wreszcie na główną atrakcję wieczoru, która miała problemy z trafieniem na miejsce, więc swój spektakl rozpoczęła dopiero około 22:18. I zrekompensowała zmarnowane godziny w fascynujący i oszałamiający sposób.

Najpierw był Popup, czyli nieco całkiem oryginalnego rocka industrialnego. Muzyka dość ciężka, wokalizy bynajmniej nie czyste, gitara cięta, generalnie mocna rozgrzewka. A i melodie były i psychodeliczne klawisze... Będą z Popupu ludzie. Jeśli przepadacie za niestandardowym ostrym graniem i nie przeszkadzają wam loopy czy inne samplery, to polecam. Rzecz nie zabójcza, nie pozbawiona wad, ale sympatyczna. Publika ogólnie była zadowolona, a pod scenę wpadał co jakiś czas sam Nils Frykdahl kiwając z aprobatą nieumalowaną jeszcze głową. Grupa promowała swą pierwszą epkę – Konstrukcje – i w ramach tej promocji właśnie postanowiła zaprosić na koncert gości z zagranicy. I tym sposobem, podczas swej pierwszej europejskiej trasy, Sleepytime Gorilla Museum odwiedziło wrocławski klub.

Proszę poczekać jeszcze sekundkę. Jeszcze pięć minut. Już za chwilę, cierpliwości! Komunikaty dobiegające do zgromadzonego przed salą koncertową audytorium były dość monotematyczne. I niewiele z nich wynikało. Do magicznej godziny 22:18. Wtedy to drzwi zostały szeroko otwarte, zniecierpliwiona gawiedź wtoczyła się do środka, ponarzekała jeszcze troszkę i, nie uciszając się przy tym wcale, czekała aż Amerykanie rozpoczną. Rozpoczęli, przeprosili, uzasadnili swoje opóźnienie kluczeniem po polskich drogach i zostało im wybaczone. Publika raczej zamilkła (z jednym niezwykle irytującym wyjątkiem, ale o tym za moment) i obie strony skupiły się na muzyce.

Koncert SGM-u wyobrażałem sobie dokładnie w ten sposób. Nietypowej garderoby można było się spodziewać. Dziwnego instrumentarium także. Takoż pomalowanych twarzy i jedynej w swoim rodzaju, demonicznej zabawy gatunkami. Charakterystycznego brzmienia. Teatralnych ruchów. A mimo wszystko byłem zachwycony, zaskoczony i oszołomiony. Tak zagrali. O sprzęcie z jakiego korzystają krążą legendy. Wszelakie strunowce własnej roboty, gdzieniegdzie puzon, wszechobecny glockenspiel, multum oryginalnych perkusjonaliów, włączając w to pogięte koło od roweru. Jednak pierwsze skrzypce grają (czasem naprawdę ciężka) gitara Frykdahla i (nomen omen) skrzypce Carli Kihlstedt. Jeden z tych zespołów, które prawdziwą wartość pokazują dopiero na żywo. Kreujący niepowtarzalny klimat, pachnący zarówno King Crimson – i tym sprzed lat 35 i tym najpóźniejszym – jak i Univers Zero. Mieszający gatunki prawie jak John Zorn albo Estradasphere. Wyposażony w niepowtarzalne poczucie humoru, czytaj: wyczyniający z metalem takie rzeczy, przy których Devin Townsend się chowa. Hipnotyzujący podczas gospelowego wręcz A Hymn To The Morning Star. Połamany i psychodeliczny w trakcie The Donkey-Headed Adversary of Humanity Opens the Discussion. Potężny i awangardowy, gdy serwował The Freedom Club. A kończące set właściwy, kopiące w pośladki jak trzeba, Sleep Is Wrong ostatecznie wstrząsnęło zebranymi i gromki aplauz nie pozwolił Muzealnym odejść bez bisów. Występ obfitował w nowe utwory – do wydania płyty pozostały już tylko tygodnie, a krążek zapowiada się wyśmienicie. Jeszcze dwa słowa o wokalu: głównie Frykdahl, często w duecie lub na zmianę ze skrzypaczką. Ma kobita głos mocny i charakterystyczny, a Nils też nie ułomek. To śpiewający czysto, to niemal growlujący. Doskonały koncert.

I tylko jeden silnie rzucający się w uszy mankament. Nie muzyczny. Nie brzmieniowy, bo jak to w Firleju dźwięk był porządny. I nie chodzi o to cholerne opóźnienie. Chodzi o zwykłego pijaczynę, który wrzeszczał przez cały koncert niemiłosiernie i wybitnie nie w tych momentach co trzeba. Stojąc pół metra za mną nie mógł nie irytować. Zespół całe szczęście jest amerykański, więc do chamstwa wśród publiczności musi być przyzwyczajony, a przez ogół został przyjęty entuzjastycznie. Jednak resztę audytorium ów palant (cięższego słowa użyć nie wypada, a na lżejsze nie mam siły) wkurzał straszliwie. Czemu zawsze jakiś idiota musi przeszkadzać? Gdybym wpadł na to wcześniej, zrobiłbym facetowi zdjęcie, wrzucił do relacji i opatrzył stosownym podpisem. I od następnej recenzji koncertowej będę tak właśnie czynił z najbardziej chamskimi jednostkami, choć to i tak nic nie da. Ale a nuż ktoś przypadkiem przeczyta i zrobi mu się głupio. Albo jakiś przypadkowy czytelnik wytknie go na ulicy palcem...

 

Zdjęcia:

POPUP SGM SGM SGM Sleepytime Gorilla Museum Sleepytime Gorilla Museum SGM
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.